W F1 jest nieco ponad rok, a dał fanom więcej niż Vettel i Hamilton. "Staje się gwiazdą"

Lando Norris jeździ w Formule 1 od nieco ponad roku. Jeszcze ani razu nie stanął na podium, a już dał fanom więcej od Vettela, Hamiltona czy Verstappena. Dzwoni do kierowców na swoich streamach, odpowiada anegdotami na pytania widzów i śmieje się z tworzonych przez nich memów. - Od zawsze kochał simracing, symulatory i dzielenie się swoją pasją z innymi - mówi Sport.pl jego były kolega z teamu, James Kellett.

Formuła 1 to wciąż sport niedostępny dla kibiców. Przed rozpoczęciem weekendu wyścigowego na danym torze kibice tylko jednego dnia mogą wejść do padoku. W alei serwisowej chodzą jednak za barierką, a kierowcy częściej pojawiają się wtedy w znienawidzonych przez siebie mediach, niż rozdając autografy i pozując do zdjęć. W przeszłości byli gladiatorami, do których nie miał dostępu nikt. Ale dziś w dobie ich ciągłej aktywności w mediach społecznościowych potrzebny jest większy kontakt na linii kierowca-fan. I nie chodzi tu o pozdrawianie "najlepszych kibiców na świecie" od Lewisa Hamiltona. Sześciokrotny mistrz świata podobnie jak reszta obecnej stawki F1 w tej kwestii musi uznać wyższość Lando Norrisa. To on powoli staje się najważniejszym kierowcą w obecnych realiach serii.

Zobacz wideo Kubica: Lubię wyzwania. DTM to poziom zbliżony do F1

Podziwiał "Doctora" zamiast mistrzów F1

Nie ma co ukrywać, że Brytyjczyk nigdy nie zaszedłby tak wysoko, gdyby nie pieniądze. W tym przypadku jego ojca, Adama - jednej z najbogatszych osób w Bristolu, skąd pochodzi rodzina Norrisów. Od początku wspierał syna, a ten odpłacał się wykorzystaniem talentu. Ale nie fascynował się Alonso, Schumacherem czy Hamiltonem. Młody Lando chciał jeździć na motocyklu jak Valentino Rossi. - To mój jedyny idol. Podziwiam go, odkąd miałem pięć, sześć lat - mówił we vlogu kręconym podczas GP Wielkiej Brytanii Moto GP z zeszłego sezonu.

Pojechał tam spotkać się ze swoim mistrzem i wręczyć trofeum dla zwycięzcy wyścigu. "The Doctor" ukończył go na czwartym miejscu, więc nie stał nawet na podium z Brytyjczykiem. Jednak w rozmowie z Rossim, Norris dowiedział się, że zaczynali jeździć w tym samym wieku. Wcześniej pisali ze sobą o serii wyścigów długodystansowych, dzięki której Rossi miał po raz pierwszy pojechać na legendarnym torze Spa w Belgii. - Dla motocyklistów to zdecydowanie zbyt niebezpieczne, nie ma tam dużo miejsca. Nie miałem jeszcze okazji tam być, ale chciałbym. W tej serii masz 65 aut i po trzech kierowców na zespół, to 24-godzinny wyścig. Może kiedyś wystartujemy tam razem. Ale najpierw musimy poczekać 20 lat, aż skończysz swoją karierę - śmiał się Włoch.

Zdobył mistrzostwo świata w "najgorszym sezonie w karierze"

Fascynacja motocyklami skończyła się dla Lando w momencie, gdy mocno przestraszył go wypadek, jaki zaliczył w czasie jazdy na rowerze. - Motocykle wydawały mi się potem szalone i niebezpieczne. Coraz częściej patrzyłem na Formułę 1. Cztery kółka zaczęły mnie pasjonować coraz bardziej i wkręciłem się w to - przyznawał w podcaście "Beyond The Grid". - Później mój tata zabrał mnie i mojego trzy lata starszego brata na pierwsze zawody gokartów. Na początku Oliver był o wiele szybszy. Potem zacząłem go doganiać. Ale w tym czasie najważniejszy na torze był George. Ten George Russell, z którym teraz ścigam się w F1. Wtedy naprawdę był “gościem”, tym od wygrywania wyścigów. Czułem podekscytowanie na myśl, że w ogóle jestem tam, gdzie on - wspominał Norris. Był niskim, ale niesamowicie zapatrzonym w prędkość i ściganie młodym chłopakiem. Na YouTube można znaleźć wywiad 11-letniego Lando Norrisa tuż sprzed startu jednego z jego wyścigów. Już wtedy wydawał się zarażać pasją do ścigania.

 

W kartingu Brytyjczyk zdobył swoje pierwsze mistrzowskie tytuły. W 2013 roku w Bahrajnie wygrywał w WSK Euro Series, europejskiej CIK-FIA i CIK-FIA Supercup. Kolejny sezon Norris określał jako najgorszy w karierze. A został wtedy… najmłodszym kartingowym mistrzem świata w historii (wygrywając CIK-FIA KF World Championship w barwach Ricky Flynn Motorsport - przyp.red.). - Miałem też pamiętny wyścig w europejskiej serii KF3. Kończył sezon, a ja miałem ogromne szanse na tytuł. Zostałem jednak kilka razy wypchnięty poza tor i pojawiły się potężne problemy z utrzymaniem tempa. Zjechałem do alei serwisowej, gdy sytuacja była już bardzo zła i chciałem zrezygnować. Mechanik uświadomił mnie, że muszę ukończyć wyścig, żeby zostać mistrzem Europy, bo dwóch kierowców zrównało się ze mną punktami w klasyfikacji. Wróciłem na tor, dojechałem jako ostatni, ale po wyścigu mogłem cieszyć się tytułem - opowiadał w rozmowie z portalem vroomcart.com.

Rozgrzewka piłką do tenisa i zakład o naklejkę na wizjer

Sukcesy w kartingu zaowocowały kontaktami z zespołami, które chciały dać Norrisowi szansę na rozwój w innych seriach. Nie trafił jednak od razu do bolidów jednomiejscowych. Najpierw znalazł się w teamie HHC Motorsport startującym w Ginetta Junior Championship, serii towarzyszącej brytyjskim mistrzostwom aut turystycznych (BTCC). W czasie dwudziestu rund cztery razy wygrał, jedenastokrotnie stanął na podium i osiem razy wywalczył prawo do zajęcia pole position na starcie. Został najlepszym debiutantem w ówczesnej stawce serii i trzecim zawodnikiem klasyfikacji generalnej. - Nigdy nie zapomnę, że Lando zawsze rozgrzewał się przed wyścigiem, grając piłką do tenisa - mówi Sport.pl James Kellett, kolega z teamu Lando Norrisa. - Potrafił nawet stworzyć sobie niewielki kort z niską siatką. Robił to przed każdym wyścigiem, żeby odpowiednio nastawić się przed startem. Czasem przechodziłem tamtędy i dawałem się namówić na mały mecz do trzech wygranych. Konkurowaliśmy ze sobą chyba nawet bardziej niż na torze - wspomina Kellett.

- Raz założyliśmy się, że jeśli wygram, to zrobi mi naklejkę na wizjer, bo kupił maszynę do ich produkcji z winylu i sam wykonywał je dla innych kierowców. Skończyło się tak, że faktycznie go pokonałem. I dał mi naklejkę na kask, którą mam na nim do dziś - opisuje partner Norrisa, który teraz jeździł m.in. w GT5 Challenge. Brytyjczykowi nie brakowało zatem zajęć poza torem, gdzie od kilku lat pochłaniała go już inna pasja.

Wirtualny Lando

Simracing. - Kochał to, odkąd go znam. Zawsze fascynowało go to, co związane z jeżdżeniem i streamowaniem online - przyznaje James Kellett. Swój pierwszy symulator Norris dostał wcześnie. - Miałem dziesięć, może jedenaście lat. Kochałem simracing w ten sam sposób co jazdę w kartingu - mówił Norris w rozmowie dla theloadout.com. - Zaczynałem w momencie, kiedy wszystkie programy jak iRacing czy rFactor się rozwijały. Później dostałem Gran Turismo na PlayStation i grałem już przeciwko ludziom z całego świata. Wtedy to stało się moim hobby, zacząłem brać wirtualne wyścigi na poważnie - opisywał.

Dzisiaj Norris jest jednym z najlepszych kierowców na platformie iRacing. Ale do wirtualnego jeżdżenia dołożył także streamowanie tego dla swoich fanów. A tych na swoim profilu na Twitchu zgromadził już ponad 400 tysięcy. - Fajniej jest grać z ich interakcjami. To dobre dla mnie, bo mam z tego więcej radości i dla nich, bo mogą doświadczyć tego, co zazwyczaj niedostępne dla kibiców. Jak często możesz zadać kierowcy pytanie na torze Formuły 1? Bardzo rzadko albo w ogóle - wskazywał Brytyjczyk. I faktycznie, na jego streamach nie ma tylko suchej relacji z wirtualnego ścigania. Lando opowiada anegdoty, zakłada się z widzami, czy śmieje się z memów, które mu podsyłają. Śpiewał nawet piosenkę o Robercie Kubicy. Dzwoni też do innych kierowców. W tym do Maxa Verstappena, którego zapytał o radę, gdy startował z ostatniego pola do wirtualnego Grand Prix Formuły 1 w czasie pandemii. Ten najpierw kazał mu wyłączyć komputer i obejrzeć serial, a potem dodał: "Nie hamuj przed pierwszym zakrętem, wywieź wszystkich poza tor, następnie zrób jedno okrążenie pod prąd i w tym momencie możesz się już rozbić na prostej startowej".

Dał fanom Formułę 1, jakiej nie znali

Norris dostał się do Formuły 1 w 2017 roku. Trzy lata po debiucie w serii poza kartingiem, dwa po pierwszej rywalizacji w bolidach jednomiejscowych i rok po tym, jak startując w pięciu seriach, w trzech z nich zdobył mistrzowski tytuł. Trafił do McLarena jako kierowca testowy i pozostał w tej roli przez dwa sezony, uzupełniając swoje doświadczenie o kolejne serie - w tym zdobycie mistrzostwa Europejskiej Formuły 3 i wicemistrzostwo Formuły 2. W zeszłym sezonie mógł się zająć już tylko rywalizacją w F1. Po jedenastym miejscu w klasyfikacji generalnej wybrano go na debiutanta roku. Nie był jeszcze ani razu na podium, ale wielu już uważa go za kluczowego kierowcę serii.

Poza profilem na Twitchu, gdzie streamuje, Lando ma także kanał na YouTube. Tam od dwóch lat wrzuca swoje vlogi. Nagrywa kulisy wyścigów Formuły 1, odpowiedzi na pytania fanów, siebie jak gotuje, czy testuje samochody. W innych sportach nie byłoby to nic dziwnego, bo wielu sportowców jest tak otwartych na kibiców. Ale nie w F1, gdzie większość zawodników pojawia się w mediach społecznościowych tylko, gdy ktoś im to zleci. Część z nich także streamuje na Twitchu. Ale Norris robi o wiele więcej. Swoimi vlogami daje fanom Formułę 1, jakiej jeszcze nie znali. Pokazuje obozy, podczas których zawodnicy przygotowują się do sezonu, a padok, czy garaż, po którym spaceruje, dla stałych widzów stanowią widok, do którego zdążyli się przyzwyczaić. Często to właśnie jego vlogi, a nie wywiady, czy podcasty, które zgadza się nagrywać, mogą być źródłem ciekawych informacji dla dziennikarzy. - Przez tę otwartość i esport wszyscy mówią o nim, a nie o Hamiltonie i innych. To wszystko w jakiś sposób czyni go nową gwiazdą F1 - wskazał Jean Eric-Vergne, były kierowca Toro Rosso w wypowiedzi dla motorsport.tech. - Jest młody, to jego generacja i pomysł, dzięki któremu fani mogą się poczuć zaangażowani. To ważne, żeby mieć takich kierowców, robi świetną robotę - mówił.

Otwarty dla kibiców, antyspołeczny prywatnie

Norris sam nie robi z siebie gwiazdy. To, jak otwarty jest w stronę kibiców, nie przekłada się na jego życie prywatne. - W czasie pandemii czuję się dobrze, bo robię to, co kocham. Poza streamowaniem rysuję i projektuję. Gdybym częściej zostawał w domu, pewnie robiłbym to całe dnie. Jestem cichy, lubię pobyć sam, słuchać muzyki, czy pisać do znajomych. Może w telewizji, gdy żartowaliśmy sobie z Carlosem Sainzem, to wyglądało inaczej, ale jestem trochę antyspołeczny. Atmosferę wśród kierowców, czy z fanami naprawdę kocham, ale nie lubię tłumów. Być w dużej grupie ludzi. Moim największym koszmarem byłoby usiąść naprzeciwko kogoś i być zmuszonym do rozmowy - opowiadał w podcaście "In The Pink".

W ostatnich tygodniach zamieszanie wywołały wymiany kierowców pomiędzy zespołami Formuły 1. Z Ferrari odszedł Sebastian Vettel, a na jego miejscu pojawi się Carlos Sainz. Do McLarena zamiast niego przejdzie Daniel Ricciardo z Renault. W tym wszystkim wielu dziennikarzy zapomniało dodać, że Lando Norris przedłużył swój kontrakt z zespołem z Woking. Ustabilizował się - nie porwał go żaden większy team, ale jednocześnie nie wypadł z karuzeli kierowców w obliczu sporych zmian. Fanów ekscytowały przede wszystkim informacje o roszadach w stawce, ale uspokoiła też ta, dająca im pewność kontynuowania relacji z najbardziej otwartym kierowcą Formuły 1 ostatnich lat. Przez to postacią być może nawet ważniejszą od szybkich i zwyciężających, ale także o wiele bardziej niedostępnych Hamiltona, czy Verstappena. - Poczekajmy, co się wydarzy, gdy dostanie szybsze auto i zacznie wygrywać - mówił Jean-Eric Vergne. Najlepiej, żeby Lando w ogóle się nie zmieniał.

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.