Bernie Ecclestone obawia się, że rosnąca popularność Formuły E zaszkodzi F1

Bernie Ecclestone jest zaniepokojony rosnącą popularnością Formuły E. Były dyrektor generalny F1 przyznaje, że jest sobie w stanie wyobrazić dalszy dynamiczny rozwój serii, w której wykorzystywane są bolidy o napędzie elektrycznym.
Zobacz wideo

Zapytany przez magazyn Auto Hebdo o to, czego życzy Formule 1 z okazji tysięcznego Grand Prix, Bernie Ecclestone odrzekł: "Tego, żeby była lepsza. Nie chcę, aby sport miał jakiekolwiek problemy".

"Ostatnio rozmawiałem z szefem jednego z zespołów. Powiedział mi: Ostrożnie z Formułą E. Mogę sobie wyobrazić, że Formuła E podkradnie trochę fanów Formule 1. Jeśli mieszkańcy dużych miast nie mają nic do roboty w dniu wyścigu, mogą kupić niedrogi bolid i zabrać na tor całą swoją rodzinę".

Ecclestone sądzi, że kibice odwracają się od F1 dostrzegając, iż staje się ona zbyt skomplikowana. "Nie wiem jak wiele osób, które rzeczywiście zasiadają na trybunach, rozumie obecną Formułę 1".

"Zapytajcie się ludzi w Chinach ile cylindrów mają silniki, jak wiele paliwa zużywają. Ile jednostek napędowych przypada w sezonie na kierowcę. Ci ludzie nie będą znać odpowiedzi na żadne z tych pytań".

Były szef FOM dodał, że po sezonie 2020 Mercedes może stracić zainteresowanie Formułą 1. "Nie wiem. Może znajdą to, czego chcą w Formule E".

Brytyjczyk został także zapytany o obecną sytuację Williamsa, który kolejny rok z rzędu okupuje tyły stawki. "Williams znajduje się w fatalnej sytuacji. Jeszcze nie tak dawno temu byli na poziomie Ferrari, a teraz są czerwoną latarnią. Problem polega na tym, że inżynierowie Williamsa zaczną dostawać oferty pracy dla Ferrari, Mercedesa i Red Bulla".

Ecclestone nie wybiera się do Chin na jubileuszowy wyścig Formuły 1. "Obejrzę rywalizację w Londynie. Miałem lecieć do Szanghaju, ale zmieniłem zdanie. Miesiąc temu przeszedłem zatrucie pokarmowe i nie doszedłem jeszcze do siebie".

88-latek przyznał, że zamierza pojawić się w padoku podczas GP Azerbejdżanu i GP Hiszpanii. W Barcelonie ma mu towarzyszyć Donald McKenzie - prezes funduszu CVC, który w przeszłości był właścicielem praw komercyjnych F1.

Dawny supremo F1 zasugerował, że gdyby nadal kierował sportem, to postarałby się o zorganizowanie tysięcznego Grand Prix na Silverstone. "Dlaczego? Bo to właśnie tam odbył się pierwszy wyścig. Gdyby organizatorzy powiedzieli mi, że boją się strat finansowych, to zrobiłbym coś, aby je pokryć".

"Na Silverstone przybyłoby znacznie więcej fanów niż do Chin. Nie wiem, co myślało sobie Liberty. Nie są w tym biznesie zbyt długo, więc może nie przywiązują uwagi do detali, takich jak pierwsze Grand Prix w historii. Może nie sądzą, że to coś istotnego".

"Nie jestem przekonany, czy Liberty w ogóle czuje wyścigi. Sport jest kierowany przez biznesmenów. Robią wiele rzeczy, o których w ogóle nie myślałem. Nie mówię, że nie mają racji, ale czy dzięki temu wygenerują większe dochody?"

"Jeśli nie, to powinni sobie powiedzieć: Kupiliśmy ten biznes, żeby zarabiać pieniądze, ale to się nie udaje. Jednym z rozwiązań jest zwiększenie liczby wyścigów, ale tutaj wszystko zależy od warunków kontraktów. Zespoły skrytykowały plany organizacji Grand Prix w Miami, bo nic nie dałby to firmie". Więcej o F1 przeczytasz na f1wm.pl.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.