Ostrzegali: "pociski będą latać nad kaskami kierowców". F1 nie słuchała i dalej nie słucha

Jakub Balcerski
Władze Formuły 1 podjęły decyzję, że pomimo ataku rakietowego, po którym płoną zbiorniki ropy położone 20 kilometrów od toru w Dżuddzie, weekend Grand Prix Arabii Saudyjskiej odbędzie się zgodnie z planem. Czy to nie jest już sytuacja, w której powinno się zastanowić nad tym, czy uda się zapewnić bezpieczeństwom kierowcom i wszystkim uczestnikom wydarzenia?

20 kilometrów od toru w Dżuddzie doszło do ataku rakietowego na rafinerię naftową firmy Saudi Aramco. Ta teraz płonie, ale władze F1 nie przejęły się tym na tyle, żeby odwołać kolejne starty kierowców na torze. Czy warto było się spodziewać innej decyzji? Nie. To było do przewidzenia, choć trudno taką beztroskę zaakceptować. 

Zobacz wideo Iga Świątek dorównała siostrom Williams. Wielka przemiana

Ruch Huti dokonał ataku na Arabię. Co z weekendem F1? Nic, władze pozwoliły się ścigać

Agencja AFP przytacza wypowiedź rzecznika ruchu Huti, który potwierdził, że szyiccy bojownicy dokonali ataku wymierzonego w Arabię Saudyjską, używając dronów i pocisków balistycznych. Miały one trafić w obiekty firmy Aramco w Dżuddzie oraz istotne obiekty w Rijadzie.

"Nasze siły zbrojne nie zawahają się rozszerzyć operacji wojskowych, dopóki agresja amerykańsko-saudyjska nie ustanie i oblężenie Jemenu nie zostanie zakończone" - czytamy w komunikacie opublikowanym przez ruch Huti. Pojawiają się też informacje i nagrania wybuchów, które mogły być kolejnymi eksplozjami w tym rejonie. Mają pochodzić z chwili, gdy trwał drugi trening przed GP Arabii Saudyjskiej.

Napiszmy to zatem wprost: osoby zarządzające Formułą 1 pozwoliły, żeby zawodnicy jeździli w momencie, gdy tak naprawdę niedaleko toru w Dżuddzie dokonano ataku, a rakieta zniszczyła zbiorniki z ropą naftową głównego partnera Grand Prix Arabii i jednego ze sponsorów strategicznych całej serii.

Kierowcy czuli spaleniznę na torze. Trening tylko przełożono

Podczas pierwszej sesji treningowej weekendu poza torem widoczne były kłęby dymu i ogień, a kierowcy i dziennikarze obecni na miejscu zgłaszali, że podczas jazdy czuć spaleniznę. Wtedy w większości nie byli jednak świadomi, że ten zapach nie ma związku z samochodami, czy jakimiś problemami bezpośrednio na torze.

Przed początkiem drugiego treningu na zwołanym przez władze F1 spotkaniu poinformowano dziennikarzy i zespoły o tym, jak wygląda sytuacja. Ustalono, że start sesji zostanie przesunięty o piętnaście minut, ta się rozpocznie, a dodatkowe spotkanie zostało zorganizowane po jej zakończeniu. Szef Formuły 1, Stefano Domenicali oraz prezes Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA), Mohammed ben Sulayem, zapewnili kierowców, że jest bezpiecznie, a weekend będzie odbywał się dalej zgodnie z planem. Według nieoficjalnych informacji F1 pozwoliła zespołom wybrać, czy wezmą udział w Grand Prix, czy nie.

Media: Kierowcy nie mogą się wypowiadać. Czy to już nie jest zbyt duże ryzyko?

Jakie reakcje pojawiły się w samym padoku? - Ja czuję się tu bezpiecznie, inaczej by mnie tu nie było - przekazał telewizji ServusTV Guenther Steiner, szef teamu Haas. Helmut Marko, członek władz Red Bulla, miał przekazać, że on też chciałby ścigania. Pozostali członkowie zespołów i kierowcy nie wypowiedzieli się o sprawie, a FIA odwołała wszystkie medialne aktywności po zakończeniu drugiej sesji treningowej. Fiński reporterka Viaplay, Mervi Kallio, poinformował, że kierowcom nie wolno wypowiadać się o sprawie.

Saudyjska Federacja Motorsportu przekazała natomiast, że "wszystkie wydarzenia związane z weekendem Formuły 1 mają się odbywać zgodnie z planem". Pytanie jednak, czy to już nie jest ryzykowanie zdrowiem kierowców? Skoro sesje F1 często przekłada się, a czasem nawet odwołuje ze względu na pogodę i warunki na torze, to czy to realne zagrożenie dla ich bezpieczeństwa też nie mogą być do tego powodem?

"Jeśli nic nie zrobicie, nad kaskami kierowców Formuły 1 będą latały pociski"

Oczywiście, dla Formuły 1 brak ścigania w Dżuddzie byłby bardzo trudną i ryzykowną decyzją polityczną. W końcu straty po niedokończeniu takiego weekendu byłyby ogromne, a dodatkowo zagroziłyby relacjom serii z Arabią Saudyjską i interesom firmy Aramco. Tyle tylko że są pewne sytuacje, w których to powinno schodzić na dalszy plan.

Zwłaszcza że sprawa zagrożenia dla kierowców i całego wydarzenia w Arabii nie pojawiła się wraz z atakiem, czy początkiem tego weekendu. Kontrowersyjnie podchodzono do sprawy już w 2021 roku, gdy wyścig o GP Arabii odbył się na tym samym torze 5 grudnia. Wcześniej podczas ePrix Formuły E organizowanego w Rijadzie obrona przeciwlotnicza Arabii Saudyjskiej zestrzeliła pocisk wycelowany w obiekty niedaleko toru, gdy trwała ceremonia wręczania nagród po wyścigu. "Jeśli nic nie zrobicie, nad kaskami kierowców Formuły 1 będą latały pociski" - pisały wówczas lokalne media. Przekaz poszedł w świat, pytania o możliwe zagrożenie dotarły do FIA, reakcji nie było.

Zapowiedzi ataku pojawiały się także teraz, przed tym weekendem, kiedy agencja Reuters podała, że dotarła do informacji o planowanym ataku na Arabię Saudyjską, gdy po torze w Dżuddzie będą jeździć bolidy F1. Szefowie serii mówili, że panują nad sytuacją i starają się zachowywać spokój, ale jednocześnie monitorować zagrożenie. Najwyraźniej doszli do wniosku, że go nie ma. Dzisiaj dostali namacalny dowód, że jest. A kolejne sesje na torze mogą być niepotrzebnym ryzykiem. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.