Biathlon. Monika Hojnisz dla Sport.pl: Wiem, że rozbudziłam apetyty

- Już od paru lat chciałabym, żeby się coś ruszyło, żeby to jakoś wyglądało, żeby się fajnie prezentować przez całą zimę. Teraz będę próbowała zapomnieć o wyniku, odizolować się i dalej robić swoje. Nie ma co się przesadnie emocjonować - mówi Monika Hojnisz, wiceliderka biathlonowego Pucharu Świata. W czwartek w Pokljuce Hojnisz świetnie zaczęła sezon, zajmując drugie miejsce w biegu indywidualnym na 15 km. Kolejny start - sprint na 7,5 km - czeka ją w sobotę.

Łukasz Jachimiak: Gratuluję, dziękuję za fajne emocje i przyznaję: nie spodziewałem się.

Monika Hojnisz: Ja też, przyznam szczerze.

Właśnie chciałem pytać czy Pani się spodziewała, że może zacząć sezon aż tak dobrze.

- Już od paru lat mam coś takiego, że przed sezonem chciałabym, żeby to jakoś wyglądało, żeby się coś ruszyło i żeby był nie jednorazowy wyczyn na głównej imprezie, tylko żeby się fajnie, równo prezentować przez całą zimę. Tak naprawdę mimo że w Pokljuce wystartowałam w sztafecie mikst, to za dużo o swojej dyspozycji się nie dowiedziałam, bo tam dystans jest krótki i nie ze wszystkimi można się porównać. Bardzo czekałam na ten start indywidualny, żeby wszystkie wątpliwości rozwiać.

I rozwiała je Pani?

- Tak naprawdę to nie wiem, jak to będzie wyglądało dalej. Aż takiego wyniku się nie spodziewałam, ale bardzo się cieszę. Przede wszystkim z tego, że udało mi się wytrzymać do samego końca.

Odporność była, bo mając szansę na miejsce na podium nie zmarnowała jej Pani. Jeśli mamy dalej wyciągać wnioski, to trzeba zauważyć, że 19 celnych strzałów na 20 to dobry wynik, a biegowo chyba też było bardzo dobrze, skoro miała Pani piąty czas i do najszybszej Kaisy Makarainen straciła tylko 48 sekund?

- Nawet jeszcze nie miałam czasu tego sprawdzić, więc dziękuję za informację. Jak na taki dystans z takiej straty do Makarainen mogę być zadowolona.

Z czego będzie Pani zadowolona w kolejnych startach? Czuje Pani teraz większą presję? Będzie Pani myślała, że fajnie byłoby powalczyć o kolejne podium już w sobotnim sprincie? Czy jednak będzie Pani umiała się od takiego myślenia odciąć?

- Oczywiście, że chciałabym znów być na podium, ale będę próbowała zapomnieć o wyniku, odizolować się i dalej robić swoje. Nie ma co się przesadnie emocjonować.

Łatwo nie będzie. Jeszcze przed Pani startem wierzył w Panią Tomasz Sikora, który mówił mi o Pani tak: „Powiem szczerze: nie do końca rozumiem, dlaczego ona nie gościła regularnie w czołówce. Dla mnie to zawodniczka z wielkim talentem, z takim potencjałem, że co roku powinna być w najlepszej „10” klasyfikacji generalnej Pucharu Świata”. A teraz już nie tylko Sikora, ale też wielu kibiców ma duże nadzieje.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że rozbudziłam apetyty kibiców. A co do słów Tomka, to bardzo się cieszę, że tak mnie opisuje. Szczególnie cenne są takie słowa od osoby doskonale znającej realia naszego sportu. Od kogoś, kto wiele przeżył w biathlonie.

Powiedziała Pani, że na głównych imprezach potrafiła Pani zajmować dobre miejsca i wystarczy przypomnieć brązowy medal MŚ 2013 albo piąte i szóste miejsca na igrzyskach w 2014 i 2018 roku, żeby wiedzieć, że to prawda. A czy w jakiś specjalny sposób pracowała Pani przed tym sezonem z trenerką Nadią Biełową, żeby forma była równa przez całą zimę?

- Zmieniło się podejście, zmienił się trening, a przede wszystkim zmieniła się trenerka. Oczywiście ze szczytem formy musimy celować w mistrzostwa świata, bo za to nas wszyscy rozliczają. Ale mam nadzieję, że wysoko będę dosyć często, że drugie miejsce z pierwszego biegu to nie będzie taki mój jedyny wyczyn w Pucharze Świata. Ciężko jest mi coś więcej dodać, bo trzeba poczekać na kolejne starty i dopiero będzie można dalej analizować.

Co to znaczy, że zmieniło się podejście? Inaczej Pani pracuje mentalnie, może pojawiła się jakaś współpraca z psychologiem, a dotychczas jej nie było?

- Chodzi o ogólnie podejście do sezonu, do całej pracy. Zmieniły się priorytety. Wiele szczegółów się zmieniło. Nie mogę powiedzieć, że konkretnie to albo to wpłynęło na mój wynik na inaugurację. Musimy poczekać na kolejne starty, żeby cokolwiek więcej powiedzieć. Dopiero się okaże, czy to był jednorazowy sukces, czy będą fajne wyniki w całym sezonie.

Jeśli chodzi o wynik w Pucharze Świata, to drugie miejsce w Pokljuce jest Pani najlepszym osiągnięciem w karierze. Ale pewnie nie waży tyle co brąz MŚ w Novym Meście?

- Na pewno. Również dlatego, że my, zawodnicy, jesteśmy rozliczani wyłącznie za to, co zrobimy na igrzyskach albo na mistrzostwach świata.

No tak, tam musi być miejsce w „ósemce”, żeby było stypendium.

- Tak.

Proszę powiedzieć z ręką na sercu: jest żal, że Julija Dżyma Panią wyprzedziła? Do zwycięstwa zabrakło tylko 5,9 sekundy.

- Żal? Chyba nie. Kiedy dotarłam do mety, to wiedziałam, że jestem pierwsza, ale wiedziałam też, że to jeszcze nie koniec. Kiedy Dżyma biegła ostatnie koło, pamiętałam, że Ukrainki słyną z dobrego finiszu. Ona nie jest złą biegaczką, a jeszcze miała o tyle dobrze, że dostawała na trasie informacje, wiedziała jak musi finiszować, żeby wygrać.

Wszyscy myśleliśmy, że nie da rady, bo wybiegając ze strzelnicy miała nad Panią bodajże 15 sekund przewagi, ale szybko zostały jej tylko dwie sekundy z kawałkiem. Wygląda na to, że jednak dzięki podpowiedziom swojego sztabu dobrze rozłożyła siły.

- Dokładnie, możliwość wysłuchania podpowiedzi pomogła jej mieć sytuację pod kontrolą. Ale ja mimo wszystko jestem zadowolona. A mniej boli też o tyle, że ona miała cztery zera na strzelnicy, a ja z jednym pudłem byłam bardzo blisko.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.