Do tej niebezpiecznej sytuacji doszło, gdy na 45. okrążeniu Alonso wracał na tor po swoim drugim pit-stopie. Niestety natknął się na bolid Toro Rosso Vergne'a, który nie zostawił mu za dużo miejsca. Hiszpan zjechał więc wszystkimi kołami na pobocze i gwałtownie przyspieszył, by wrócić na trasę przed Francuzem.
Władze FIA według przepisów mogły ukarać Alonso za wyprzedzanie poza torem, uznały jednak, że Hiszpan nie miał innego wyjścia i zrobił wszystko, by uniknąć kolizji. Także Vergne przyznał, że zachowanie kierowcy Ferrari było właściwe: - Gdyby nie zjechał wtedy na pobocze, moglibyśmy mieć wielką kraksę - powiedział.
To gwałtowne przyspieszenie było jednak ogromnym wyzwaniem dla organizmu Hiszpana, który mimo to dojechał do mety na piątym miejscu. Po wyścigu został zawieziony do szpitala, wcześniej jednak wylądował na noszach z kołnierzem usztywniającym jego kark. Istniało bowiem ryzyko, że ma uszkodzony kręgosłup.
Na szczęście badania wykazały, że Alonso nie doznał poważniejszych obrażeń, a on sam żartował: - To lądowanie było bardzo brutalne. W bolidzie włączyła się nawet kontrolka ostrzegająca przed niebezpieczeństwem. Na szczęście wciąż mam wszystkie zęby, jednak plecy trochę bolą.
Alonso miał sporo szczęścia, gdyż kontrolka, o której mówił ,włącza się automatycznie, gdy czujniki przyspieszenia wykryją przeciążenie większe niż 15 G. Dla przykładu przeciążenia w kolejkach górskich, w wesołych miasteczkach wynoszą przeciętnie 4,5 G.
Z kolei agent kierowcy napisał pod zdjęciem na Twitterze,że przeciążenie w tym przypadku wyniosło aż 28 G. Nie wiemy jednak, czy pomiary w bolidzie Ferrari wykazały aż tak duże wartości.
Twitter agenta Fernando Alonso źródło: twitter.com/lsgrcbd