Porywisty wiatr i asfalt gładki, jak wypastowana podłoga w muzeum sprawiły, że kierowcy ślizgali się niemiłosiernie od pierwszego okrążenia. Sensacyjnym liderem już po kilku zakrętach został Carlos Sainz z McLarena, a Kimi Raikkonen z 17 miejsca na starcie przebił się na szóstą pozycję. Taka była różnica w starcie na miękkich i na pośrednich oponach. W miarę upływu czasu i przejechanych okrążeń wszystko zaczęło wracać do normy. Co prawda Valteri Bottas objął prowadzenie i mógł mieć nadzieję na 15 zwycięstwo w karierze, ale zapomniał o tych planach powiedzieć Lewisowi Hamiltonowi. Brytyjczyk po raz kolejny pokazał, że jest mistrzem w zarządzaniu oponami, poczekał aż te w samochodzie Bottasa zaczną się poddawać i wyprzedził go, jak juniora. Na mecie miał ponad 25 sekund przewagi.
Rozpaczliwe komunikaty Bottasa o innej strategii i szukanie sposobów na Hamiltona nie mają sensu. Kiedy Lewis jest w formie, nic nie może go zatrzymać. - Co powiedziałby dzisiejszy Lewis, temu młodemu, który oglądałby moment bicia rekordu Michaela Schumachera? - zapytał go Johnny Herbert, były kierowca F1, ekspert telewizji Sky. - Nigdy by w to nie uwierzył, to wydaje się tak nierealne. Pamiętam pierwszą wygraną, później przyszło wyrównanie kolejnych rekordów. Ale nigdy bym nie pomyślał, że znajdę się w takim miejscu - mówił poruszony Hamilton. Krok po kroku zrównywał się z największymi w historii Formuły 1. 13 wygranych Alberto Ascariego, 24 Juana Manuela Fangio, 25 Jimiego Clarka, 27 Jackiego Stewarta, 51 Alaina Prosta i w końcu 91 Michaela Schumachera. Z tych wszystkich wielkich kierowców już tylko Prost i Stewart mogą mu pogratulować osobiście.
Oczywiście pobicie kosmicznego rekordu Schumiego wywołało dyskusję. Kto zrobił to szybciej (do 91 zwycięstw Schumacher potrzebował 247 wyścigów, Hamilton 261), kto miał lepsze samochody, kto bardziej wymagających partnerów w zespole. - Nie patrzę na te statystyki. O niektórych nawet nie wiem, że istnieją. Skupiam się na walce o kolejne wygrane, na pracy z zespołem i robieniu postępów. Nie czuję, że jestem u szczytu możliwości. Cały czas nad sobą pracuję - wyznał Hamilton w Portugalii.
Na pewno nie zbliżyłby się do tych rekordów, gdyby nie aż tak wyraźna dominacja Mercedesa od 2014 roku. Tyle że to już nie jest jego zmartwienie. Dostał smoka i nie zawahał się go użyć. Murray Walker, legendarny komentator Formuły 1 w Wielkiej Brytanii, zwrócił uwagę na jeszcze jeden aspekt - Hamilton nigdy nie zniżył się do tak brudnych chwytów, jakie stosował Schumacher. A tych nie brakowało: celowe staranowanie Damona Hilla oraz Jaquesa Villenueva w walce o mistrzowski tytuł, zaparkowanie samochodu w zakręcie Rascasse w Monako, by Fernando Alonso nie mógł poprawić czasu w kwalifikacjach, czy próba wepchnięcia na ścianę Rubensa Barichello, byłego pomocnika w Ferrari, przy ponad 300 kmh na Hungarroringu. Fani Schumachera i Hamiltona będą się ścierać i udowadniać racje, ale nie zmieni to zapisów w księgach rekordów.
Formuła 1 przenosi się teraz na legendarny tor, na Imolę. Miejsce wyjątkowe ze względu swoją historię i tragiczną śmierć Ayrtona Senny oraz Rolanda Ratzenbergera. Mercedes niemal na pewno zapewni tam sobie siódme mistrzostwo konstruktorów. Niesamowicie zacięta walka toczy się za to za ich plecami. Racing Point, McLaren i Renault rywalizują o trzecią pozycję, co przekłada się nie tylko na prestiż, ale także na znacznie wyższe premie na koniec sezonu. Dzieli ich w tym momencie zaledwie 6 punktów, więc każdy punkt jest na wagę wspomnianych milionów.
Portimao od Imoli dzieli prawie 2,5 tys. km, co sprawia, że aktywności na torze ograniczono do dwóch dni. Zrezygnowano z piątkowych treningów, sobotnia sesja zostanie przedłużona do 90 minut, a później kierowców czekają kwalifikacje w sobotę i wyścig w niedzielę.
Przeczytaj także: