F1. Napięcia w Bahrajnie

Weekend w Bahrajnie rozpoczyna się w gęstej atmosferze. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że w kraju jest spokojnie, bywalców padoku zszokowała przygoda mechaników zespołu Force India, którzy znaleźli się w ogniu walki pomiędzy demonstrantami i policją. Kierowcy nie chcą jednak rozmawiać o polityce.

Większość zawodników przyjechała do Bahrajnu tak późno, jak się dało, czyli w czwartek rano. Sebastian Vettel i Fernando Alonso przylecieli tym samym, opóźnionym o trzy godziny samolotem, co polski kierowca Porsche Supercup Kuba Giermaziak. Potem musieli w pośpiechu jechać na tor.

Oficerowie prasowi dokładnie instruowali zawodników przed dzisiejszymi wywiadami. Za każdym razem, gdy Jenson Button dostawał niewygodne pytanie, na twarzy Silvii Hofer, nadzorującej rozmowy z mediami, pojawiał się niepokój. Niepotrzebnie. Doświadczony Anglik doskonale wybrnął z każdej trudnej sytuacji. Na początek spytano go, czy zdaje sobie sprawę z tego, co przydarzyło się personelowi Force India. - Nie. Przyjechałem dopiero dziś - odparł Jenson i głośno westchnął. - Nie chcę się wdawać w detale. Przeprowadzacie wywiad ze mną jako kierowcą i dokładnie o tym będę rozmawiał. O sporcie motorowym. To najważniejsza rzecz w tym momencie - uciął temat Button.

Na tym się nie skończyło. Pewien dziennikarz zapytał Jensona, czy tak bardzo koncentruje się na jeździe, że nie interesuje się problemami poza torem. - Kiedy siedzisz w samochodzie nie myślisz o niczym innym tylko o jeździe. Wczuwasz się w samochód i dajesz z siebie wszystko. Ale po wyjściu z bolidu zadajesz oczywiście pytania. Niezależnie od tego, w której części świata jesteś. Rozumiesz, co dzieje się wokół ciebie. Niektórzy z nas są inteligentnymi istotami - powiedział Button. Natomiast Michael Schumacher nie wypowiadał się o polityce. - Jestem tu dla sportu - powiedział zawodnik Mercedesa, proszony o skomentowanie sytuacji w Bahrajnie.

Siłą rzeczy największe wzburzenie panowało w obozie Force India. Dwóch mechaników niezwłocznie opuściło Bahrajn po środowej przygodzie, gdy nad dachem ich samochodu latały koktajle mołotowa, do kabiny przedostawał się gaz łzawiący, a kierowca przedzierał się pomiędzy płomieniami, aby uciec z miejsca zamieszek. - Takie rzeczy nie powinny się dziać. Jesteśmy tu po to, aby się ścigać - mówił Nico Hulkenberg, rozczarowany, że organizatorzy nie odwołali imprezy.

Z pozoru Manama, stolica Bahrajnu, wygląda na spokojne miejsce. Na ulicach nie widać wojska, a jedynie samochody policyjne. Droga na tor przebiega bez problemu, ale padok świeci pustkami. Po raz pierwszy na GP Bahrajnu przyjechało tak mało ludzi. Nie ma wielu osób, które od wielu lat nie opuszczały żadnego wyścigu. Niektórzy się bali, a inni zbojkotowali Grand Prix Bahrajnu dla zasady. Aby nie odwiedzać kraju, oskarżanego o łamanie praw człowieka.

Tymczasem po środowych zajściach zespoły dostały specjalne instrukcje, jak poruszać się po Bahrajnie. Gorąco odradza się opuszczanie toru w zespołowych barwach. Przed wyjechaniem z padoku każdy członek personelu musi się przebrać w cywilne ubrania. Wejściówki na tor także należy schować i odradza się nalepianie na szybach nalepek, umożliwiających wjazd na parkingi przy torze. To tyle, jeśli chodzi o zapewnienia organizatorów, że goście będą całkowicie bezpieczni.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.