Wciąż nie słabną emocje po finałowych zawodach sezonu Formuły 1. Po mistrzowski tytuł na ostatnim okrążeniu sięgnął Max Verstappen, który w kontrowersyjnych okolicznościach wyprzedził Lewisa Hamiltona. Siedmiokrotny mistrz świata oraz jego ekipa złożyli dwa protesty po finałowym wyścigu w Abu Zabi. Te zostały jednak odrzucone. Ostatecznie Mercedes zrezygnował też z apelacji.
Kiedy wydawało się, że cała sprawa ucichnie, po kilku dniach głos zabrał Nicholas Latifi. To od wypadku z jego udziałem zaczęło się całe zamieszanie. Pod koniec wyścigu Kanadyjczyk walczył o piętnastą lokatę z Mickiem Schumacherem. Niemiec w ostry sposób potraktował swojego rywala, a ten ostatecznie wylądował poza torem. To doprowadziło do wyjazdu na tor samochodu bezpieczeństwa.
W tym czasie Verstappen wymienił opony na miękkie, co pozwoliło mu na odrobienie straty do prowadzącego dotychczas Hamiltona. Następnie sędziowie pozwolili, by część kierowców oddublowała się i wznowiła rywalizację na ostatnim okrążeniu. I tak reprezentant Holandii w łatwy sposób wyprzedził Brytyjczyka i cieszył się z tytułu.
Latifi w specjalnym oświadczeniu przyznał dzisiaj, że w ostatnich dniach otrzymał tysiące wiadomości. Wśród nich wiele wypełnionych było nienawiścią i nadużyciami. - Nienawiść, agresja i groźby śmierci w mediach społecznościowych nie były dla mnie zaskoczeniem, bo taka jest brutalna rzeczywistość świata, w którym teraz żyjemy. Jestem świadomy tego, że mówi się o mnie negatywnie w Internecie. Sądzę, że każdy sportowiec, który rywalizuje na światowych arenach, znajduje się pod pewną kontrolą i wyznacza sobie pewne granice - czytamy na jego oficjalnej stronie internetowej.
Kanadyjczyk nie czuje się winnym zaistniałej sytuacji. - Jedyne kogo mogę przeprosić za nieukończenie wyścigu to mój zespół. Zrobiłem to zaraz po zawodach. Wszystko co wydarzyło się po wypadku było już poza moją kontrolą - dodał. Przyznał przy tym, że potrafi nie przejmować się hejtem. Martwi się jednak o to, jak w takiej sytuacji mogliby poradzić sobie inni. Dlatego postanowił przerwać milczenie i zaprotestować przeciwko używaniu mediów społecznościowych do słownych ataków.
- Dla ludzi, którzy tego nie rozumieją lub nie zgadzają się z taką postawą, w porządku. Możecie mieć swoją opinię. Jednak wykorzystywanie swojego zdania do podsycania nienawiści, do grożenia mi śmiercią, i to nie tylko mojej osobie, ale także moim najbliższym, wskazuje, że nie jesteście prawdziwymi fanami tego sportu - skomentował 26-latek.