Alex Wurz o powrocie Kubicy: lubimy historie w stylu Rocky'ego Balboa

Wszyscy chcą, by Robertowi Kubicy się udało dlatego, że to bardzo utalentowany kierowca, a przy tym bardzo autentyczna osoba. Był po prostu sobą, nigdy nikogo nie udawał - uważa Alex Wurz, były kierowca F1, a obecnie ambasador zespołu Toyota Gazoo Racing, rywalizującego w WEC.

Wurz w F1 przejechał 69 wyścigów, trzykrotnie stawał na podium, ale wygranej nigdy nie posmakował. Startował w zespołach Benettona, Williamsa i McLarena, był testerem Hondy. Od ponad dekady jest związany z wyścigami długodystansowymi (WEC), dwukrotnie wygrywał 24-godzinny wyścig w Le Mans. Od 2012 roku jest w zespole Toyota Gazoo Racing, z którym ścigał się przez cztery sezony, a od dwóch lat pełni rolę ambasadora. Od 2014 roku jest także prezesem Grand Prix Drivers' Association, swego rodzaju związku zawodowego kierowców F1.

***

Z perspektywy byłego kierowcy F1 powrót Roberta Kubicy Formuły 1 wydaje się w ogóle możliwe?

- Mam nadzieję, że to jest możliwe, jestem podekscytowany. Ścigaliśmy się razem, to w porządku gość, a do tego jest piekielnie szybki na torze. Widziałem jego rajdowy wypadek, wiedziałem, że będzie musiał przejść przez niesamowicie ciężką rehabilitację, znalazł się w trudnej sytuacji. Z całego serca życzę mu, by znów znalazł się w F1.

Kubicy jeszcze nie ma w F1, a już jest wokół niego tyle szumu. O co chodzi?

- Wszyscy chcą, by mu się udało po pierwsze dlatego, że to bardzo utalentowany kierowca, a przy tym bardzo autentyczna osoba. Był po prostu sobą, nigdy nikogo nie udawał. To bardzo jasna wiadomość. Po tym wypadku też wiele osób zaczęło mu kibicować jeszcze mocniej, bo to taki naturalny, ludzki odruch. Wszyscy w F1 będą bardzo zadowoleni, jeśli ten powrót mu się to uda. Oczywiście, do czasu aż zacznie wygrywać, bo wtedy w innych obudzi się ta dodatkowa chęć rywalizacji. Ale to normalne.

Przez sześć lat trzymał się z daleka od torów, ale jakoś świat F1 o nim nie zapomniał. Dlaczego?

- Tak, bo to ogromny talent. A z PR-owego punktu widzenia na pewno nieco pomogły dobre relacje z Fernando Alonso, który co jakiś czas wspominał o nim, mówił, że tego najbardziej utalentowanego nie ma z nami, bo miał wypadek. Ludzie to podchwytywali. A poza tym, my lubimy takie historie w stylu Rocky’ego Balboa, gdzie walczysz o siebie, o wielki powrót, gdzie się nie poddajesz. To nas napędza, bo wiemy, że i w naszym własnym życiu są trudne momenty, a takie historie nas napędzają i inspirują. A do Kubicy hasło „nigdy się nie poddawaj” pasuje idealnie, cały czas walczy. Ludzie nie tylko szanują jego umiejętności i talent czy osiągnięcia, ale i zwyczajnie po ludzku z nim sympatyzują.

Formuła 1 potrzebuje takich postaci?

- I tak, i nie. Formuła 1 w ostatniej dekadzie była w sytuacji, gdzie biznes był ważniejszy od sportu. Nie miało żadnego znaczenia to, jak dobrych masz kierowców, jakie talenty zaczynają się ścigać, bo co i rusz podejmowano decyzje, które działały na niekorzyść sportu. Właściciele zespołów i zarządzający F1 poszli po rozum do głowy, zorientowali się, że wszystko zmierza w złym kierunku, zaczęli słuchać głosów innych. Samochody muszą być ekscytujące dla kierowców, więc potrzebne są wyższe prędkości w zakrętach. Jeśli kierowcy są zadowoleni z samochodów, którymi jeżdżą, to widać to od razu. Kibice też to czują i łatwiej im się identyfikować z serią. Teraz mamy tego dowody. Wszystkie wskaźniki oglądalności w tym sezonie poszły do góry o 20–30 procent. Ludzie są coraz bardziej zaangażowani, bo produkt znów jest atrakcyjny, wzbudza zainteresowanie i wydaje się po prostu „cool”. Już nie ma tej gadki o oszczędzaniu opon, wolnej jeździe, co też pomogło.

Dla mnie Formuła 1, może poza Monako i zespołem Ferrari, jest sportem, gdzie kierowca powinien być na pierwszym miejscu. Im mamy więcej utalentowanych zawodników, którzy dostali się tutaj nie dzięki pieniądzom, a za sprawą swoich niesamowitych umiejętności, to lepiej dla produktu. I Robert Kubica idealnie pasuje do tej kategorii. Z tego punktu widzenia, dla samej Formuły 1 jego powrót byłby bardzo dobry, bo to jeden z najbardziej utalentowanych i najszybszych kierowców.

Czy WEC, w który jest Pan zaangażowany od kilku sezonów, ma szansę dogonić Formułę 1?

- To jest kompletnie inna skala. Formuła 1 przez lata zapracowała sobie na rzesze fanów, więc nawet jak przechodzi przez trudny okres, to cały czas jest to jeden z najwiekszych sportów globalnie i wciąż główny sport motorowy. WEC w trzy lata z niczego uzyskał bardzo wysoką rozpoznawalność i jest uznawany za jedną z ważniejszych serii wyścigowych. To też wielka zasługa wyścigu w Le Mans, który potrafi wygenerować większą oglądalność niż wyścigi Formuły 1. Z drugiej strony magia Le Mans też nieco szkodzi innym wyścigom serii, które nie mają aż tak wielkiego prestiżu. Problemem na pewno jest niezbyt duża liczba zespołów fabrycznych w najwyższej kategorii, ale mamy nadzieję, że to się zmieni. Wielka odpowiedzialność jest przed nami - Toyotą i całym WEC, by zainteresowanie wciąż rozbudzać.

Z perspektywy kierowcy cieżko jest się przestawić z prowadzenia aut F1 do prototypów używanych w WEC?

- W samochodzie jesteś sam i sama technika jazdy jest zbliżona, pracujesz nad podobnymi rzeczami w ustawieniach auta. Warto zwrócić uwagę na to, że w LMP1, w którym ściga się Toyota, wszyscy kierowcy są zatrudniani przez zespoły. Nie ma tu kierowców, którzy są tu dzięki pieniądzom. To wyjątkowa sytuacja, w innych seriach tak nie ma. Tutaj każdy dostaje pensję i jest pieczołowicie wybierany, to już o czymś mówi.

Największą różnicą jest oczywiście to, że dzielisz auto z dwoma innymi kierowcami. To wymusza zmianę podejścia. Nie możesz już, tak jak w F1, dążyć do tego, żeby być szybszym od swojego kolegi z zespołu, nie możesz przed nikim ukrywać swoich opinii czy sztuczek, które sprawiają, że autem można pojechać szybciej.

Dużą rolę odgrywa też psychologia. Przez to, że jesteś najszybszym z z trójki kierowców w danym aucie, nakładasz presję na tego najwolniejszego. A do tego zawsze jeden kierowca nie jedzie w kwalifikacjach, jeden nie dostanie nowych opon, bo takie są przepisy. To wielkie wyzwanie. „Gwiazdorzenie” może tu tylko przeszkodzić, warto się czasem nieco wycofać, by wszyscy kierowcy czuli się równie ważni.

Jak popatrzysz na historię WEC czy Le Mans, zwyciężają zespoły, które mają najbardziej zbilansowane składy. Jeśli w swoim aucie umieścisz trzech gości skupionych na sobie, to zaczną walczyć między sobą. A to nigdy nie jest dobre. W F1 możesz w ten sposób wiele ugrać, w WEC jest kompletnie na odwrót. Gdy masz słabszy dzień, liczysz na to, że koledzy cię wesprą, dostaniesz od zespołu nowe opony, by nieco odbudować swoją pewność siebie.

Z ustawieniami samochodu jest podobnie?

-To łatwiejsza rzecz, ale znów każdy musi nieco pójść na kompromisy, bo przygotowanie samochodu pod jednego z kierowców to droga do nikąd. Auto musi dobrze się prowadzić trzem osobom.

Toyota znów nie wygrała w Le Mans. Jaki jest cel na resztę sezonu?

Chcemy zdobyć mistrzostwo WEC. To wciąż wspaniała nagroda. W piłce nożnej jest podobnie. Trudno wyważyć, czy dla Realu Madryt ważniejsze jest wygranie ligi hiszpańskiej czy Ligi Mistrzów. Oba są równie ważne.

Czy któryś z kolejnych wyścigów sprzyja Waszym autom szczególnie?

-Wiadomo, że są takie tory, gdzie możemy korzystać z pełni możliwości naszego samochodu. Myślę, że na Fuji i w Szanghaju możemy być bardzo szybcy, a w Austin trudno wskazać faworyta. Ale to dobrze dla całego cyklu. Będzie walka do samego końca. Zwycięży ten, kto popełni mniej błędów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA