"Bayer" na ostrym wirażu

Myje szyby za oceanem, a może bawi się za pieniądze rosyjskiej mafii we Władywostoku? Bohater najsłynniejszego transferu w lidze żużlowej ukrywa się przed rodziną, bankami, komornikiem i listami gończymi

Osoba związana z toruńskim żużlem od lat o Tomaszu B. mówi krótko: - Dla mnie to najbardziej zmarnowany polski talent w historii żużla. Byli już tacy, którzy popełniali samobójstwa albo wcześnie rezygnowali ze sportu, ale wynikało to z ich słabości psychicznej. Ale B.? Niesamowicie mocny chłopak, nie bał się na torze niczego. A przegrał wszystko, bo był po prostu głupi.

Jan Ząbik uznawany za jednego z najlepszych trenerów w Polsce: - Szkoda, że rozmienił wszystko na drobne. Mógł być teraz najlepszym zawodnikiem świata.

Dziewczyny proszą o zdjęcie

Wczesna wiosna 1992 r. Kilkanaście tysięcy kibiców na stadionie w Toruniu czeka na pierwszy mecz sezonu. Apator podejmuje Unię Tarnów. W składzie gospodarzy młody chłopak. Tomasz B.

Wychodząc na prezentację przed meczem, jest nieznany. Po jego zakończeniu zostaje bohaterem Torunia.

16-latek w debiucie jeździ równie dobrze jak mistrz świata Per Jonsson. Rywale łapią się za głowy, patrząc, jak młokos bez najmniejszego doświadczenia wygrywa z nimi, tak jakby całe życie spędził na torze. Po meczu B. udziela wywiadów, ściska się z nieznajomymi. Dziewczyny proszą o pamiątkowe zdjęcia.

Kilka dni później ma już pierwszych sponsorów. Po kilku miesiącach jest najlepszym młodym zawodnikiem ligi. Po dwóch latach mówi się, że wkrótce zostanie mistrzem świata.

Bryluje w mediach. W połowie lat 90. dziennikarz bydgoskiego oddziału TVP mówi mu w trakcie wywiadu, że może być zadowolony, bo jest w formie. B. odpowiada z lekceważeniem, że w formie jest zawsze. A jeśli przegrywa, to tylko dlatego, że sprzęt go zawiódł. Lubi być w centrum uwagi. W siermiężnej rzeczywistości polskiego żużla wyróżnia się na tle szarych motocykli rywali. Swój ozdabia jaskrawymi barwami - takimi, jakie ma na kombinezonie. Eksponuje napis "Bayer". Ta ksywa towarzyszy mu przez całą karierę. Niektórzy kpią z tego, jak zmienił sobie na potrzeby żużla nazwisko. Gdyby trzymać się polskiej pisowni, na kombinezonie powinno być "Bajer". Ale Tomasz B. wolał pisać swój przydomek przez Y - by było oryginalniej, bardziej "zachodnio".

Były żużlowiec: - Tomek lubił się bawić. Aż za bardzo. Nie krył się z tym, że dzień przed meczem do rana był w Centralparku [była dyskoteka w Toruniu]. Skoro później w meczu i tak robił swoje, nikomu to nie przeszkadzało. Dopiero gdy jeździł gorzej, klub zaczął go pilnować. Jak było z nim niezbyt dobrze, to szedł karnie pod prysznic, żeby wrócić do siebie, i był gotowy na mecz. To polski syndrom traktowania młodych zawodników, gdy robią za szybko karierę. Trzeba takiego pilnować cały czas, a nie wierzyć, że już dojrzał. Nie można ufać chłopakowi, który za szybko dostaje wielkie pieniądze.

Auto? Wystarcza telefon

A pieniądze były gigantyczne. Pięć lat po sensacyjnym debiucie zostaje bohaterem najgłośniejszego transferu w historii polskiej ligi. Klub z Gorzowa Wielkopolskiego dzięki pieniądzom zagranicznego sponsora kupuje B. za 600 tys. zł - w 1997 r. była to kwota horrendalna, w klubach żużlowych niewyobrażalna. Ten rekordowy transfer do dziś traktowany jest jako przykład finansowej rozrzutności. Ile dostał sam B. - to do dziś tajemnica. W środowisku wspomina się, że po podpisaniu kontraktu miał tyle pieniędzy, że od razu wybrał się do jednego z salonów samochodowych. Wybrał auto, zapłacił i nawet nie odebrał. W najlepszym okresie kariery miał tyle kasy, że - jak żartuje jeden z jego przyjaciół z toruńskiego zespołu - mógłby otworzyć bank i pożyczać na procent. Tak było nawet za czasów jazdy dla Torunia. W miejskim biznesie w dobrym tonie było wspierać B. Kiedy ten potrzebował luksusowego "transportera", wystarczał jeden telefon. Gdy miał ochotę pojeździć sportowym autem, dostał toyotę z charakterystycznym skorpionem na karoserii.

W 2003 roku reprezentował Polskę w Grand Prix i zaczął wielką karierę w Rosji. Rywale na torze byli przeciętni, ale pieniądze już nie. We Władywostoku B. traktowano jak króla światowego żużla. Najlepsze hotele, drogie restauracje, wypłaty do ręki, niespodziewane premie - tak jak samochody rozdawane przez jednego z okolicznych dilerów. W "Tygodniku Żużlowym" żartuje, że jego starty opłaca tam mafia.

Wszystko w życiu B. zmieniło się w 2005 r. wraz ze śmiercią kluczowego sponsora, właściciela toruńskiej agencji nieruchomości. Żużlowiec nie miał z nim umowy. Pieniądze dostawał, kiedy potrzebował, musiał się jedynie zgłosić. Po śmierci - nie miał do kogo. Nowy szef agencji nie był już ani pasjonatem żużla, ani umiejętności B.

Żużlowiec potrzebował pieniędzy, by zainwestować w sprzęt przed sezonem. Zamówił silniki, ale nie miał pieniędzy by za nie zapłacić - chodziło o ok. 100 tys. zł. To, co zarobił wcześniej, przehulał. Były też następne wydatki - na podróże i drobniejszy sprzęt. Wtedy B. zdecydował się na sprzedaż domu w jednej z lepszych toruńskich dzielnic. Wśród jego byłych kolegów z toru nie ma wątpliwości - część zysku chciał zainwestować w sprzęt. Wystarczyłby dobry sezon, a koszty zwróciłyby się z nawiązką.

Sprzedał też myjnię samochodową. Kiedy nowy właściciel zauważył, że zainstalowany w niej sprzęt nie działa prawidłowo i nie chciał zapłacić pełnej kwoty, B. groził mu - według zeznań - że "żerżnie i zarżnie mu żonę". Sprawa trafiła do sądu, skończyła się ugodą.

B. staje się coraz bardziej nerwowy. Musiał gdzieś mieszkać, więc zdecydował się na budowę nowego domu - niedaleko działki rodziców. Potrzebował kredytu - nie tylko na posiadłość, ale i nowy pomysł na biznes. Obawiał się, że na żużlu nie zarobi już setek tysięcy złotych rocznie, więc otworzył pub na toruńskiej Starówce. Zysków mu nie dał, generował tylko straty. B. miał kaprys, by w lokalu obniżyć podłogę. Kosztowało to majątek.

Powoli o żużlowej gwieździe pamiętało coraz mniej torunian. B. szukał przyjaciół po całym kraju, ale i tam ich nie znajdował. Nikt nie chciał mu - po przyjacielsku - pożyczyć kilkuset tysięcy złotych.

B. zaciąga kredyt w Santander Consumer Banku. Fałszuje zaświadczenia o zatrudnieniu - swoim i żony. W innym banku - ubiega się o ćwierć miliona złotych.

Kiedy sprawa wyszła na jaw, bank szybko zwrócił uwagę na sfałszowane zaświadczenia - B. w sądzie dostaje dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery, 10 tys. zł grzywny i nakaz zwrotu pożyczonych pieniędzy. Tego nie zrobił do dziś. Kara została odwieszona, żużlowiec do więzienia się nie zgłosił. W ostatnim tygodniu września rozesłano za nim list gończy.

Żużlowiec na wirażu

B. miał już życiowe zakręty, ale wtedy wyprowadzali go z nich życzliwi. Był uczestnikiem słynnego w Toruniu karambolu - bmw, w którym jechał B., zostało rozbite. Według protokołów prowadziła nim dziewczyna, z którą jechał na imprezę. W środowisku traktuje się to jak anegdotę - autem faktycznie miał kierować B. Rzadko oddawał komuś kierownicę. Drogę traktował jak tor żużlowy. Gdyby jednak został uznany za sprawcę wypadku na toruńskiej ulicy, musiałby oddać prawo jazdy, a klub straciłby swoją gwiazdę. Skoro oficjalnie B. samochodu nie prowadził, mógł zdobywać punkty dla Apatora.

Cały Toruń przez lata pracował na to, by B. czuł się komfortowo. Sprawa wypadku rozeszła się po kościach, sponsorzy znaleźli lekarzy, dzięki którym żużlowiec - mimo koszmarnych obrażeń i urazu twarzy - wrócił do zdrowia i urody sprzed kolizji. Po kilku zabiegach kosmetyki stomatologicznej po wypadku nie było ani śladu.

Dziś przyjaciół już nie ma. Odkąd jest poszukiwany, niewiele osób chce o nim rozmawiać. Tematu B. się unika.

Gdzie teraz jest? Został po nim tylko dom w Rozgartach - podtoruńskiej miejscowości pełnej rezydencji z przepychem. Świetnej jakości czerwona dachówka, drewniane okna i chaszcze. Rodzina nie ma pojęcia, co stało się z żużlową gwiazdą. Przypuszcza, że być może jest w Stanach Zjednoczonych. Miał wizę, jeden ze swoich ostatnich startów zaliczył za oceanem w pokazowych zawodach. Jeden z zaprzyjaźnionych z nim żużlowców mówi, że B. już od kilku lat planował tam założenie biznesu, nawet pracując nielegalnie. Miał żartować, że szyby za oceanem można myć bez dokumentów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA