Największa rewolucja w F1 stała się faktem. Kibice dostali to, na co czekali

Karol Górka
Formuła 1 wchodzi w zupełnie nową erę. Największa rewolucja w historii połączona ze zmianą na kluczowym stanowisku sprawiły, że o zwycięstwie decyduje walka koło w koło. - Kibice w końcu dostają to, czego brakowało - mówi Sport.pl Mikołaj Sokół, ekspert i komentator Eleven Sports.

Jak twierdzą władze Formuły 1, to była najprawdopodobniej największa zmiana przepisów w historii, czyli od 1950 r., gdy odbył się pierwszy wyścig o GP Wielkiej Brytanii na torze Silverstone. Ale cel tej zmiany był banalnie prosty: stworzyć lepsze warunki do ścigania, a w zamian - przyciągnąć jeszcze większą publikę.

Zobacz wideo Skandal w decydującym wyścigu F1! Jest winny kompromitacji

Zawiłości związane z nowymi przepisami sprowadzają się do jednego: postanowiono, aby od 2022 r. ograniczyć aerodynamikę w bolidach. To miało sprawić, że walka koło w koło będzie znacznie łatwiejsza z perspektywy kierowców, co przełoży się na znacznie wyższą jakość widowiska.

Do Formuły 1 wróciły wielkie emocje

Właśnie na ten element kibice utyskiwali w ostatnich latach najczęściej - zbyt szybkie i rozwinięte bolidy sprawiły, że kierowcy nie byli w stanie podążyć tuż za innym bolidem. To uniemożliwiało walką koło w koło na dystansie kilku kolejnych zakrętów. Wszystko sprowadzało się do wyprzedzania w strefach z systemem DRS (polegającym na otwarciu tylnego skrzydła, co znacznie zwiększa prędkość). A to zabijało wszelkie emocje podczas rywalizacji, bo wyprzedzanie przestało być sztuką.

I wreszcie można powiedzieć, że kibice dostali to, czego oczekiwali. W Bahrajnie Charles Leclerc walczył o zwycięstwo z Maxem Verstappenem, a ich rywalizacja podgrzewała emocje przez kilka kolejnych okrążeń, gdy obaj zamieniali się na pozycji lidera. Ostatecznie wygrał Monakijczyk, który wyprzedził partnera z zespołu Carlosa Sainza, dając do zrozumienia, że Ferrari znów chce wrócić na szczyt. I ma wszystko, by odzyskać tytuł po 15 latach, odkąd ostatnim mistrzem we włoskiej stajni był Kimi Raikkonen.

- Pierwsza odsłona "nowej" Formuły 1 po wprowadzeniu szeroko zakrojonych zmian napawa optymizmem i oby ta pierwsza jaskółka tym razem przyniosła wiosnę. W Bahrajnie mieliśmy mnóstwo walki, przede wszystkim o prowadzenie w wyścigu – a właśnie tego brakowało w poprzednich sezonach, wyjąwszy rzecz jasna poprzedni, kontrowersyjny sezon 2021 - mówi Sport.pl Mikołaj Sokół, komentator wyścigów F1.

Jak dodaje, przy okazji zmiany regulaminowe wywróciły nieco układ sił w stawce. - Mercedes wpadł w tarapaty, do głosu doszli niedawni słabeusze, a ambicje i nadzieje niektórych ekip zostały już na starcie zduszone. Trzeba jednak pamiętać, że w tym sezonie sytuacja może zmieniać się dość szybko. Kluczowe będzie zrozumienie nowych konstrukcji – niekoniecznie tempo przygotowywania poprawek, a raczej trafne zidentyfikowanie obszarów, w których można coś zyskać bądź uporać się ze słabościami - tłumaczy.

Oprócz walki na szczycie doszedł jeszcze jeden kluczowy aspekt - bolidy wreszcie znacznie się od siebie różnią, co także musi cieszyć kibiców. - Budująca jest różnorodność projektów w poszczególnych ekipach, nie po raz pierwszy okazuje się, że ludzie pracujący w zespołach potrafią opracowywać przeróżne ciekawe koncepcje. Mimo skrajnie różnych pomysłów w obrębie zawieszenia czy aerodynamiki, tempo walczących między sobą zespołów w początkowej fazie sezonu jest zbliżone i cała stawka jest dość wyrównana - zauważa Mikołaj Sokół.

Wielkie zmiany na stanowisku dyrektora wyścigowego. I to działa!

Ale walki nie brakowało za plecami czołówki. W poprzednim sezonie w Bahrajnie kibice byli świadkami 43 manewrów wyprzedzania, co było piątym wynikiem w trakcie sezonu. W tym roku było ich aż 77. I choć to dopiero pierwsza runda sezonu, bardzo dobrze widać, że rewolucja przynosi zamierzony skutek - walki na torze jest znacznie więcej i nie polega ona już tylko na wyprzedzaniu w strefie z systemem DRS. Pozostaje jednak pytanie, czy walka będzie możliwa na torach, na których do tej pory wyprzedzać się nie dało, jak np. w na ulicach księstwa Monako czy na Hungaroringu.

Ale poza rewolucją związaną z przepisami, przyszła jeszcze jedna ważna zmiana. Michael Masi nie pełni już roli dyrektora wyścigowego. Od tej pory jego rolę pełnią na zmianę Niels Wittich i Eduardo Freitas. Każdy z nich będzie mógł korzystać z rad Herbiego Blasha, który przez wiele lat pomagał Charliemu Whitingowi. I Wittich, i Freitas to rutyniarze - jeden nabierał doświadczenia w serii DTM i Formuły 3, drugi - w wyścigach długodystansowych, w tym 24-godzinnym Le Mans.

I już widać, że doskonale wiedzą, co robić na swoim stanowisku. W Bahrajnie rolę dyrektora wyścigowego pełnił Niels Wittich i już pierwsza jego decyzja zadowoliła wszystkich. W ostatnich latach niemal na każdym torze ustalano inne reguły dotyczące limity toru. Wittich wydał jasny komunikat - od tej pory limitem toru są białe linii ograniczające tor. I to nie zmieni się podczas żadnego z kolejnych wyścigów.

Mikołaj Sokół hamuje się jednak przed tak pozytywnymi ocenami. - Wygląda to obiecująco. Warto jednak pamiętać, że wystarczy jedna drobna iskierka, by rozpętać burzę. Na razie wszyscy są bardziej skupieni na nowinkach technicznych i świeżym otwarciu od strony sportowej – nie mam wątpliwości, że prędzej czy później wrócą pewne kontrowersje, ale niezwykle istotne jest tutaj zbudowanie od początku odpowiedniego autorytetu wśród kierowców i menedżerów zespołów - zauważa komentator Eleven Sports.

- Wygląda na to, że nowa struktura – oraz wspomaganie dyrekcji wyścigu przez zdalnych doradców czy też wyeliminowanie tworzącej zbędną presję komunikacji ze strony zespołów – będzie sprawdzała się lepiej niż dotychczasowe rozwiązania, ale tu do pełnej oceny sytuacji potrzebujemy czasu i pierwszych spornych sytuacji - kończy Sokół.

Więcej o:
Copyright © Agora SA