Zakręt numer cztery toru Sakhir w Bahrajnie stał się najpopularniejszym tematem dyskusji i kontrowersją w trakcie pierwszego wyścigu nowego sezonu F1. Kierowcy wykorzystują tam pobocze, próbując zyskać trochę czasu, ale często robią to wbrew zasadom - ich bolidy opuszczają wówczas tor czterema kołami. W trakcie weekendu sędziowie najpierw podczas treningów i kwalifikacji pilnowali tego, kto wyjeżdżał poza limity toru w tamtym miejscu, a potem nagle przestali. W niedzielę zawodnicy zaczęli to wykorzystywać.
- W trakcie wyścigu zespół mówił mi o kierowcach, którzy szerzej wychodzą w "czwórce", więc wskazali mi, żebym robił to samo, bo tak zyskiwało się trochę czasu. I tak zrobiłem. A potem w pewnym momencie wskazali, żebym przestał. Nie wiem, o co chodziło - mówił po wyścigu zdezorientowany Max Verstappen cytowany przez f1i.com. - Jeszcze w czasie kwalifikacji każde okrążenie z zauważalnym wyjazdem poza limity toru w tym zakręcie było usuwane. Zatem nie mam pojęcia, jak doszło do tego, że w czasie wyścigu jakiekolwiek wyjazdy tam były dozwolone - stwierdził kierowca Red Bulla.
Lewis Hamilton z Mercedesa, z którym Verstappen rywalizował przez cały wyścig wyjechał zbyt szeroko w tamtym miejscu aż 29 razy w trakcie niedzielnego wyścigu. Mniej więcej w połowie rywalizacji dostał ostrzeżenie od swojego inżyniera Petera Bonningtona, żeby tego nie robił, bo dostał ostrzeżenie od sędziów, którzy nagle zaczęli się temu przyglądać. Skutkiem kolejnych wyjazdów miała być kara dla Brytyjczyka. - Sędziowie nagle zmienili zdanie w połowie wyścigu i już nie mogłeś wyjeżdżać poza tor w "czwórce". Dla mnie to było w porządku, bo w zasadzie zacząłem jechać jeszcze szybciej, a do tego oszczędzać opony. Jestem im wdzięczny - wskazał Hamilton, choć także był zdziwiony tym, jak wiele dyskusji wzbudził ten element toru.
To właśnie tam miał także miejsce najważniejszy manewr wyścigu. Na początku 51. okrążenia Max Verstappen zbliżał się do prowadzącego Lewisa Hamiltona i już w pierwszych dwóch zakrętach z nim zrównał. Nie znalazł jednak odpowiednio dużo miejsca, żeby przedostać się przed Holendra i odpuścił ryzykowny manewr w zakręcie numer trzy, żeby przygotować się na "czwórkę". Na prostej przed nią był o wiele szybszy od rywala i znów zdołał się z nim zrównać. Gdy weszli w zakręt odbił lekko w lewej, na chwilę znalazł się poza torem, żeby wrócić na niego już przed Hamiltonem.
Szefowie, członkowie zespołu i kibice Red Bulla mogli się uśmiechnąć. Ich kierowca, który przez cały weekend pracował na to, żeby udowodnić, jak szybki stał się ich bolid i, że potrafi nawiązać walkę z do tej pory dominującym Mercedesem, wreszcie wrócił na pierwszą pozycję i miał na niej dojechać do mety. Jak wielkie musiało być ich zdziwienie, kiedy ten kilka zakrętów później zwolnił i oddał miejsce Lewisowi. I znów chodziło o zakręt numer cztery. - Dlaczego kazaliście mi go przepuścić? Jeśli dostałbym karę 5 sekund, mógłbym przyspieszyć i zyskać więcej czasu przed metą, wygrałbym. Szczerze wolałbym odebranie zwycięstwa karą niż oddanie go w taki sposób - mówił do swojego inżyniera Verstappen. - Max, wskazał nam to dyrektor wyścigu, musieliśmy to zrobić - stwierdził Gianpiero Lambiase. Miał rację, wyprzedzanie w taki sposób zawsze było zabronione i to się nie zmieniło.
Ale po wyścigu Verstappen wyglądał na zupełnie wściekłego. Trudno przyjąć do wiadomości porażkę po tak świetnej walce i pracy, którą wykonało się na torze w trakcie aż trzech dni. A wcześniej Hamilton mógł tylko planować zemstę na Holendrze w niedzielę, w kwalifikacjach stracił do niego aż 0,4 sekundy i mówił, że "dał z siebie wszystko". Na koniec i tak był jednak najlepszy, Mercedes pozostał na szczycie, a Red Bull pomimo fantastycznej jazdy wyjeżdża z Bahrajnu jako przegrany. I skrzywdzony. Bo choć manewr Holendra był złamaniem przepisów, to dlaczego ktokolwiek w tym samym miejscu mógł zyskiwać czas skoro wcześniej było to zabronione? Dlaczego ktoś najpierw sprecyzował wszystko w przepisach, przekazał to kierowcom, a potem tego nie egzekwował?
Christian Horner po wyścigu wskazywał, że Hamilton za każdym razem, gdy wyjeżdżał poza tor w zakręcie numer cztery zyskiwał około 0,2 sekundy na okrążeniu. To oznacza, że jeśli weźmiemy pod uwagę 29 takich okrążeń wyliczonych skrupulatnie przez kibiców, Brytyjczyk łącznie nadrobił w ten sposób aż sześć sekund. Co ważne, szef Red Bulla go nie obwinia, bo Verstappen przyznał, że przez część wyścigu robił dokładnie to samo. Prosi tylko o reakcję FIA i dyrekcję wyścigu, bo takie sytuacje nie mogą w przyszłości wypaczać rywalizacji.
- Musimy być zgodni co do informacji, które przekazuje się zespołom. Przepisy muszą być czarno-białe i zrozumiałe, a nie jak powieść Szekspira, która pozostawia interpretację odbiorcy - wskazał Austriak. - Rozmawiałem z dyrekcją wyścigu i powiedziano mi "Można wyjeżdżać poza tor w czwartym zakręcie, ale tylko jeśli nic na tym nie zyskujecie". Nie widziałem dokładnego zapisu. Musimy z tej sytuacji wyciągnąć wnioski: zasady powinny być proste. Nie chcemy, żeby w bolidzie trzeba było wozić plik dokumentów z regulaminem, żeby przypominać sobie, co można, a czego nie - wtórował mu szef Mercedesa, Toto Wolff.
W poniedziałek w wywiadzie dla oficjalnej strony F1 odpowiedział im dyrektor wyścigu, Michael Masi. - Na spotkaniu kierowców zostało omówione i wyjaśnione, że zakręt numer cztery będzie obserwowany przez dwie osoby głównie pod kątem "Sporting Regulations" i zyskiwania wyraźnej przewagi na torze, a nie samych wyjazdów poza tor. Podczas wyścigu nic się nie zmieniło. Był tylko jeden samochód, który czasem wyjeżdżał poza limity toru, ale nie robił tego stale i według nas nie zyskiwał przewagi. Za to w przypadku wyprzedzenia innego samochodu poza torem zyskuje się przewagę dzięki wskoczeniu na wyższą pozycję. Jeśli to się stanie, mam obowiązek przekazania zespołowi przez radio, że kierowca musi ją oddać. I tak stało się w przypadku Maxa Verstappena. To nie było za "przekroczenie limitów toru" a "za zyskanie przewagi poprzez znalezienie się poza torem" - starał się tłumaczyć Masi. I za to w przypadku dojechania do mety na pierwszym miejscu bez oddania pozycji Holender dostałby karę.
Masi ma rację w jednym: nie można nie odróżniać wyprzedzania poza torem od zwykłego przekraczania limitów toru. Ale Włoch nie odniósł się do ostrzeżeń, które w trakcie wyścigu dostał Mercedes, a także Red Bull, ani do danych odnośnie przewagi 0,2 sekundy zyskiwanej po przejeździe poza torem. A sam je przecież wydawał i tym samym, mówiąc o tym, że nikt nie łamał przepisów, sam sobie zaprzeczył. Stwierdził jedynie, że jeden samochód, który pojawiał się poza torem "nie zyskiwał przewagi" i niczym tego nie podparł. Skłamał też, że ten nie robił tego "stale", choć Hamiltonowi naliczono 29 okrążeń, a u Verstappena co najmniej kilkanaście.
Teraz najważniejszą kwestią jest dopracowanie zasad dotyczących innych newralgicznych miejsc na torach przed pozostałymi 22 rundami tego sezonu. Atmosfera po wyścigu w Bahrajnie zdążyła już się rozluźnić. Mercedes nawet zażartował sobie z sytuacji na Instagramie. Zdjęcie z bolidem będącym na jednej z pustynnych dróg i zakręcie blisko wpadnięcia do wody podpisał "Nie martwcie się, damy radę". Jeden z kibiców stwierdził, że będą potrzebowali do tego puszki Red Bulla, najpewniej, żeby przefrunąć nad przeszkodą. Niemiecki zespół spytał za to: "Dlatego, że jest poza torem?".