Justyna Kowalczyk dla Sport.pl o sezonie olimpijskim: Czuję się jak debiutantka. Tylko ciało przypomina, że 34-letnia

- Czuję się trochę tak, jak przed Turynem 2006. Jakbym znowu miała debiutować w igrzyskach. Zależy mi na dobrych sprintach. Jeszcze mi brakuje szybkości. Ale czuję, że się będę rozpędzać - mówi Sport.pl Justyna Kowalczyk.

W piątek sprint klasyczny, w sobotę 10 km klasykiem, w niedzielę bieg pościgowy na 10 km łyżwą. Tak się zaczyna olimpijski sezon w biegach. Dla Justyny Kowalczyk to będą czwarte igrzyska (mogłby być piątymi, bo do Salt Lake City 2002 wywalczyła kwalifikację, ale trener uznał, że na start jest jeszcze za wcześnie).

Dotychczas z każdych przywoziła medal. Polka chce potraktować ten sezon inaczej niż poprzedni, w którym nastawiała się tylko na jeden indywidualny start w mistrzostwach świata, na 10 km klasykiem W Pjongczang Kowalczyk planuje wystąpić we wszystkich biegach poza 10 km łyżwą. A największe szanse na dobry wynik ma w sprincie i na 30 km klasykiem. Wystąpi przed igrzyskami w czterech Pucharach Świata: w grudniu w Kuusamo, Lillehammer i Toblach, w styczniu w Planicy. Czyli wszędzie tam, gdzie będą biegi stylem klasycznym. A gdy w PŚ będą zawody w stylu łyżwowym, Kowalczyk będzie startować w zawodach niższej rangi.

Paweł Wilkowicz: Liczyła pani, które to już Kuusamo w karierze?

Justyna Kowalczyk: Puchar Świata zaczynam już siedemnasty raz, tak mi przynajmniej ktoś wyliczył. Ale sama nie sprawdzałam.

A Kuusamo wypada już 14 raz. Tylko raz tu pani nie było od 2003 – w grudniu 2005, gdy trwała dyskwalifikacja za deksametazon. Wraca pani z sentymentem?

- Bez przesady. Przyjechałam do pracy. Chociaż dość lubię Kuusamo. Trasa się tu mocno zmieniała przez te wszystkie lata. Zwłaszcza jej druga część. Od kiedy ja tu jestem, zawsze był stadion, zjazd z niego i potem końcowy podbieg do stadionu. Ale w drugiej części tylko podbieg został taki jaki był. Zjazd już nie, bo w tym miejscu pobudowano domki z apartamentami i zostało mało miejsca. Z łatwiutkiego zjazdu zrobił się najniebezpieczniejszy w Pucharze Świata. Dzięki Bogu że są te domki, bo nie musimy już mieszkać daleko od tras w jakichś koszarach. Ale zjazd jest straszny, zrobili mi tu niezłego psikusa. Nie ma tego złego, przynajmniej jest gdzie poćwiczyć. Zjazd jest akurat na tę samą stronę na którą ostatni zjazd na trasie olimpijskiej w Pjongczang. I ten w Kuusamo jest trudniejszy. Zaczynamy z wysokiego C.

Czyli nie ma uciekania od tematu igrzysk. Cztery lata od Soczi do Pjongczang upłynęły szybciej czy wolniej niż od Turynu do Vancouver czy od Vancouver do Soczi?

- Zupełnie inaczej. Sportowo przede wszystkim. Na każdych kolejnych igrzyskach ścigałam się z myślą: a za cztery lata będzie jeszcze lepiej. Mój trener, póki się jeszcze publicznie wypowiadał, żartował sobie ze mnie, że biegnę w olimpijskich torach i już się przygotowuję do torów w następnych igrzyskach. A w Soczi w ogóle nie myślałam o następnych igrzyskach. To miał być koniec. I po zmianie decyzji trzeba było trochę czasu na odbudowanie się. Czy zdążyłam, to się okaże w Pjongczang za kilka miesięcy. Jeśli miałabym te lata jakoś porównać pod względem sportowym, to do Pjongczang idę chyba tak jak do Turynu 2006, do mojego olimpijskiego debiutu. Układam sobie wszystko od nowa, z mnóstwem niewiadomych. Na nos, bez rutyny, polegając na subiektywnych odczuciach. Wtedy w drodze do igrzysk w Turynie dopiero się stawałam sportowcem, uczyłam się na błędach. Teraz właściwie jest dość podobnie. Różnica polega na tym, że tamto ciało jednak więcej było w stanie znieść niż to 34-letnie.

A jakie właściwie są te olimpijskie trasy w Pjongczang? Bo wydają się trochę jak te z Vancouver, o których pani mówiła ze złością, że turystyczne.

- Do Vancouver jechałam pod presją, byłam tam kandydatką do medali właściwie w każdej konkurencji. Znałam swoje słabe i mocne strony i na widok tamtych tras mało kijków nie połamałam. Ale minęło osiem lat i to co mi wtedy nie pasowało, dziś jest łatwiejsze do zaakceptowania. Jasne, nie jest to Otepaeae, ani Rogla, trudne trasy. Gdybym była sobą z 2010, to pewnie bym kręciła nosem. Biegamy po polach golfowych, więc wiadomo że nie może być dużej różnicy wzniesień. Podbieg sprinterski jest największy na trasie. Nic więcej już nie trzeba dodawać. Ale też zejdźmy na ziemię, dzisiejsza ja mogę sobie tęsknić do trudnych tras, ale prawda jest taka, że na łagodniejszych będzie mi łatwiej wytrzymać na 30 km. Do Vancouver jechałam myśląc o ucieczkach i dlatego narzekałam na trasy. A do Pjongczang jadę z myślą o utrzymaniu się i nie narzekam.

Na próbę olimpijską rok temu jechała pani przekonana, że to 30 km klasykiem będzie najatrakcyjniejszym startem. A na miejscu okazało się, że jednak sprint klasyczny, czyli konkurencja, która otwiera sezon w Kuusamo.

- Tak. Można wydziwiać na trasy dłuższych biegów, ale trasa sprinterska jest w Pjongczang znakomita. Długa, trudna, stroma, z dwoma podbiegami. Jest tam wszystko to być powinno. Jeśli nic nie zmienią w porównaniu do próby olimpijskiej to będzie to najcięższa trasa w imprezach mistrzowskich. Tego jestem pewna.

I Kuusamo już coś powie o szansach w starciu z najlepszymi rywalkami? W Pucharze FIS w Muonio była pani w sprincie trzecia. Tydzień później w Saariselce – pierwsza. Ale to Puchar FIS.

- Jestem wolna. Nie popełniam większych błędów technicznych, co jest niespodzianką jak na mnie na początku sezonu. Ale biegam wolno. Brakuje mi szybkości, jeśli nie mam obok siebie rywalki. Jeśli mam z kim walczyć, to zaczynam biec dobrze. Ale gdy walczę sama ze sobą to czegoś brakuje. Dlatego trochę się obawiam eliminacji sprintu. Nie mogę rozwinąć takiej prędkości jak trzeba. To kwestia wybiegania. Dlatego  w dwa ostatnie weekendy w Finlandii wystartowałam w sześciu biegach. Początkowo miałam w Saariselce wystartować raz, albo w ogóle. A pobiegłam trzy razy (pierwsze miejsce w sprincie, drugie na 5 km klasykiem, czwarte na 10 km dowolnym). Wszystko przez to, co zobaczyliśmy tydzień wcześniej w Muonio: nie było prędkości. I to hoho, jak nie było. Zarządziliśmy koniec  treningów wytrzymałościowych i tylko starty, starty, starty. I z biegu na bieg było odrobinę lepiej, to jest optymistyczne. Ale czy ten optymizm oznacza, że uda się wywalczyć dobre miejsce w Kuusamo? Nie wiem.

Kuusamo jest dla pani ważne w tym sezonie?

- Tak. Każdy chce dobrze zacząć. Gdy się źle zacznie, to wiadomo, o niczym to jeszcze nie przesądza, ale już nie masz spokoju. Trzeba dociekać, tłumaczyć. Dlatego chciałoby się zacząć od razu dobrze. Są dobre trasy, mocne rywalki, kiedy powalczyć jak nie teraz. Bardzo bym się ucieszyło. Będzie wtedy lżej na żołądku. Ale nie wiem, czy jestem już gotowa. Czuję, że będę się rozkręcać z tygodnia na tydzień, startami. Nie uda się, trudno. Bywały już słabe początki i dobre główne imprezy.

W sprincie potrzeba dobrego rytmu, przyzwyczajenia do walki. A pani w ostatnich sezonach do walki z najlepszymi stawała rzadko. To będzie problemem?

- Może być. Dlatego jest dla mnie bardzo ważne, żebym w tych sprintach, w których wystartuję przed Pjongczang, zachodziła jak najdalej. Idealnie byłoby dobiegać do finału, sprawdzać się, łapać pewność siebie. Dziewczyny z najmocniejszych ekip na treningach mogą walczyć ze sobą jak w sprinterskim finale mistrzostw świata. To jest bezcenne i ja jako samotniczka tego nie mam. Muszę nadrabiać w zawodach. Ćwiczyć walkę, gdy rywalki zajeżdżają drogę, najeżdżają na narty i trzeba mieć oczy dookoła głowy. Gdy się jest nieprzyzwyczajonym, to czasem taka błahostka jak przejazd rywalki po narcie kompletnie wybija z rytmu. Im więcej sprintów w elicie tym lepiej przed Pjongczang. Może się nawet zdążę nauczyć nie tylko nie tracić w zamieszaniu na trasie, ale coś zyskiwać? Dawno już się nie nastawiałam na sprinty. Ostatni raz – przed mistrzostwami świata w Falun. Tam mogło być naprawdę dobrze, ale niestety, byłam czwarta. Zdobyłyśmy medal w sprincie drużynowym, więc niby był tam powód do zadowolenia. Ale nie, nie byłam zadowolona. Potem sprint poszedł w odstawkę. Odbudowuję go z okazji igrzysk. I sama jestem ciekawa efektów.

Jest pani spokojna przed tym sezonem o przygotowanie nart do stylu klasycznego?

- Spokojna… My musimy być świadomi naszych ograniczeń. Jesteśmy manufakturą rywalizującą z fabrykami. Już nie tylko Norwegowie czy Szwedzi, ale niemal wszyscy mają swoje tiry. Nawet Włosi zaczęli podchodzić zawodowo. Już takich małych państewek narciarskich jak my, z kilkoma parami rąk do pracy w serwisie, prawie nie ma. Kiedyś było ich dużo. Teraz jesteśmy wyjątkiem. Ale serca do pracy mamy, więc jeśli nie będzie bardzo trudnych warunków, to damy radę. A jeśli będą warunki wymagające wielu rąk do pracy, to pozostaje nam liczenie na szczęście.

W planach jest olimpijski start w sprincie nie tylko indywidualnym, klasycznym, ale też drużynowym, stylem dowolnym. Czyli w tej konkurencji w której pani zdobyła ostatni medal mistrzostw świata, brąz w 2015 z Sylwią Jaśkowiec. W Pjongczang znów pobiegniecie w takim składzie?

- Jeśli mamy mówić o dobrym wyniku to nie ma w Polsce nikogo innego do pary. Sylwia nie zaczyna sezonu w Kuusamo, zapewne dołączy do Pucharu Świata dopiero w grudniu w Davos i ciekawa jestem jej formy. Oczywiście mogę pobiec z każdą z dziewczyn z kadry. Ale na takiej trudnej trasie jak w Pjongczang nikt poza dobrze przygotowaną Sylwią nie da rady powalczyć o coś więcej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.