Oddajmy cesarzowi, co cesarskie: Hamilton i ludzie z Mercedesa zdominowali Formułę 1 w czasach silników hybrydowych. Aż siedem tytułów w klasyfikacji konstruktorów, sześć w klasyfikacji kierowców, a do tego setki milionów euro inwestycji, by nikt przypadkiem nie zbliżył się do poziomu ich bolidu.
Latami za plecami lidera rósł jednak Red Bull z Maksem Verstappenem w roli kierowcy. Holender zaliczył zwycięski debiut w 2016 r., a potem powolutku budował pozycję. Dziś w końcu ma bolid, który pozwala mu rywalizować z Hamiltonem. I udowadnia, że wykorzysta każdą okazję do pokonania Brytyjczyka na torze.
Nawet jeśli jeździ na granicy przepisów. Verstappen wielokrotnie agresywnymi manewrami sprawiał, że Hamilton musiał odpuścić, by nie doszło między nimi do kolizji. Tak było m.in. na początku sezonu podczas wyścigu na Imoli czy w Barcelonie. Gdy jednak Brytyjczyk nie odpuszczał, zawsze któryś z nich cierpiał jak podczas wyścigu na Silverstone czy Monzy. Trudno jednak było oprzeć się wrażeniu, że w tej walce lepiej odnajduje się Verstappen, stający się z każdą chwilą coraz większym faworytem rywalizacji o tytuł mistrza świata.
Co ciekawe, Red Bull nie tylko wykreował przyszłego mistrza, ale wywarł presję na Mercedesa. Wydaje się, że zespół Hamiltona z tą presją sobie nie radzi. Podobnie zresztą jak sam Brytyjczyk.
Tak było podczas GP Turcji, gdy Hamilton narzekał na strategię wybraną przez zespół. Jak się okazało - niesłusznie. Ta sytuacja obnażyła jednak frustrację Brytyjczyka, który takiej walki o tytuł nie toczył od 2016 r., gdy przegrał z Nico Rosbergiem. Od tamtej pory jeździł niemal bez konkurencji.
Do tej pory Hamilton z Mercedesem rozumieli się bez słów. Jeżeli stratedzy Mercedesa widzieli, że któreś rozwiązanie strategiczne jest lepsze, Brytyjczyk był gotów ich posłuchać, nawet jeśli czuł, że to ryzykowne. Tak jak podczas GP Węgier 2019, gdy zjechał na dodatkowy pit-stop, by pod koniec wyścigu dogonić Verstappena i go wyprzedzić. Podobnie Mercedes uczynił podczas tegorocznego GP Hiszpanii, również wygranego przez Hamiltona dzięki doskonałej strategii, którą szczegółowo omówiono na oficjalnym kanale Formuły 1 na YouTube.
Podobnie było w Rosji. Gdy spadł deszcz, Brytyjczyk chciał zostać na torze i walczyć "koło w koło" z Lando Norrisem. Upór strategów sprawił jednak, że Hamilton zjechał po opony przejściowe i pozbawił Norrisa szans walki o wygraną. Niewiele wtedy brakowało, by Hamilton nie zaufał inżynierom, co mogło kosztować go znacznie więcej. Norris, który pozostał na torze, ostatecznie i tak musiał zjechać po nowe opony i spadł na siódme miejsce.
Gdy jednak doszła presja związana z walką o tytuł mistrza świata, a wszystko wskazuje na to, że będzie ona trwać do końca sezonu, nić współpracy między Hamiltonem a Mercedes zaczęła pękać.
Co więcej, stratedzy Mercedesa też popełniają coraz więcej błędów, zaczynających kosztować Brytyjczyka coraz więcej punktów. W Turcji Hamilton mógł walczyć o podium, a był piąty, w Stanach mógł wygrać, a dojechał drugi. Gdyby odwrócić te wyniki, to Hamilton byłby liderem klasyfikacji generalnej, i to z przewagą minimum pięciu punktów. Zamiast tego pod koniec października traci ich 12.
W tym roku to jednak Verstappen niemal nie popełnia błędów, a Red Bull robi wszystko, aby przechytrzyć Mercedesa. Tak jak w Austin, gdy Hamilton był na prowadzeniu, kontrolował sytuację, ale decyzja ludzi Red Bulla odwróciła losy wyścigu. Mercedes, słynący dotychczas z doskonałego przygotowania do rywalizacji, tym razem nie był w stanie przewidzieć, że tempo na najtwardszych oponach będzie lepsze niż na oponach pośrednich i zmarnował okazję na zwycięstwo. Ale to nic nowego. W tym roku to Red Bull z reguły narzuca strategię i zmusza Mercedesa do wytężenia zmysłów.
Red Bull był gotów poświęcić Sergio Pereza, by podczas treningów sprawdzić zachowanie najtwardszych opon i zebrać istotne dane w kontekście wyścigu. Niby nic wielkiego, ale Mercedes chciał zaoszczędzić te opony dla obu kierowców na wyścig, by stworzyć im najkorzystniejsze warunki do walki. Jak się okazało - błędnie, bo zabrakło danych, by wybrać najlepszą strategię dla Hamiltona. Efekt okazał się najgorszy z możliwych. Brytyjczyk przegrał, choć był liderem po starcie i miał tempo, by pokonać na torze Verstappena.
Wygrana Holendra w Stanach odwróciła losy wyścigu o tytuł. W Austin lepszy miał być Mercedes, co dałoby Hamiltonowi powrót na fotel lidera klasyfikacji generalnej. Zamiast tego Holender powiększył przewagę do 12 punktów i spokojnie patrzy na kolejne wyścigi, a w teorii to Red Bull powinien lepiej czuć się w Meksyku i Brazylii. Jeśli Verstappen wygra kolejne dwie rundy, będzie miał co najmniej 24 punkty przewagi i znaczną zaliczkę przed ostatnimi trzema wyścigami.
A to znak, że zmiana warty w Formule 1 już blisko.