Ileż ciekawsza byłaby F1, gdyby szefowie najlepszego zespołu mieli trochę więcej fantazji.
Trywializuję celowo, by pokazać co się dzieje w tej ekipie z wyścigu na wyścig. Oczywiście, że bzdurą byłoby dyktować Mercedesowi działania, które doprowadzą do bezpośredniego starcia nie przepadających (delikatnie pisząc) za sobą Hamiltona z Rosbergiem, kiedy konsekwencją mogłoby być wypadnięcie obu z toru i porażka w mistrzostwach F1. Ale sytuacja jest komfortowa: wszystkie tytuły - indywidualnie (Hamilton) i konstruktorów (Mercedes) są już rozdzielone. A i utrata pozycji nr 2 w klasyfikacji generalnej kierowców (Rosberg), było mało realne po zdobyciu przez Niemca pole position w sobotę na Interlagos. Chyba, że właśnie ten ostatni cel powodował...
Drugi wyścig z rzędu stratedzy i dyrektorzy Mercedesa robią wszystko, by - czasem wręcz kuriozalnie się tłumacząc - żaden kierowca nie poczuł się faworyzowany. Obaj mają identyczne taktyki, obu wzywają na wymianę opon w tych samych chwilach, obu prowadzą przez wyścig jak bezduszne roboty wetknięte w bolidy. O tym, który z nich wygra, decyduje niemal zawsze miejsce w klasyfikacjach i udany start do wyścigu.
Tak było ostatnio w Meksyku, tak i teraz w Brazylii. Dwa tygodnie temu koronowany już na mistrza Hamilton wręcz nawrzeszczał na swoich taktyków, którzy wezwali go do pit-lane chwilę po prowadzącym w wyścigu Rosbergu. - Moje opony są w dobrym stanie, dlaczego mam zjechać? - ironizował, po czym ominął zjazd do alei, ku zdumieniu czekających mechaników. Gdy szefowie nalegali, tłumacząc konieczność wymiany kół bezpieczeństwem, Brytyjczyk wściekły wycedził: - Sprawdzę potem, czy rzeczywiście mam zniszczone opony.
Gdyby został na torze przez kilka okrążeń i rzeczywiście był w stanie szybko jechać bez zmiany opon, mógł wyprzedzić Rosberga. A tak, dojechali do mety jak wystartowali.
Podobnie było w niedzielę w Brazylii, z tą różnicą, że Hamilton już nie narzekał. Może wyrzucił złe emocje bawiąc się i świętując tytuł mistrza F1 w ostatnim tygodniu w Monaco, czego efektem był rozbity nocą samochód. A może już przed wyścigiem dostał polecenie, by tym razem był grzeczny, bo...
Obaj wystartowali idealnie. Niemiec z przewagą pole position odparł atak Hamiltona na pierwszym zakręcie i po chwili srebrne strzały Mercedesa odjechały reszcie. Jak wielokrotnie już w tym sezonie. Na 14, 33 i 48 okrążeniu najpierw Rosberg a potem Hamilton byli wzywani do alei na wymianę opon. Żaden nie mógł zarzucić zespołowi faworyzowanie rywala. Kuriozum tych działań dobitnie uwypuklają komunikaty radiowe. Gdy Niemiec zjechał do alei serwisowej, inżynier wyścigowy zachęcał Hamiltona do podkręcenia tempa i zyskania przewagi, po czym... w kolejnym przekazie wzywał go do garażu.
Trzeba oddać Rosbergowi, że znów pojechał perfekcyjny wyścig i nawet harce taktyczne Hamiltona nie odebrałyby mu wicemistrzostwa. - Chcę wygrać oba wyścigi do końca sezonu - deklarował po zwycięstwie w Meksyku i plan realizuje skutecznie. Po triumfie w Brazylii ma 297 punktów, to o 31 więcej od Sebastiana Vettela, który tym samym stracił szanse na drugą pozycję w klasyfikacji generalnej. W Brazylii oba bolidy Ferrari sprawdziły się bardzo dobrze - Vettel zajął trzecie, a Kimi Raikkonen czwarte miejsce. Można powiedzieć, że wygrali z wszystkimi, bo nudny do bólu Mercedes startuje w innej F1.
Za dwa tygodnie ostatni wyścig sezonu w Abu Dhabi. Ciekawe, czy ponownie największe emocje w ekipie Mercedesa będą wywoływały regularne komunikaty radiowe: Box! Box! Box! oraz to, czy kierowca X będzie na mecie przed kierowcą Y o 2 czy 3 sekundy z zegarkiem w ręku.
1. Nico Rosberg (Mercedes), 2. Lewis Hamilton (Mercedes), 3. Sebastian Vettel (Ferrari), 4. Kimi Raikkonen (Ferrari), 5. Valtteri Bottas (Williams), 6. Nico Hulkenberg (Force India), 7. Danił Kwiat (Red Bull), 8. Felipe Massa (Williams), 9. Romain Grosjean (Lotus), 10. Max Verstappen (Toro Rosso)
F1 w Meksyku. Lewis Hamilton uprawia zapasy i śpiewa z mariachi [ZDJĘCIA]