Rusza Grand Prix. Kosiarką w poduszkę

Broniącego tytułu mistrza świata Tomasza Golloba wspierać będzie w Lesznie 18 tys. fanów. Relacja na żywo od 19 na Sport.pl

Szefowie GP zacierają ręce, bo trzy z jedenastu tegorocznych turniejów odbędą się w Polsce, a żużlowe szaleństwo u nas nie słabnie. Obfite zyski gwarantowane.

Pieniądze liczy głównie angielska firma BSI sprzedająca prawa do organizacji turniejów mistrzowskich. Sami żużlowcy mogliby się skarżyć: na brak podwyżek, stosunkowo skromne wynagrodzenia, rosnące koszty w porównaniu z zyskami.

Ktokolwiek wygra dziś w Lesznie, nie zrobi tego dla pieniędzy. Jest ich tak mało, że dla uczestników stały się sprawą drugorzędną. Triumfator otrzyma 11 tys. dol. To - w porównaniu z kwotami, jakie można zgarnąć w polskiej lidze - drobne. Według aktualnego kursu walut - niespełna 30 tys. zł, czyli mniej niż wynagrodzenie za jeden bardzo dobry występ w lidze.

Polski Związek Motorowy za mistrzostwo świata też płaci. Również skromnie. Jeśli Gollob znów zdobędzie tytuł, otrzyma 35 tys. zł. A przecież producent napojów energetycznych właśnie zapłacił mu milion za miejsce na jego kombinezonie. O to chodzi w GP - jest serią turniejów o prestiżowy sportowy tytuł, ale i okazją, by przyciągnąć hojnych reklamodawców.

Oglądanie rywalizacji Golloba z resztą świata stało się w Polsce modne - tak jak wcześniej wyjazdy na skoki Adama Małysza. - Są sukcesy, więc rośnie zainteresowanie. Cieszę się, że na stadiony przychodzą osoby, dla których ta dyscyplina to nowość - mówi mistrz świata, który w zaledwie kilka miesięcy stał się prawdziwym celebrytą. Bardzo zapracowanym: treningi musiał godzić z negocjacjami ze sponsorami, a przeplatał to wizytami w programach telewizji śniadaniowych i w studiu Kuby Wojewódzkiego.

Gollob jest w tym sezonie faworytem mistrzostw, które jednak zapowiadają się pasjonująco. Układ sił - z dominacją polskich zawodników, którzy w ub. sezonie zajęli trzy z czterech czołowych miejsc na świecie - może zostać wywrócony do góry nogami.

Największym rywalem Polaków będzie sprzęt. Tłumiki - przez lata drugoplanowy element wyposażenia motocykli - zimą stały się najważniejsze. Odgórnie wprowadzono nowe - słabsze, wyciszające motocykle. Polacy nie chcieli ich używać. Protestowali, grozili strajkiem. Bez skutku - konkurenci najpierw również narzekali, ale ulegli władzom światowego żużla. Te były bezkompromisowe: skoro Polacy nie akceptują nowych tłumików, to trudno, nie ma przymusu uczestnictwa w GP. Gollob, Hampel, Janusz Kołodziej zostali samotnymi rewolucjonistami. I też się poddali.

Teraz Polacy utyskują, że jazda z nowymi tłumikami - wydającymi dźwięki niczym kosiarki ogrodowe - jest dla nich nowością. Dla rywali - nie. Niektórzy są zadowoleni ze zmian. Duńczyk Kenneth Bjerre - świetny na początku sezonu w lidze polskiej - niedawno stwierdził, że znalazł sposób na ich optymalne wykorzystanie. Były medalista Rosjanin Emil Sajfutdinow - także. Są i sceptycy. Duńczyk Nicki Pedersen, niedawny hegemon na światowych torach, na same testy nowego sprzętu osłabiającego moc motocykla wydał równowartość 26 tys. zł. Wniosek: uczucie jazdy jest dla żużlowca tak dziwne jak w przypadku boksera, który uderza nie w worek treningowy, lecz w poduszkę.

- Właściwie to nikt teraz nie wie, jaki jest układ sił na świecie - mówi Hampel. Leszno będzie pierwszym sprawdzianem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.