Protest Ferrari odrzucony. Wyniki GP Kanady pozostają bez zmian.

Ostatnia deska ratunku Ferrari zawiodła. "Nowe dowody" w sprawie kary dla Sebastiana Vettela w GP Kanady nie przekonały nikogo w FIA. Byli kierowcy F1 stanęli murem za niemieckim kierowcą, ale to nie pomogło. Zwycięstwo zachował Lewis Hamilton, a Vettel musi się zadowolić drugim miejsce.

Zdarzenie z GP Kanady rozgrzało kibiców na całym świecie. Sebastian Vettel popełnił błąd podczas wyścigu, ściął zakręt i wyjechał na trawę. Gdy próbował wrócić na tor, przyblokował Lewisa Hamiltona, który musiał zwolnić o 75 km/h. - To było niebezpieczne - meldował od razu przez radio Brytyjczyk. - Nic nie mogłem zrobić, byłem pasażerem - relacjonował w tym samym momencie Vettel. Sędziowie długo rozważali werdykt, aż w końcu ukarali Niemca doliczeniem 5 sekund. Choć pierwszy przekroczył linię mety, zwycięzcą został Hamilton. Vettel był wściekły. Najpierw zatrzymał swój samochód przy wjeździe do alei serwisowej, później wysiadł i zaczął go wpychać do parku zamkniętego, zamiast zameldować się ze swoim Ferrari przed podium. Wyglądało na to, że w ogóle nie przyjdzie na ceremonię dekoracji. W końcu się pojawił, ale po drodze zamienił jeszcze tablice z numerami, stawiając „dwójkę” przy bolidzie Lewisa Hamiltona, a „jedynkę” przy pustym miejscu dla Lindy, jak nazywa swoje Ferrari. Frustracja Vettela nic nie zmieniła. Mercedes wygrał siódmy z siedmiu wyścigów tego sezonu. Eksperci i byli kierowcy nie szczędzili słów krytyki pod adresem sędziów. W obronie Niemca stanęli Nigel Mansell, Jenson Button, Michael Andretii, czy Martin Brundle, twierdząc, że takie decyzje zabijają ściganie i są niezgodne z duchem tego sportu. Ale były też głosy przeciwne, jak ten Nico Rosberga, który twierdził, że Vettel mógł zachować się inaczej i celowo odbił w prawo, żeby przyblokować Hamiltona.

Zobacz wideo

Sędziowie mieli twardy orzech do zgryzienia i w trakcie wyścigu długo naradzali się przed podjęciem decyzji. Z jednej strony było dość jasne, że przy wyjeździe na trawę, gdzie dla samochodów Formuły 1 jest ślisko jak na lodowisku, kierowca przede wszystkim walczy o to, żeby się nie obrócić i trudno go winić o celowe działanie. Z drugiej widać jak na dłoni, że Niemiec wyjeżdża prosto na linię wyścigową Hamiltona i ten musi przyhamować, by nie doszło do kolizji. A to właśnie uznaje się za niebezpieczny powrót na tor i sędziowie uznali, że intencje nie mają tu nic do rzeczy. - Tęsknię za dawnymi czasami. Coraz częściej mówimy jak prawnicy, a nie jak kierowcy Formuły 1 - narzekał na powyścigowej konferencji Vettel.

Od każdej decyzji przysługuje odwołanie, pod warunkiem, że zespół dysponuje nowymi dowodami, które mogę zmienić postrzeganie sytuacji. Ferrari postanowiło wykorzystać tę furtkę i odwołało się do Międzynarodowej Federacji Samochodowej, zapewniając że przedstawi nowe informacje pochodzące z zapisów GPS, telemetrii i zeznań Sebastiana Vettela. Przesłuchanie w tej sprawie wyznaczono na 14.15 i od razu stało się jasne, że decyzja wcale nie zapadnie szybko. Gdyby bowiem arbitrzy skłaniali się ku zmianie werdyktu, musieliby wziąć pod uwagę, że Mercedes także złoży odwołanie i znowu trzeba będzie czekać na rozstrzygnięcie sprawy. Tym bardziej, że według relacji przedstawicieli Mercedesa Lewis Hamilton otrzymał polecenie „przykręcenia” osiągów samochodu. Skoro do zwycięstwa wystarczyło mu dojechanie ze stratą maksymalnie 5 sekund do Vettela, nie było potrzeby większego eksploatowania silnika. Okazało się jednak, że Ferrari nie miało żadnego asa w rękawie. Jako dowód w sprawie przedstawiło między innymi analizę eksperta telewizji Sky Karuna Chandhoka, który stanął po stronie Vettela. Ostatecznie uznano, że dowody są niewystarczające, by ponownie zająć się sprawą. - Nie chcę tego komentować - żachnął się szef Ferrari Mattia Binotto. - Rozczarowany - podsumował decyzję Sebatian

Vettel. - Coś więcej? - dopytywali dziennikarze. - Bardzo rozczarowany - zakończył Niemiec.

Więcej o:
Copyright © Agora SA