29 grudnia w alpejskim kurorcie Meribel Michael Schumacher nie zauważył, że zjechał ze słabo oznakowanej trasy, stracił równowagę na ukrytych pod śniegiem kamieniach i uderzył głową o skałę. Siedmiokrotny mistrz Formuły 1 nadal leży w szpitalu w Grenoble, utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej.
Kilka sal dalej leży instruktor narciarski i pilot śmigłowca, Morten Hauerbach, który zagląda czasem do sali kierowcy. 35-letni Austriak jest już w dobrym stanie. Przeszedł kilka operacji. Potrójne pęknięcie kości czaszki, uszkodzenie kręgów szyjnych i obrzęk mózgu to tylko niektóre z jego obrażeń.
- Miał poważne urazy i jego organizm musiał zostać schłodzony po operacji mózgu - mówiła jego siostra, Mette Hauerbach. - Miał dużo szczęścia.
Pomoc została wezwana natychmiast po wypadku Hauerbacha. Lekarz od razu wezwał helikopter (ten sam, którym wcześniej leciał Schumacher) i zajął się zabezpieczeniem jego głowy.
- Kości czaszki były połamane od czoła aż po szyję. Musiałem trzymać swoją głowę w rękach przez 40 minut, by się po prostu nie rozpadła - relacjonuje narciarz, który jest już w stanie mówić. - W końcu przyleciał helikopter, a lekarze dzięki 50 szwom złożyli moją głowę z powrotem. W zasadzie to powinienem być martwy. Lekarze wiele razy mówili mi, że przeżyłem cudem. Pamiętam moment, w którym się ocknąłem. Chciałem wówczas dotknąć mojej głowy i ręka utknęła mi w dziurze w czaszce. Okropieństwo - opisuje.
Teraz czekamy na mniejszy cud w wykonaniu organizmu Schumachera.