Fernando Alonso szuka nowych wyzwań. Hiszpan po odejściu z F1 znów wygrywa

Kiedy w zeszłym roku powiedział "odchodzę z Formuły 1", kibice byli w szoku. Od pewnego czasu realizuje plan, w którym nie ma już miejsca na F1. Dokłada kolejne klejnoty do korony króla wszechstronności. Wygrywając Daytonę 24 wzbogacił się o jeszcze jeden cenny kamień.
Zobacz wideo

Mając 24 lata został najmłodszym mistrzem świata w historii F1. Rok później był najmłodszym, podwójnym mistrzem świata. Wydawało się że będzie bił rekord za rekordem. Tak się nie stało. Podejmował złe decyzje, lądował nie w tych zespołach, jednocześnie zamykając sobie drzwi do innych. Po kilku latach beznadziejnej walki ze słabym samochodem Mclarena stwierdził, że ma dość. Kocha Formułę 1, ale nie ma już motywacji. Bo jaką motywację może mieć dwukrotny mistrz, skazany na tułanie się w ogonie stawki. To właśnie dlatego, Fernando Alonso, szuka nowych wyzwań.

Trudne wybory Alonso

Żeby zrozumieć tę decyzję, trzeba spojrzeć na jego karierę. Gdy 20-letni Fernando trafił do Formuły 1, Hiszpanie nie interesowali się tym sportem. To nie tak, że nie mieli tradycji. Alonso był 12. kierowcą z tego kraju w historii, tyle że nikt nie wierzył w wielkie sukcesy. Żadna telewizja w Hiszpanii nie pokazywała wyścigów, a rodzicie Fernando śledzili jego poczynania w zespole Minardi w niemieckim RTLu. Choć Minardi miało słaby samochód, Alonso szybko udowodnił, że potrafi wycisnąć z niego więcej niż ktokolwiek się spodziewał. W pierwszych kwalifikacjach pokonał zespołowego partnera, Tarso Marquesa, o 2,6 sek. To przepaść, to tak jakby powalić kogoś na deski w 15. sekundzie walki albo prowadzić do przerwy 5-0 w meczu piłkarskim. Rok później, Alonso trafił do Renault jako kierowca rezerwowy, a w jeszcze kolejnym sezonie zastąpił Jensona Buttona w podstawowym składzie. Hiszpanie szybko zorientowali się, że dzieje się coś wyjątkowego. Ich kierowca został najmłodszym zwycięzcą kwalifikacji i najmłodszym zwycięzcą wyścigu. Pierwszy mistrzowski tytuł przyszedł w 2005 roku, rok później kolejny. Hiszpanie oszaleli na punkcie urodzonego w Oviedo Fernando. Błyskawicznie znalazł się na nieosiągalnym dla większości szczycie. Wkrótce zrównał się popularnością z tenisistą Rafalem Nadalem i gwiazdą koszykarskiej ligi NBA Pau Gasolem.  Walczył jak równy z równym z Michaelem Schumacherem, odbierając mu szansę na kolejne tytuły. Specjaliści zastanawiali się, czy zdoła wyrównać rekordy wielkiego Niemca. Jednak do tego trzeba dwojga. Nie tylko piekielnie szybkiego kierowcy, ale również dobrego samochodu.

Walka z Hamiltonem i afera szpiegowska

I tu zaczynają się kłopoty Alonso. Najpierw w McLarenie, gdzie w atmosferze totalnego napięcia, furii i teorii spiskowych, przegrywał walkę na torze z ciemnoskórym debiutantem Lewisem Hamiltonem. Mistrzowski tytuł umknął mu o punkt, a sezon zakończył się skandalem związanym z aferą szpiegowską. Wyszło na jaw, że jeden z pracowników Ferrari - Nigel Stepney - przekazywał poufne informacje techniczne McLarenowi. Wszystko wydało się przez pracownika punktu ksero, fana formuły 1, który zdziwił się gdy zobaczył, że ma skopiować skomplikowane wykresy i detale samochodu włoskiej stajni. McLaren utrzymywał, że o wszystkim wiedział tylko jeden człowiek w ekipie - Mike Coughlan. Gwóźdź do trumny wbił jednak Alonso, mocno skłócony z ekipą, przesyłając Międzynarodowej Federacji Samochodowej maile, obalające linię obrony McLarena. Skończyło się na odebraniu zespołowi punktów w klasyfikacji konstruktorów i rekordowej grzywnie 100 mln USD.

Crashgate, czyli co się stało w Singapurze

Hiszpan odszedł oczywiście z brytyjskiej ekipy i wrócił do Renault. Tyle, że Francuzi nie dysponowali już tak szybkim samochodem, jak wtedy gdy zdobywał tytuły. Sezon pełen frustracji zakończył się kolejnym skandalem. Podczas GP Singapuru zespół Renault nakazał rozbić samochód w konkretnym zakręcie Nelsonowi Piquetowi Juniorowi, jeżdżącemu u boku Alonso. To dało strategiczną przewagę Hiszpanowi, który wygrał wyścig. Tyle, że Nelsinho nie wytrzymał, o wszystkim opowiedział FIA, a kary spotkały głównych szefów - Flavio Briatore oraz Pata Symondsa. Renault otrzymało karę w zawieszeniu, a Alonso się upiekło. Bez drgnięcia powieką odpowiedział na wszystkie pytania śledczego Scotland Yardu. Pytany po 10 latach, czy wciąż uznaje swoje zwycięstwo w Singapurze za uczciwe odpowiedział dziennikarzowi BBC - Wszystko jest kwestią interpretacji. Do wypadku doszło na początku wyścigu, a samochód spisywał się świetnie. Nie popełniłem błędów i wciąż uważam, że to było zwycięstwo które się liczy. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że startując do wyścigu z zaskakująco małą ilością paliwa, musiał wiedzieć, że coś jest nie tak.

Kto nie wybrałby Ferrari

Gdy rok później, tempo Renault nie tylko się nie poprawiło, ale było wręcz gorsze, Alonso postanowił poszukać miejsca gdzie indziej. Na szali były dwie propozycje: od Ferrari oraz dość nowego zespołu w stawce: Red Bulla. - To tylko goście od napojów energetycznych - stwierdził Hiszpan i wybrał Ferrari. Zresztą kto wybrałby inaczej? Alonso nie mógł wtedy wiedzieć, że genialny inżynier Andrian Newey stworzył samochód, który odjechał reszcie o kilka długości. Młodziutki Niemiec Sebastian Vettel zaczął więc w „energetycznym zespole” wygrywać wyścig za wyścigiem i odbierać kolejne rekordy Hiszpanowi. Najmłodszy zwycięzca kwalifikacji, wyścigu, mistrzowskiego tytuły, dwóch tytułów, trzech, a w końcu czterech. On w przeciwieństwie do Alonso postawił na właściwego konia.

Zjazd po równi pochyłej

5 lat spędzonych w czerwonej stajni dało Hiszpanowi tylko trzy wicemistrzostwa. Nie o to chodziło. Przyszedł czas na kolejny transfer, tym bardziej że nowe przepisy stwarzały nowe możliwości. Alonso przeprosił się z McLarenem i wrócił do brytyjskiego zespołu. Natychmiast zatęsknił za samochodem z czasów walki z Lewisem Hamiltonem. McLaren zjeżdżał po równi pochyłej docierając prawie do dna. W 2018 roku zajął przedostatnie miejsce wśród konstruktorów, tylko Williams był niżej. Przez te lata Alonso wyściskał z samochodu więcej niż można, złościł się, krzyczał w radiowych komunikatach, że silnik tego samochodu to żart, pomyłka albo że jest z GP2, czyli niższej serii wyścigowej. Cztery lata nie tylko bez zwycięstw, ale w ogóle bez podium, czy wygranych kwalifikacji nie pozostawiły wyboru. Frustracja Hiszpana doprowadziła go do porzucenia Formuły 1 po 17 latach startów. Skoro nie pobije już kolejnych rekordów, skoro szanse na walkę o podium w wyścigach są iluzoryczne, to o co się zabijać.  - Wszystko stało się przewidywalne - opowiadał w Autposport.com w połowie sezonu 2018. - Jesteśmy w Kanadzie i walczę o miejsca 7-12, a na koniec sezonu… też będę walczył o miejsca 7-12. Choćbym nie wiem jak się starał, nie przeskoczę tego.

Wyrównać albo pobić rekord Hilla

Alonso postawił sobie inny cel: potrójną koronę, czyli wygranie GP Monaco, 24 godzinnego LeMans oraz Indianapolis 500. Do tej pory dokonał tego tylko jeden człowiek historii: charyzmatyczny Anglik z cieniutkim wąsem - Graham Hill. Alonso ma już na koncie GP Monaco oraz LeMans 24. Byłoby bardziej spektakularnie, gdyby w LeMans jego zespół zwyciężył po niesamowitej walce z koalicją innych samochodów, a nie ścigając się tylko z drugim autem Toyoty. Ale cel został osiągnięty. Fernando odhaczył kolejny punkt i szykuje się do Indianapolis 500. To 500 mil jazdy po owalnym torze, gdzie betonowe bariery muska się przy prawie 300 km/h. Raz już próbował, poszło mu nieźle, niestety pod sam koniec rywalizacji nie wytrzymał silnik Hondy. Teraz spróbuje z Chevroletem. W ramach przygotowań do Indianapolis postanowił przetrzeć się w innym 24 godzinnym wyścigu - w Daytonie. To jednak nie koniec. Zaczyna też przebąkiwać o Dakarze. Gdyby do potrójnej korony dołożył jeszcze zwycięstwo w najtrudniejszym na świecie rajdzie terenowym, zostałby legendą. I taki ma cel. Inny Hiszpan - Carlos Sainz - zdecydowania mu to odradza.  - To zupełnie inny świat, lepiej niech to przemyśli - twierdzi dwukrotny, rajdowy mistrz świata, który będąc już na emeryturze wygrał rajd Dakar. Tyle, że Alonso już umówił się na testy pod koniec lutego. Niewykluczone, że zawita też do Polski, na Baja Poland. Jeśli ktoś myśli, że po F1 Hiszpan będzie się nudził, to grubo się pomylił. Alonso policzył, że do czerwca będzie miał więcej aktywności niż w czasach Formuły. I zrobi wszystko, by nie tylko dorównać Hillowi, ale dokonać czegoś, o czym nikt nawet nie marzył.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.