Formuła 1 walczy o powrót i o przetrwanie. Wielkie zmiany i nowe zasady w padoku

Dokładnie za dwa miesiące Formuła 1 ma wrócić na tor. Na 5 lipca zaplanowano wyścig w Austrii. Tydzień później kolejny, także na Red Bull Ringu. - Tylko druga fala koronawirusa może nas powstrzymać - uważa Helmut Marko, austriacki konsultant zespołu Red Bulla Racing.

Austria wydaje się idealnym miejscem. Tor położony w górach Spielberg, z daleka od wielkich metropolii, w państwie, do którego łatwo jest dotrzeć z każdej strony. Wyścig ma się odbyć bez kibiców, zaproszonych gości, a także bez dziennikarzy. Wszyscy członkowie zespołów będą badani na obecność koronawirusa co 48 godzin. Ross Brawn, jeden z szefów F1, stwierdził w wywiadzie dla telewizji Sky, że uda się rozegrać w tym roku 15-18 wyścigów. Do wyłonienia mistrza świata wśród kierowców i wśród konstruktorów potrzeba przynajmniej ośmiu. Jeśli uda się rozegrać dwa wyścigi w Austrii, a następnie kolejne dwa na torze Silverstone w Anglii, to będzie już połowa wymaganej liczby. 

Co po Austrii i Wlk. Brytanii?

Pytanie co dalej. Dobrą lokalizacją wydają się Węgry, być może Belgia. Pojawiały się pomysły, by do gry wciągnąć znowu tor Hockenheim, którego w tym roku zabrakło w kalendarzu z powodów czysto ekonomicznych. Za organizację wyścigu trzeba zapłacić około 30 mln USD. Do wyścigu w Niemczech dopłacał między innymi Mercedes, ale ostatecznie uznano, że impreza nie opłaca się ekonomicznie. W zaistniałej sytuacji, kiedy wyścigi zostaną rozegrane przy pustych trybunach, w grę wchodzi jedynie udostępnienie toru, za który w dodatku Formuła 1 zapłaci.

F1 za oceanem

Problemy zaczną się wtedy, gdy w grę wejdą loty. Wyścigi z otwartymi rękami przywitają pewnie Azerbejdżan i Rosja. Oczywiście wszystko będzie zależeć od stanu epidemii. Nie wiadomo co z USA, Kanadą, Meksykiem i Brazylią. Chociaż NASCAR wraca na tory już 17 maja, bez kibiców, ale też bez testów, jeśli nie będa konieczne (tak informuje FOX News). Nie powinno być za to problemów z Bahrajnem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Te dwa wyścigi zostawiono na koniec prowizorycznego kalendarza ze względu na pogodę. Tylko tam można się ścigać nawet w grudniu. Poza tym Dubaj płaci bonus za organizację ostatniego wyścigu sezonu. Wygląda więc na to, że rozegranie kilkunastu wyścigów jest w tym roku bardzo realne. Kluczową liczbą okazuje się 15. Według Auto Motor und Sport kontrakty telewizyjny, a także z głównymi sponsorami takimi jak: Rolex, Heineken, DHL, Emirates, czy Pirelli zakładają przynajmniej 15 wyścigów. W innym przypadku wartość kontraktów zmaleje. 

Zobacz wideo F1 Sport - co z wyścigami w obliczu koronawirusa?

Nowe zasady w padoku

Według Rossa Brawna życie w padoku zupełnie się zmieni. - Każdy zespół będzie musiał wynająć hotel na wyłączność, a członkowie zespołów nie będą mogli stykać się z innymi ekipami. W padoku zabraknie motorhome'ów. Cały czas pracujemy nad tym, jak zorganizować funkcjonowanie na torze - tłumaczy Brawn w Sky News. Dodaje, że wszystkie strony są bardzo mocno zaangażowane, bo przecież wszystkim zależy na tym, żeby wrócić do ścigania. 

Walka o budżet

Liberty Media, właściciel praw F1, już wprowadziło konieczne do przetrwania zmiany. Rewolucja techniczna została przesunięta z 2021 na 2022 rok. Teraz toczą się rozmowy na temat cięć w budżetowych. Początkowy plan zakładał limit na poziomie 175 milionów USD na sezon (bez pensji kierowców, budżetów marketingowych, trzech najlepiej opłacanych pracowników, czy stawki na kupno silników). Światowy kryzys wymusił jednak zmiany idące znacznie dalej. Jak zwykle każdy przeciąga linę w swoją stronę. Najlepsze i najbogatsze zespoły, takie jak Mercedes, Ferrari i Red Bull wiedzą, że przewaga budżetowa daje im przewagę na torze. Mniejsze, walczące o przetrwanie, domagają się jak największych cięć, nawet do 100 mln USD na sezon. 

Sytuacja wyższej konieczności

Według Rossa Brawna zgodzono się na 145 mln USD, przy czym zespoły ze środka stawki będą mogły liczyć na bardziej korzystny podział wpływów. W normalnych warunkach o tak szybkich zmianach w regulaminie, jak przebudowa kalendarza czy nowe ramy budżetowe, musiałyby zdecydować jednogłośnie wszystkie zespoły. Skorzystano jednak z furtki, jaką daje sytuacja zagrażająca przetrwaniu sportu, w której wystarczy zwykła większość. Ostatecznie decyzje mają zapaść w najbliższych tygodniach. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.