Wojna totalna o tytuł w Formule 1! Zrobią wszystko, by zniszczyć swojego rywala

Karol Górka
W Formule 1 trwa wojna na wyniszczenie. Red Bull i Mercedes nie cofną się przed niczym, by zaszkodzić rywalowi. Ale czy nie zapłacą za tę walkę bolesnej ceny? I to szybciej, niż sądzą.

W teorii losy mistrzowskiego tytułu w Formule 1 były już niemal rozstrzygnięte. Max Verstappen zbudował przewagę w klasyfikacji generalnej i był krok od przełamania hegemonii Mercedesa i Lewisa Hamiltona. Red Bull przygotował perfekcyjny bolid, dający gigantyczną przewagę Holendrowi. Wszystko zmieniło się w Brazylii, dając zupełnie nowy obraz rywalizacji w pozostałych trzech wyścigach do końca roku.

Zobacz wideo F1 2021 - zobacz pierwsze wideo z gry

Nikomu, kto uważnie śledzi rywalizację w Formule 1, nie trzeba mówić, że jest świadkiem wojny między Red Bullem a Mercedesem. Wydarzenia z Silverstone i Hungaroringu, gdy Verstappen padł ofiarą kierowców Mercedesa, sprawiły, że szefowie obu ekip postawili wszystko na jedną kartę. I choć Verstappen stracił kilkadziesiąt punktów w Baku, na Silverstone i Hungaroringu cały czas był z przodu, doskonale wykorzystując każdą możliwą okazję, by odebrać punkty z rąk Hamiltona.

Mercedes błyskawicznie znalazł sposób na Red Bulla

Stało się jasne, że Mercedes musi szybko znaleźć sposób na powrót do walki. I błyskawicznie ten sposób znalazł - zmieniając silnik w bolidzie Hamiltona, by móc wycisnąć z niego pełną moc, przestając martwić się o jego żywotność. Efekt? W Brazylii Brytyjczyk z łatwością wyprzedzał rywali, wykorzystując prędkość zyskaną dzięki silnikowi, bez trudu odrabiając karę, którą otrzymał za przekroczenie liczby dostępnych silników w sezonie. 

A Verstappen - po raz kolejny - zaczął jazdy na granicy przepisów. Wiedział, że w inny sposób nie ma szans z Hamiltonem. Wypchnął Brytyjczyka z toru w sposób, który dawał podstawy sędziom, by nie dawać mu kary. I się nie przeliczył - sędziowie uznali, że nie ma czego analizować. Sprawa by się zakończyła, gdyby nie Michael Masi - dyrektor wyścigowy. Dzień po wyścigu przyznał, że sędziowie nie mieli dostępu do obrazu z kamery z kokpitu Maxa Verstappena, a gdyby go mieli, ukaraliby Holendra. Z takiego prezentu Mercedes musiał skorzystać, odwołując się od decyzji sędziów na podstawie nowego dowodu. Sędziowie po długich debatach ocenili jednak, że nagranie nie wpływa w sposób znaczący na ocenę faktów.

Więcej o F1 przeczytasz także na Gazeta.pl

Ale to nie koniec przepychanek między Red Bullem a Mercedesem. Austriacki zespół zbiera dowody przeciw mistrzom świata na temat ich tylnego skrzydła. Nieoficjalnie mówi się, że jeden z byłych pracowników Mercedesa miał przekazać informacje na temat uginania się tego elementu, by zyskać prędkość na prostych. A to niezgodne z regulaminem technicznym. Jeśli Austriakom uda się udowodnić, że skrzydło nie spełnia wymogów, pozbawią rywala bardzo istotnego elementu w kluczowym momencie walki o tytuł. 

Na razie jednak nie są w stanie zebrać wystarczających dowodów. Dlaczego? Trudno jednoznacznie wskazać, że dolny element tylnego skrzydła w bolidzie Mercedesa ugina się w dół pod wpływem powietrza. Dzięki temu miałaby powstawać większa szczelina niż jest dopuszczona w przepisach. I to dlatego Max Verstappen w Brazylii tak uważnie obserwował dolną część tylnego skrzydła w bolidzie Hamiltona po piątkowych kwalifikacjach. Gołym okiem jest to niemal niezauważalne ze względu na boczną obudowę tylnego skrzydła.

Red Bull spotkał się z FIA w sprawie Mercedesa

Podczas GP Brazylii Adrian Newey, dyrektor techniczny Red Bulla i główny inżynier Paul Monaghan spotkali się z FIA. Mieli przy sobie opasłe tomy dokumentów i nagrań, które miały pokazać zachowanie tylnego skrzydła Mercedesa. Na razie nie przyniosło to żadnych konkretów. I trudno spodziewać się, by przyniosło cokolwiek więcej - w takich sytuacjach FIA zwykle daje czas na przygotowanie innego rozwiązania, więc ewentualne zmiany dotyczyłyby i tak przepisów na przyszły sezon.

Jedno pozostaje pewne - obie strony będą sięgać po wszystkie możliwości, które mogą pomóc przechylić losy tytułu na którąkolwiek ze stron. I choć to wydaje się oczywiste, warto postawić zasadnicze pytanie - co się wydarzy w związku z nadchodzącą zmianą przepisów na przyszły sezon? Zespoły muszą zaprojektować zupełnie nowe bolidy. Zawsze w takich sytuacjach dochodziło do zmian w układzie stawki. Co więcej, wystarczy spojrzeć w przeszłość, by dostrzec, że zespoły walczące o tytuł na takich zmianach traciły.

Tak było choćby w 2009 r. Sezon wcześniej o tytuł mistrza świata walczyli Felipe Massa i Lewis Hamilton. Tytuł zdobył ten drugi, jednak zaangażowanie w walkę o tytuł sprawiło, że Ferrari i McLaren bardzo słabo spisywały się w kolejnym roku. Patrząc na zaangażowanie w wojnę totalną Red Bulla i Mercedesa w tym roku, może się okazać, że w przyszłym przyjdzie im zapłacić najwyższą cenę - czyli utratę pozycji hegemona

Do końca tegorocznej rywalizacji pozostały już tylko trzy wyścigi - w Katarze, Arabii Saudyjskiej i Abu Dhabi. W klasyfikacji generalnej prowadzi Max Verstappen, który ma aktualnie 14 punktów przewagi nad Lewisem Hamiltonem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.