Największa sensacja od powrotu Schumachera! Alonso zawstydził Japończyków

Powrót Fernando Alonso do Formuły 1 to sensacja na miarę powrotu Michaela Schumachera w 2010. Niemiec po trzech latach przerwy wrócił, ale już nie do Ferrari, a do Mercedesa i to bez wielkich sukcesów. Alonso zdecydował się na powrót do Renault, które nie gwarantuje ani miejsc na podium, ani tym bardziej zwycięstw. Ale to była jedyna możliwość dla Hiszpana, by spróbować jeszcze sił w F1.

Gdy Schumacher kończył przygodę z Ferrari, Alonso zdobył swój drugi i ostatni tytuł mistrza świata. Od 2006 roku próbował bezskutecznie w McLarenie, Renault, Ferrari i ponownie w McLarenie. Był w tym czasie trzykrotnie wicemistrzem świata, ale mistrzostwo ciągle mu umykało. Ostatni sezon w McLarenie okazał się rokiem goryczy i rozczarowań. Z powracającymi do F1 silnikami Hondy brytyjski zespół został jednym z najsłabszych w stawce. Alonso wielokrotnie dawał upust emocjom, czego kulminacją stał się słynny komunikat radiowy podczas GP Japonii - GP2 engine - oznaczający, że silnik Hondy jest tak słaby, jak jednostki napędowe w dużo słabszej Serii GP2. Taka wiadomość, na domowym torze Hondy, w przekazie telewizyjnym na cały świat, była dla Japończyków potężnym ciosem. 

Trudny charakter Alonso

Hiszpan ostatecznie uznał, że to nie ma sensu. Ściganie się w McLarenie, w którym w najlepszym wypadku mógł dojechać na siódmym miejscu, mijało się z celem. Nikt inny nie zaoferował mu fotela kierowcy. W Ferrari spalił za sobą mosty, w Red Bullu korzystają z własnych wychowanków, a w Mercedesie go nie chcieli. Choć na torze jest szybki, lubi tworzyć konflikty. W McLarenie do dziś pamiętają 2007 rok, kiedy wrzało między nim a Lewisem Hamiltonem. O czasach spędzonych z nim w Ferrari opowiadał Felipe Massa - Dostawał zawsze to, czego chciał. Ale działał z zespołem za moimi plecami. Jako jego partner bardzo cierpiałem. Takich głosów w Formule 1 było więcej. To właśnie te opinie zamknęły Alonso wiele drzwi. 

Zobacz wideo Co z Kubicą w przyszłym sezonie?

Hiszpan, który pokonał Schumachera

Na torze potrafił być nieprawdopodobnie szybki. Ścigał się jak równy z równym z Schumacherem, wydzierając mu tytuł w 2006 roku. - Może nie jestem najszybszy na pojedynczym okrążeniu, ale jeśli miałbym ocenić się za całokształt, dałbym sobie 9,8, a może 9,9 na 10 możliwych punktów - mówił o sobie Hiszpan w Sky TV. - Obaj z Lewisem Hamiltonem byli z innej ligi. Wyjątkowi kierowcy - wspominał ich Pedro de La Rosa, który stracił miejsce na rzecz młodego Hamiltona. - Konflikt między nimi zaognił się jednak do tego stopnia, że Alonso potrafił celowo jeździć wolniej w piątkowych treningach, żeby Hamilton nie znał jego prawdziwego tempa i nie mógł przestudiować danych z jego okrążeń - tłumaczył w podcaście Beyond the Grid. Alonso słynął za to z niesamowitego wyczucia samochodu. Nawet z gorszego bolidu potrafił wycisnąć 0,2-0,3 sekundy więcej na okrążeniu niż zespołowi partnerzy. Wszystko psuł tylko jego konfliktowy charakter. 

W pogoni za potrójną koroną

Ale Hiszpan nie potrafi wyobrazić sobie świata bez rywalizacji na torze. Dwa razy wygrał LeMans24. I to ścigając się jednocześnie w wyścigach długodystansowych i w Formule 1. Wciąż chce wygrać Indy 500 i był nawet blisko w 2017, tyle że eksplodował silnik w jego samochodzie. Niewielu kierowców F1 decyduje się na Indy 500, bo to bardzo trudna i niebezpieczna rywalizacja. Przyznał to Sebastian Vettel, potwierdził Nico Hulkenberg. Obaj zrezygnowali ze startów na owalnych torach. Alonso wciąż nie odpuścił i szykuje się do kolejnego startu. Za wszelką cenę chce zdobyć potrójną koronę, czyli wygrać wyścig w Monte Calro, LeMans24 i Indy 500. Dokonał tego jedynie Graham Hill. Alonso myślał nawet o pobiciu tego wyczynu i próbował swoich sił w Rajdzie Dakar. Jak na debiutanta poszło mu nieźle, ale 13. miejsce nie zaspokaja jego ambicji. A Hiszpan skończy w przyszły roku 40 lat. To była dla niego ostatnia chwila, żeby wrócić do F1. Rywalizacja w Dakarze mu nie ucieknie. Może próbować i po 50. W F1 takiej szansy już nie dostanie. 

- Co za dzień! Jak wiecie, moje związki z Renault są bardzo silne. Jestem rozemocjonowany, bo przecież zdobyliśmy razem dwa mistrzowskie tytuły. Ale nie zmierzam patrzeć wstecz, tylko w przyszłość. Wiem, kim jestem dzisiaj i wiem, jaki plan ma Renault. Zespół chce wrócić na podium, tak samo jak ja. Wiem, jakim jestem szczęściarzem, że udało mi się wrócić. Zmiana regulacji technicznych w 2022 sprawi, że szanse wszystkich się wyrównają. Wróciłem i jestem gotowy - powiedział Alonso w krótkim oświadczeniu na Twitterze.

Hiszpania czeka na Nando

Na pewno jego powrót do F1 to duże wydarzenie i na pewno cała dyscyplina na tym zyska. Szczególnie w Hiszpanii, która będzie przyglądać się jednemu z najwybitniejszych i najbardziej rozpoznawalnych sportowców tego kraju. Alonso na pewno ubarwi świat wyścigów i nie raz doleje oliwy do ognia przy wydarzeniach na torze i poza nim. Wszyscy zadają sobie pytanie, jak długo przetrwa jego entuzjazm i co się stanie, jeśli Renault utrzyma dotychczasowy poziom przeciętnego zespołu środka stawki. Na razie za Alonso wstawił się jego menedżer Flavio Briatore twierdzący, że Nando bardzo się zmienił i nabrał większego dystansu i ogłady. Za to dziennik Marca zaklina już rzeczywistość, pisząc, że "Renault było konkurencyjne w pierwszy weekend sezonu i skraca dystans do Red Bulla". 

Z marketingowego punktu widzenia zatrudnienie Alonso to strzał w dziesiątkę. Tym bardziej że w przyszłym sezonie zespół straci Daniela Ricciardo, który przejdzie do McLarena. Z drugiej strony oznacza zamknięcie furtki dla młodych, zdolnych kierowców z programu juniorskiego Renault, takich jak Christian Lundgaard i Guanyu Zhou. W związku z kryzysem w światowej motoryzacji cały koncern Renault znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Istniała możliwość kolejnego wycofania się z Formuły 1. Pomoc rządu Francji, który jest jednym z udziałowców Renault, sprawił, że zespół przetrwał, a zatrudnienie Alonso potwierdza ambitne plany. Nawet jeśli ta długoletnia przyjaźń nie przetrwa próby czasu, warto będzie po raz kolejny zobaczyć w akcji, jednego z najlepszych kierowców XXI wieku. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.