"Jezu Chryste, co za niedorozwój. Co za Mongoł". Haniebne słowa kierowcy F1

- Czy ten po... b jest ślepy? Co z nim do ch...? Jezu Chryste, co za niedorozwój. Co za Mongoł - taką wiązanką Max Verstappen poczęstował w radiowym komunikacie Lance'a Strolla, po bezsensownej kolizji w trakcie drugiego treningu przed GP Portugalii. Sędziowie uznali, że do zderzenia doszło w wyniku nieporozumienia i po żadnej stronie nie było złej woli. Nie zajęli się za to kwestią komunikatu Verstappena. Czy powinni?

Ostro zaprotestowała organizacja dbająca o wizerunek Mongolii. - To po co zespół uczestniczy w inicjatywie #WeRaceAsOne, która ma promować równość i tolerancję?! Verstappen chyba o czymś zapomniał - napisała na Twitterze Unro Janchiw, polityczka z Mongolii. Sam Verstappen, zaraz po treningu, nie poczuwał się do odpowiedzialności za wypowiedziane słowa - To nie mój problem - skwitował całe zajście i z uśmiechem zakończył wywiad. Kierowcę Red Bulla próbował tłumaczyć szef zespołu, Christian Horner - Powiedzieliśmy mu, że takie komentarze są niedopuszczalne - stwierdził w rozmowie z niemiecką telewizją Sky. 

 

Pozostaje pytanie, co jest dopuszczalne, a co nie. Słuchając tego komentarza Verstappena nie miałem wątpliwości, że pewna granica została przekroczona. Przyszło mi nawet do głowy, że na rozmowę wychowawczą powinno go zabrać Stowarzyszenie Kierowców Grand Prix, któremu przewodniczy Romain Grosjean. Problem polega na tym, że chwilę później Grosjean sam zwymyślał Lando Norrisa, wyzywając go od "cholernego idioty". - K...a, naprawdę nie rozumiem tych gości - dodał w rozmowie z inżynierem wyścigowym.

 

Kierowcy Formuły 1 tłumaczą się, że tam, gdzie w grę wchodzą wielkie emocje, mogą się zdarzyć niecenzuralne wypowiedzi. I kiedy dochodzi do niebezpiecznego zdarzenia przy ponad 200 km/h, trudno szczypać się w język. Realizatorzy z ogromną przyjemnością prezentują te wypowiedzi, bo dodają pikanterii wyścigowi i podnoszą temperaturę po obu stronach ekranu. Kierowcy mają jeszcze jeden ważny argument: "Jesteśmy podsłuchiwani non stop. Gdyby takie mikrofony zainstalować piłkarzom, koszykarzom, czy bokserom byłoby pewnie znacznie gorzej". I trudno się z tym nie zgodzić. A może to jest rozwiązanie na przyszłość? O ile ciekawsze stałaby się realizacje meczów, gdybyśmy słyszeli, co mówią do siebie piłkarze.

Zobacz wideo Powrót F1 do Portugalii po 34 latach

I tu pojawia się dylemat. Tęsknimy za kierowcami z lat 70., czy 80., którzy dopijali whiskey, zgniatali niedopałek papierosa, po czym wsiadali do bolidów i ścigali się, walcząc o zwycięstwa i przetrwanie. A później wychodzili z kokpitów niczym herosi, otoczeni wianuszkiem pięknych kobiet. I szli w miasto, ciesząc się każdą chwilą kruchego życia. Jeszcze w 1990 r. James Hunt, będący stałym ekspertem F1, potrafił powiedzieć w transmisji o Andrei de Cesarisie "Kompletny idiota". To już nie wróci. Wymuskane PR-owo wypowiedzi, kurtuazyjne gratulacje i powstrzymywane emocje zastąpiły te naturalne. Być może radiowe komunikaty są ostatnim bastionem surowego sportu, za którym czasem tęsknimy. 

"F..k off Charlie"

Gdyby doszło do decydującego głosowania, na pewno byłbym przeciwko likwidacji tych komunikatów. Nie mam jednak wątpliwości, że są pewne granice, których kierowcy nawet tam nie powinni przekraczać. A jeśli przekroczą, powinni liczyć się z konsekwencjami. W 2016 roku, podczas wyścigu w Meksyku, rozsierdzony do granic możliwości Sebastian Vettel wydzierał się przez radio "to komunikat do Charliego (Whitinga, dyrektora wyścigu przyp. red.). P...l się. Słyszysz. P… l się". Niemiec wpadł w szał, po tym jak Max Verstappen nie chciał oddać mu pozycji, mimo że został do tego zobligowany przez sędziów. To również było ewidentne przekroczenie granicy. Vettel przeprosił Whitinga, ale poza tym nie spotkały go żadne konsekwencje.

 

Może to dobry moment, żeby wrócić do dyskusji o komunikatach radiowych. Jeśli kierowcy chcą się wyzywać, nie ma żadnego problemu. Niech posyłają sobie najgorsze wyzwiska świata. Ale jeśli zaczynają tymi wyzwiskami bezpośrednio dotykać innych, powinni liczyć się z karami. Może z puntami karnymi (12 oznacza zawieszenie na jeden wyścig), a może z reprymendami (3 reprymendy w sezonie oznaczają przesunięcie o 10 miejsc na starcie). Max ewidentnie posunął się za daleko. Teraz niech F1 i FIA określą się, czy mają jaja. 

Więcej o: