F1. Czy Red Bull jechał na skróty?

Red Bull, który w 2010 roku zdobył dwa tytuły mistrzowskie, był jedynym zespołem w stawce, obok swojego rezerwowego Toro Rosso, który płacił rachunki na czas. I jest to powód, dla którego rywale podejrzewają go o przekroczenie budżetu.

Wyścigowa elita kojarzona z milionami dolarów i blaskiem jachtów na Lazurowym Wybrzeżu podczas Grand Prix Monako zaciska ostatnio pasa. Kryzys mocno dał się we znaki producentom samochodów - z rywalizacji wycofały się Toyota i BMW, a problemy finansowe miało lub ma kilka zespołów.

Wyścigowi potentaci liczą każde euro - przepisy ograniczają zbrojenia. Cena nakrętki już nie może wynosić kilku tysięcy. Zespoły podpisały nawet porozumienie o limicie tzw. zasobów - liczby pracowników, godzin w tunelu aerodynamicznym itp.

Po zakończeniu sezonu były szef FIA Max Mosley powiedział jednak, że na spotkaniu w sprawie przedłużenia porozumienia Red Bull poprosił o wyłączenie z umowy niektórych kwestii dotyczących działalności zespołu. - To może oznaczać, że wydali więcej, niż mogli - stwierdził Mosley.

Rywale Red Bulla, którzy przez większość sezonu oglądali w wyścigach tylne skrzydła samochodów Sebastiana Vettela i Marka Webbera, podchwycili temat. Szefowie zespołów niemal w komplecie - choć anonimowo - mówią, że w pogoni za tytułami mistrzowskimi Red Bull przekroczył limity, które wcześniej uzgodniły ekipy.

Szef Red Bulla Christian Horner, który jednoznacznie zaprzecza sugestiom, że jego ekipa wydała więcej, niż mogła (na pracowników, badania, testy), mówi, że mistrzowski zespół miał trzeci lub czwarty budżet w stawce. - Pieniądze wydawaliśmy mądrze, a w fabryce byliśmy bardzo efektywni. Dlatego znaleźliśmy się na topie i, co naturalne, w ogniu podejrzeń rywali - mówi Horner.

"Formula Money", miarodajne źródło o finansach F1, szacowało, że budżet Red Bulla na 2010 rok wyniósł ok. 216 mln dol. - tyle samo, co Renault i mniej niż McLaren (221 mln), Mercedes (279 mln) oraz najbogatsze Ferrari (ok. 400 mln). Jeśli okaże się, że Red Bull opłacał większą liczbę pracowników, niż mógł, albo testował częściej, niż przewidywało to porozumienie, zespołowi grożą kary - zmniejszenie limitów w następnych sezonach w wymiarze, w jakim przekroczone zostały zeszłoroczne.

Z dociekaniami na temat wydatków Red Bulla zbiegła się publikacja "Mail on Sunday", który korzystając z opracowania firmy Dun & Bradstreet napisał, że Red Bull i jego siostrzane Toro Rosso były jedynymi zespołami, które przez ostatni rok płaciły rachunki na czas. Najwięksi rywale - Ferrari i McLaren - spóźniały się o odpowiednio 15 i 17 dni. Renault, w którym jeździ Robert Kubica, płaciło z dwutygodniową zwłoką, rekordzista Lotus spóźniał się o 180 dni.

 

Byłby głupi, gdyby poszedł do Ferrari - o Vettelu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.