Wszystko miało się odbyć błyskawicznie. Konsorcjum inwestorów skupionych wokół Lawrence’ Strolla miało przejąć upadający zespół Force India, ściągnąć do tej ekipy swojego syna Lance’a, który jeździ dla Williamsa, a w następstwie na rynku transferowym kierowców miało wydarzyć się trzęsienie ziemi, w wyniku którego Robert Kubica wróciłby do ścigania po ośmioletniej przerwie. I co? Ponad miesiąc po przejęciu zmienił się tylko właściciel Force India.
Pełna nazwa zespołu brzmi Racing Point Force India, bo trzeba było wyrobić nową licencję. I to jest źródło konfliktu między Haasem i Strollem. A tak naprawdę chodzi o pieniądze.
Zanim doszło do przejęcia Force India przez kanadyjskiego miliardera, wszystkie zespoły wyraziły zgodę na transakcję, w której w ręce Strolla miał trafić zespół wraz z koncesjami i licencjami, a także prawami do nagród. Ale to wiązałoby się z przejęciem długów i zobowiązań po poprzednim właścicielu Vijay’u Mallyi.
Ze względów prawnych związanych m.in. z indyjskimi bankami oraz firmą Diaego (właściciel marki Jonnie Walker), u których były zastawione licencje, a także biorąc pod uwagę, że zbliżało się Grand Prix Belgii, Stroll wybrał inny wariant. Nabył tylko nieruchomości, sprzęt i pracowników, natomiast za zgodą FIA i Liberty Media zespół został zarejestrowany jako nowy twór i tym samym odciął się od problemów poprzednika. Rywale dopuścili Force India do startów, ale kością niezgody jest to, jak traktować nowe Force India przy podziale zysków komercyjnych z F1. Haas protestuje najgłośniej, bo na taką zmianę właścicielską zgody nie wyraził.
Zespoły Formuły 1 otrzymują premie za miejsce na koniec sezonu (tzw. premia z drugiej kolumny) oraz bonus z tzw. pierwszej kolumny, który jest wypłacany jeśli w trzech poprzednich sezonach zespół dwa razy załapie się do pierwszej dziesiątki klasyfikacji konstruktorów. Zespołów w tej chwili jest dziesięć, więc nie jest to szczególnie trudne. W sumie to kwoty rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów, ale okres oczekiwania wprowadzono po to, by zespoły miały przede wszystkim własne finansowanie, a nie były de facto sponsorowane przez F1.
I dlatego Haas, który do F1 dołączył w 2016 roku, musiał czekać dwa lata na wypłatę pieniędzy z pierwszej kolumny. I chciałby, żeby Force India też było traktowane w ten sposób.
Otmar Szafnauer, czyli szef zespołu Force India, przekonuje, że to de facto ten sam zespół, ci sami ludzi, a do tego obowiązują go te same alokacje jednostek napędowych co team, który rozpoczynał sezon, więc i prawo do bonusów i premii powinno być zachowane. - Zostaliśmy sprzedani jako funkcjonująca firma i na to zgodę wyraziły wszystkie zespoły - mówi.
Jean Todt, prezes FIA, mówi jednak, że Racing Force Point India to nowy zespół. - Jeśli chodzi o premie finansowe, potrzebna jest jednomyślność wszystkich zespołów, a tu jej nie ma. Bo ten zespół traktowany jest jako nowy - mówi.
Haas traktuje to podobnie. I ani myśli swojego stanowiska zmieniać. - Nie zamierzamy odpuszczać. Prawie wszystkie zespoły są w F1 bardzo długo, więc obowiązujący obecnie regulamin ich nie dotknął. Nie mają pojęcia, jak to jest czekać dwa lata na premie. Nie wiedzą, jak to jest być pomijanym i ustawianym poza stołem. Tym bardziej teraz w sytuacji, gdy do gry zapraszany jest nowy zawodnik i od razu oferuje mu się wszystko bez konieczności czekania - stwierdził Guenther Steiner, szef zespołu Haas, a ma za sobą wsparcie Gene’a Haasa, właściciela teamu, który wręcz domaga się rekompensaty, jeśli pieniądze zostaną przyznane Force India.
Niewykluczone, że spór trafi ostatecznie do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie, który jest właściwym sądem do rozstrzygania takich spraw. Wszystkie zespoły zgodziły się, że tam będą dochodzić swoich spraw a nie w sądach powszechnych.
Przepychanka Force India z Haasem wstrzymuje wiele ruchów i planów nowego-starego zespołu. Ale prawdopodobnie to nie koniec jego problemów.
Po pierwsze, w związku z pośpiechem przy załatwianiu licencji dla nowego Force India, nie ma pewności, czy dochowano wszystkich procedur i czy cała transakcja odbyła się zgodnie z prawem. Wciąż trwa załatwianie wszystkich formalności i wciąż jest możliwe, że cała transakcja zostanie unieważniona.
Po drugie, Uralkali, rosyjski gigant chemiczny za którym stoi Dmitrij Mazepin, ojciec Nikity - kierowcy wyścigowego (obecnie poza F1), przegrał ze Strollem walkę o prawo do przejęcia Force India. Zdaniem przedstawicieli Uralkali przetarg nie był przeprowadzony uczciwie, więc zażądali oni kompletu dokumentów i zapowiedzieli, że jeśli ich nie otrzymają do 10 września, sprawa trafi do sądu. Pytanie, czy to tylko próba wywarcia wpływu, czy realne zagrożenie dla Force India?