• Link został skopiowany

W F1 wygrało prawdziwe ściganie. "Gdybym dostał karę, moglibyśmy spakować walizki i iść do domu"

- On wjechał we mnie - krzyczał przez radio Max Verstappen. - Co to do cholery było - wtórował mu Charles Leclerc. Na trzy okrążenia przez końcem wyścigu Verstappen w ostrym starciu wyprzedził Leclerca, odbierając mu szanse na pierwsze zwycięstwo w karierze. Sędziowie długo się naradzali, aż w końcu uznali że nikt nie złamał przepisów.
Max Verstappen i Charles Leclerc
F1.com

Walka koło w kolo, emocje do samego końca wyścigu, dwóch młodych kierowców szturmem zdobywających Formułę 1. O takich pojedynkach marzą kibice, wspominając wielkie batalie starych mistrzów. Niestety ostatnia seria zdarzeń nie jest najlepsza dla tego sportu. Minione lata zdominował Mercedes, a ostatnie wyścigi sędziowie. Najpierw, w GP Kanady, ukarali Sebastiana Vettela z Ferrari, dodając mu 5 sekund do wyniku i odbierając zwycięstwo na rzecz Lewisa Hamiltona. Wściekły Niemiec, nie mogąc pogodzić się z takim werdyktem, zamienił tabliczki przy samochodach zabierając Hamiltonowi nr 1 i stawiając przy pustym miejscu, na którym powinno stać jego Ferrari. W ramach protestu nie podjechał bowiem na wyznaczone miejsce. - Marzę o dawnych czasach, kiedy można się było ścigać. Coraz częściej mówimy jak prawnicy, a nie jak kierowcy - złościł się Vettel na konferencji prasowej.

Zobacz wideo

Vettel pierwszą ofiarą nowych przepisów

Problem polega na tym, że to sami kierowcy raz za razem domagali się doprecyzowania wielu przepisów. Nie chcieli pozostawiać interpretacji sędziom co jest dozwolone, a czego nie można robić na torze. Gdy w 2016 roku Max Verstappen, broniąc się przed atakami doświadczonych mistrzów zmieniał tor jazdy podczas dohamowania, grzmieli, że to niebezpieczne i trzeba ukrócić podobne zachowania. FIA wprowadziła więc zakaz takiego manewru. Pierwszą ofiarą nowego przepisu został wtedy Sebastian Vettel, a regulamin ostatecznie zmieniono, wyrzucając ten paragraf.

W przypadku Grand Prix Kanady w tym sezonie sędziowie uznali, że wracając na tor, po wyjeździe na trawę, Vettel wjechał dokładnie na linię wyścigową Lewisa Hamiltona. Niemiec tłumaczył, że cudem zapanował nad swoim samochodem i nie był w stanie skontrolować w jaki dokładnie sposób powróci na asfalt. Sędziowie zasłaniali się jednak jasnym regulaminem mówiącym o tym, że przy powrocie na tor nie można spowodować niebezpiecznej sytuacji. A za taką uznali moment, w którym Lewis Hamilton musiał gwałtownie przyhamować, zwalniając o 75 km/h, by nie zderzyć się ze swoim rywalem. „Mamy jasne przepisy i musimy się ich trzymać, nic na to nie poradzimy”, tłumaczyli po wyścigu. Większość byłych i obecnych zawodników uznała, że to niezgodne z duchem tej dyscypliny.

Verstappen: Gdybym dostał karę, moglibyśmy spakować walizki i iść do domu

W GP Austrii sytuacja wyglądała inaczej. Max Verstappen zrównał się z Charlesem Leclerkiem i zajął pozycję po wewnętrznej stronie zakrętu nr 3. Wjechali w ten zakręt koło w koło, po czym doszło do kontaktu a Monakijczyk z zespołu Ferrari został wypchnięty poza tor. Przepisy mówią  o tym, że nie można doprowadzić do kontaktu w wyniku którego jeden z zawodników zostanie wypchnięty poza tor. Z drugiej strony sami kierowcy domagają się, by sędziowie pozwalali im na twardą walkę. W tym wypadku arbitrzy długo nie podejmowali decyzji. Ostatecznie uznali, że Leclerc i Verstappen równocześnie wjechali w zakręt, w którym nie mogły się zmieścić dwa samochody. Doszło do kontaktu, ale nie był on zawiniony, w związku z tym traktują to zdarzenie, jako incydent wyścigowy i nie wymierzą kary.

Gdybym dostał za to karę, moglibyśmy spakować walizki i iść do domu.Przecież w ściganiu się właśnie o to chodzi. Jeśli nie można by było wyprzedzać w taki sposób, to nie wiadomo jak w ogóle się ścigać

- skomentował zajście Verstappen. Charles Leclerc i Ferrari byli zawiedzeni decyzją, ale uznali, że nie złożą odwołania. Mimo wszystko najbardziej zabolała ich strata zwycięstwa, które mieli na wyciągnięcie ręki. Po raz drugi w tym sezonie Charles Leclerc żegna się z wygraną, która była o włos. Nie ma jednak wątpliwości, że Max był od niego szybszy i pewnie tak czy inaczej znalazłby się przed nim. Najważniejsze, że wygrało prawdziwe ściganie.

 
Więcej o: