- To Robert, hamuj - rzucił krótko Mauro Moreno. Włoski kierowca jechał w Ronde di Andora za załogą Kubica/Gerber. Najpierw zobaczył żółte flagi, później machających rękami stewardów, a po sekundzie rozpruty wrak Skody Fabii S2000. Zahamował na poboczu i razem z pilotem rzucił się na ratunek. Po kilku minutach dotarła karetka pogotowia, a po prawie godzinie straż pożarna, która mozolnie wspinała się po krętych, górzystych drogach nieopodal Genui. Hydrauliczne nożyce, jak cesarskie cięcie, dały szanse przeżycia. Gdyby dojechały później, Kubica mógłby z tego nie wyjść.
Pierwsze informacje nie były aż tak niepokojące. Polska załoga miała wypadek w Ronde di Andora. To się zdarza, a przecież samochody rajdowe, wyposażone w specjalne klatki bezpieczeństwa, gwarantują niemal nieśmiertelność. Tym razem każda kolejna informacja wzbudzała coraz większy niepokój. Rajd został przerwany. Fatalny wypadek Kubicy. Polak walczy o życie. Jak zwykle w takich wypadkach zadziałał splot pechowych zdarzeń. Przyczepność na trasie zmieniała się po opadach deszczu. Skoda Fabia S2000 nie należała do najłatwiejszych w prowadzeniu, ale pewnie nic złego by się nie stało, gdyby nie cholerna barierka. Złącza nie wytrzymały. Nikt ich wcześniej nie sprawdził. Złamana barierka wdarła się przez blachę, tnąc skórę, nerwy, kości i naczynia krwionośne Roberta Kubicy. Jakub Gerber wyszedł z tego bez szwanku. Kubica walczył o życie.
Kuba najpierw poczuł zapach płynu chłodniczego. Później zerknął w lewo i już wiedział, jak poważna jest sytuacja. Wyskoczył z wraku samochodu, podbiegł do pędzącego w jego stronę sektorowego, żeby wezwać pomoc. Gerber przeżywał swój dramat, bo choć wyszedł z tego cało, rozumiał, że może stracić kolegę. Właściwie przyjaciela. - Widziałem, jak Robert słabnie - opowiadał w reportażu "Czarno na białym". Kiedy karetka dotarła na miejsce, ratownicy musieli ocenić uszkodzenia.
Kubicy nie dało się wyciągnąć. Ratownicy na początku nie zauważyli krwotoku z uda. Dopiero gdy krew zaczęła się zbierać w kubełkowym fotelu, zrozumieli, co muszą zrobić w pierwszej kolejności. Kiedy próbowali zatamować krwotok, Kuba mógł już tylko patrzeć i modlić się. O straż, o sprawną akcję, o cud. Zdołał jeszcze wysłać krótki komunikat, żeby najbliżsi nie odchodzili od zmysłów. "Ze mną wszystko ok". Później jazda do szpitala i na posterunek, gdzie zeznania zbierała policja. W tym samym czasie Kubica musiał zrobić to, czego nie znosi. Zdać się na innych.
Najpierw walka o życie, później o zdrowie, na końcu o powrót do sprawności. W takiej kolejności lekarze kliniki w Pietra Ligure pochylali się nad poszarpanym ciałem Polaka. Stracił bardzo dużo krwi, prawdopodobnie około dwóch i pół litra. Kiedy wiadomo już było, jak poważny jest stan Polaka, rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie chirurga, który podjąłby się wyzwania. Najczęściej padało nazwisko doktora Igora Rossello, który zrządzeniem losu był akurat w Genui. Przyjechał najszybciej, jak się dało. - W dwóch miejscach jego ręka była praktycznie amputowana. Pracowaliśmy non stop przez siedem godzin. Musieliśmy zaryzykować, ale wszystko dobrze się skończyło - opowiadał w radiowej Trójce.
- Najpierw trzeba było zatamować krwotok, później poskładać kości, pozszywać naczynia krwionośne i nerwy. Najbardziej ucierpiał łokieć, który już nigdy nie wrócił do pełnej sprawności, bo rotacja łokcia to wyjątkowo skomplikowany mechanizm - twierdzi włoski chirurg. Polak do dziś ma po prawej stronie poszerzany kokpit w bolidzie. Funkcje łokcia przejęło ramię, ale musi mieć więcej miejsca. Przed salą operacyjną czekali między innymi Stefano Domenicali (ówczesny szef Ferrari) i Fernando Alonso. - Zrozumiałem wtedy, że Kubica naprawdę miał jeździć w Ferrari - przyznał Rossello. Szef tego zespołu oraz dwukrotny mistrz świata, jeżdżący wtedy dla Scuderii, dopytywali o stan zdrowia Kubicy i prognozy na przyszłość. Najpierw oni i najbliższe otoczenie Polaka. Później, za kolejnymi drzwiami, tłum dziennikarzy z całego świata.
- Kilka razy zdarzyło mi się płakać - przyznał Kubica w wywiadzie dla programu "Alarm" w TVP. - Nabrałem też dystansu, stałem się bardziej uczuciowy i emocjonalny.
Możemy się domyślać, że ten płacz nie dotyczył bólu fizycznego. Chodziło o utratę czegoś, co kochał najbardziej na świecie - ścigania. A był przecież wymieniany w gronie tych, którzy mają szansę na tytuł mistrza świata. - Kiedy ustabilizujesz swoją pozycję w Formule 1, marzysz o dwóch rzeczach. Żeby zostać mistrzem świata albo kierowcą Ferrari. Byłem bardzo, bardzo blisko - zwierzył się w wywiadzie Tomowi Clarksonowi.
Oglądanie wyścigów Formuły 1 stało się znacznie większą torturą niż kolejne operacje i rehabilitacja. Kubica przestał więc śledzić rywalizację na torze. Skupił się na powrocie do normalności. Tylko czym jest ta normalność? Są rzeczy, o których zdrowi ludzie nie myślą. Jak zawiązać sznurówki jedną ręką, jak zjeść zupę lewą ręką, jak poradzić sobie w toalecie, pod prysznicem, jak się ubrać czy jak rozbić jajka do jajecznicy. Justyna Kowalczyk powiedziała kiedyś przed startem na Alpe Cermis (bardzo stromy podbieg kończący cykl Tour de Ski), że nie można patrzeć na szczyt, trzeba patrzeć pod nogi i pruć do przodu krok po kroku. Tak samo robił Robert Kubica.
- Po wypadku nie byłem na siebie zły. Przecież nikt mi nie przystawił pistoletu. Wciąż sporo pamiętam, ale o większej części rehabilitacji wolałbym zapomnieć. Wiele było trudnych momentów, gdy czułem się nieźle i miałem w sobie sporo optymizmu przed kolejnymi zabiegami. A potem po wybudzeniu czułem się dokładnie odwrotnie. Tak jakby ktoś przykładał mi nóż do piersi - przyznał w podcaście Formuły 1, "Beyond The Grid". Przeszedł ponad 20 operacji. Niektóre poprawiały sytuację, niektóre cofały go o tygodnie, a nawet miesiące. Jak Syzyfa. Trzeba mieć w sobie niezwykle dużo determinacji, żeby odgrzebywać się z tych problemów i walczyć z nimi na nowo. Kubica walczył. Zrozumiał też, jak niezwykłym narządem jest mózg.
- Okazało się, że pewnych rzeczy nie mogę już robić tak samo, ale to nie znaczy, że nie mogę ich robić w ogóle. Po prostu robię je inaczej. Przystosowałem się do sytuacji i nauczyłem obchodzić to, co wcześniej było niemożliwe - mówił w Eleven Sports. Zajęło mu to sporo czasu, bo w takich przypadkach psychika bardziej daje w kość niż fizyczność. Gdy po fatalnym wypadku na Nurburgringu Niki Lauda spojrzał pierwszy raz w lustro, prawie zemdlał. Później odpowiedział sobie na bardzo ważne pytanie: Czy mogę coś z tym zrobić? Nic. Więc muszę z tym żyć i już. Kubica stał przed podobnym dylematem i podjął taką samą walkę.
Po jaką cholerę to robił? Mało mu było? Idiota. To nieodpowiedzialne. Nie dałoby się zliczyć, ile padło takich opinii. Robert Kubica nie miał żadnych wątpliwości. - Robiłem to, by stać się lepszym kierowcą. Nie dobrym, a najlepszym - tłumaczył wielokrotnie. W czasach, kiedy testy Formuły 1 są bardzo ograniczone, kierowcy szukają innych wyzwań, by znaleźć coś ekstra. By zrobić postęp choćby o jeden procent. Bo ten jeden procent może się przełożyć na ułamek sekundy, który decyduje w Formule 1 o wszystkim. Umiejętności z rajdów udało mu się wykorzystać w F1, szczególnie na mokrych torach, gdzie znacznie więcej zależy od improwizacji. Nie da się tego zmierzyć, ale da się poczuć, a praca kierowców F1 polega właśnie na tym, by odczuwać nieodczuwalne dla innych.
Zresztą Kubica przyznał, że to miał być ostatni start w rajdzie. Podpisał wstępną umowę z Ferrari, które zabraniało mu takich przedsięwzięć. Wtedy był jednak związany kontraktem z Lotus Renault i obie strony uznały, że w rajdach nie ma nic złego. Lewis Hamilton skacze na spadochronie i ściga się na motocyklach, Valteri Bottas startuje w rajdach, Fernando Alonso zrezygnował ze startu w GP Monaco, by spróbować swoich sił w Indianapolis 500, a Kimi Raikkonen próbował właściwie wszystkich symboli motorsportowej tablicy Mendelejewa. Kiedy zaczyna się weekend, niektórzy myślą o tym, żeby pójść na rower. Kubica myślał wtedy - a może by tak pojechać w rajdzie?
Trudno nawet wyobrazić sobie, przez co musiał przejść. Nie tylko w szpitalu, nie tylko na operacyjnym stole czy podczas rehabilitacji. Najtrudniej musiało być wtedy, kiedy nie robił nic i miał czas na rozmyślanie. Wiedział, że musi jak najszybciej wyrzucić z siebie najbardziej dręczące pytania zaczynające się od "dlaczego". Wyrzucił je skutecznie. Na tyle, że wrócił tam, gdzie nie miał prawa wrócić. - To historia o tym, że kiedy nikt już właściwie w to nie wierzył, tylko ja i moje otoczenie nie poddawaliśmy się. Moje ograniczenia nie są ograniczeniami w taki sposób, jak wszyscy o tym myślą. Gdybym nie był gotowy, żeby tu się znaleźć, nie pojawiłbym się. To proste i przekonacie się o tym w ciągu najbliższych miesięcy - mówił Kubica w 2018 r. na tarasie motorhomu Williamsa w Abu Zabi, kiedy ogłaszał powrót do ścigania w Formule 1.