Najlepszy polski saneczkarz skończył karierę. "Na ten rok zostałem bez grosza"

Maciej Kurowski poinformował za pośrednictwem mediów społecznościowych o zakończeniu kariery sportowej. Przez ostatnie lata był najlepszym polskim saneczkarzem startującym w jedynkach.

33-letni saneczkarz zakończył karierę po około 15 latach przygody ze sportem. Saneczkarstwo nie jest popularną dyscypliną w Polsce, a Kurowski przez wiele lat rywalizował na wysokim poziomie. Polski saneczkarz trzykrotnie wystartował na igrzyskach olimpijskich. W Pjongczang awansował do finałowego ślizgu, zajmując 19. miejsce. Kurowski był również 10 razy na mistrzostwach świata i 9 razy na mistrzostwach Europy. Od sezonu 2006/07 nieprzerwanie startował w zawodach Pucharu Świata. Jest także wielokrotnym mistrzem Polski.

Zobacz wideo

Na początku podziękowania od kibiców saneczkarstwa w Polsce za wspaniałą karierę. Jak trudna to była decyzja?

Myślę, że to była bardzo trudna decyzja z uwagi na to, że robi się coś, co się kocha. Z drugiej strony robiło się to przez ogrom lat. 13 lat w saneczkarstwie to szmat czasu i wyrzeczeń. Decyzja nie była łatwa, ale była uwarunkowana kilkoma aspektami i musiało się to tak zakończyć.

Kiedy pojawiła się pierwsza myśl o zakończeniu kariery?

Tak naprawdę, pierwsza myśl pojawiła się po zakończeniu sezonu. Kiedy wiedziałem, że nie przedłużyłem stypendium na najbliższy rok. W wieku 33 lat nie można sobie pozwolić na to, żeby stać się bezrobotnym. Myślę, że w głównej mierze to był największy aspekt. Co roku to była najważniejsza rzecz. Wiemy, w jakich czasach żyjemy i mam też swoje lata. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby nie przynosić jakichś profitów. Te stypendia też nie były zbyt duże. Dlatego najpierw liczy się zapewnienie minimum socjalnego, a ja sobie jego nie zapełniłem, więc decyzja nie mogła być inna.

Czy koledzy z kadry, trener i rodzina namawiali do kontynuowania kariery?

Nie. Rodzina od początku zaufała mi i pozwoliła, żebym sam zdecydował. Koledzy z kadry i trener raczej też wiedzieli, jak to jest, kiedy nie ma się zapewnionego minimum. Nie mieli szansy nawet skonfrontować ze mną tej decyzji.

Pewnie podczas relacji z Pucharu Świata będzie Panu żal, że Pana tam już nie ma. Była to duża część pańskiego życia.

Na pewno będzie żal. Trzeba iść do przodu i myśleć o sobie. Muszę myśleć o życiu rodzinnym. Mam swoje marzenie, żeby zostać ojcem. Słabym ojcem jest ten, który nie potrafi zapewnić rodzinie utrzymania. Teraz idę w kierunku życia prywatnego. Przez całą moją karierę moje życie było podporządkowane saneczkarstwu. Teraz skupiam się na sobie.

Przygoda z saneczkarstwem rozpoczęła się od lekcji wf-u w gimnazjum. Jak to się zaczęło wiele lat temu?

To się zaczęło na lekcji wf-u. Trener z klubu MKS Karkonosze Sylwester Poniatowski zapytał, czy ktoś nie chciałby spróbować saneczkarstwa. Zawsze lubiłem sporty ekstremalne i udałem się z kolegami na trening. Zostałem dłużej, bo mi się to spodobało i tak się rozpoczęła moja przygoda.

Zapewne decyzja o zakończeniu kariery była trudniejsza od tej o rozpoczęciu przygody ze sportem.

Nie będę ukrywał, że podjęcie takiej decyzji było trudne. Ten sport zawsze dostarczał mi radości i wszystkiego, co dobre. Jeśli ktoś lubi uprawiać sport, to dla niego zawsze będzie nagrodą, kiedy będzie mógł tylko tym się zająć. Saneczkarstwo jest sportem niszowym i słabo finansowanym. Zawsze musiałem łączyć to z pracą sezonową. Później przez pół roku mogłem się cieszyć tylko z uprawianiem sportu. Ta decyzja była i jest trudna, bo wciąż dostaję wiadomości z gratulacjami za karierę itd. Niestety, życie musi się toczyć dalej. Muszę zapewniać sobie minimum socjalne, a na ten rok zostałem bez grosza.

Właśnie dlatego, że saneczkarstwo jest niszowym sportem, mogło być niezauważone, że Pan od sezonu 2006/07 startował na najwyższym poziomie, w Pucharze Świata. To naprawdę świetny wynik.

Wystartowałem w sezonie 2006/07. Może przez pierwsze lata wyniki nie były spektakularne. To też były inne czasy. Nasza współpraca z kadrą niemiecką raczkowała. Wszystkiego musieliśmy się nauczyć i wszystko musieliśmy zdobyć. Na początku było to słabo finansowane i mało profesjonalne. Teraz jest trochę lepiej. Póki kadrowicz będzie musiał być w ósemce na świecie, żeby sobie zapewnić minimum socjalne, dopóty ta dyscyplina nie będzie popularna. Każdy może się znaleźć w mojej sytuacji. Takich sytuacji może się powtarzać o wiele więcej. Zachęcam Ministerstwo Sportu czy Polski Związek Sportów Saneczkowych, żeby pomyśleć o etatach dla zawodników. Zdobycie ósmego miejsca na świecie, to nie jest prosta sprawa. Lepiej żeby to było nagrodą do minimum, a nie zapewnieniem sobie minimum.

Dzięki saneczkarstwu można wystartować na igrzyskach olimpijskich, co w pańskim przypadku zdarzyło się trzykrotnie. Sport to także możliwość reprezentowania kraju na najważniejszych zawodach.

Igrzyska olimpijskie to tak zwany mały złoty medal dla każdego sportowca. Wystąpić tam to już wielkie wyróżnienie, a zdobyć jakieś dobre miejsce albo medal, to już wielki wyczyn. Chylę czoła wszystkim medalistom i olimpijczykom, ponieważ każdy z nich zasługuje na szacunek. Musimy spełniać restrykcyjne minima międzynarodowe, a w dodatku też polskie minima. Wszystkim sportowcom życzę udziału na igrzyskach olimpijskich, bo to jest impreza marzeń. Tak naprawdę to wielkie wyróżnienie dla sportowca.

Jaki moment w karierze będzie Pan najlepiej wspominać?

Myślę, że takich momentów będzie wiele. Będę pamiętał swoje spełnienie marzeń, czyli prawie „10” Pucharu Świata na próbie przedolimpijskiej w Pjongczangu. Zabrakło 18 tysięcznych do 10. miejsca. Niektórzy powiedzą, że prawie było. Wiem, że nie było, ale było bardzo blisko. To był bardzo dobry moment i świetne uczucie, bo w świecie saneczkowym odbyło się to szerokim echem.

Sport to także wyrzeczenia, kontuzje i trudności, które w polskim saneczkarstwie są głównie związane ze sprzętem.

Sport to są zawsze wyrzeczenia. Na zgrupowaniach spędzamy ogrom czasu, w naszym przypadku za granicami Polski, bo nie mamy gdzie trenować. Sport to kontuzje, czego przez długie lata nie doświadczyłem. Niestety, u schyłku kariery, przez ostatnie 3 lata borykam się z kontuzją kolana, która ciągnie się za mną do dzisiaj. Życzyłbym wszystkim uprawiania sportu bez kontuzji. Długo myślałem, że kontuzja mnie nie dotknie. Uniemożliwiło mi to optymalne przygotowanie do sezonu. Teraz nie mogę pograć w piłkę. Życzyłbym wszystkim dużo zdrowia, wytrwałości i determinacji w tym, co robią.

Przez te wiele lat wpisał się Pan bardzo wyraźnie w historię polskiego saneczkarstwa. Czy czuje Pan z tego powodu dumę?

Tak, czuję dumę. Jestem dumny z siebie, że nie poddałem się w kilku momentach swojej kariery. Chciałem wystąpić na igrzyskach i myślałem, że tylko na jednych to się skończy. Jak to się mówi – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chciałem to robić dalej. Sprawiało mi to wiele satysfakcji. Było kilka momentów zwrotnych. Tak samo momentów, kiedy martwiłem się o wypełnienie minimum, żebym mógł zająć się tylko sportem. Przez pierwsze 6 lat byłem bezrobotnym, społecznym sportowcem. Ciągnąłem ten wózek, bo miałem marzenia i pojawiały się coraz lepsze wyniki.

We wpisie w mediach społecznościowych napisał Pan: „Odchodzę ze świata sportu. Raz na zawsze.”, ale zapewne dla młodszych kolegów będzie Pan otwarty na udzielanie porad i podzielenie się swoim doświadczeniem.

Tak, odchodzę ze świata sportu. Póki co pracuję w Niemczech w przemyśle dźwigowym. Z tego mam chleb. Bardzo się cieszę, że mam szansę, żeby tutaj pracować. Wszyscy wiemy, jak jest. Sportowcy, którzy przechodzą na emeryturę, często borykają się z problemem, co dalej. Miałem to szczęście, że płynnie przeszedłem do pracy zarobkowej. W temacie pomocy młodszym kolegom, będąc zawodnikiem, nigdy nie ukrywałem tego, że jestem pomocny. Każdy, kto się do mnie zwróci, to zawsze pomogę. Taki zawsze byłem i taki będę. Zawsze lubiłem się też dzielić swoją wiedzą. Przez długie lata nie mogłem od nikogo uzyskać informacji, bo byłem sam w kadrze. Nie miałem starszego kolegi. Dlatego może też zawsze odpowiadałem młodszym kolegom na pytania.

Jak widzi Pan przyszłość saneczkarstwa w Polsce?

Jest teraz fajna grupa młodych i ambitnych sportowców. Jeśli tylko da im się szansę, zapewni dobre szkolenie i wybuduje tor, to możemy jeszcze kiedyś doczekać się saneczkarskiej „Małyszomanii”. Do tego czasu będziemy musieli mocno zainwestować. Wszystkie potęgi inwestują i czerpią z tego profity. Najpierw trzeba włożyć, ale potem coś z tego wyciągnąć. Jeżeli pozwolimy naszym zawodnikom trenować, tj. trenują zawodnicy ze światowej czołówki, będziemy mogli się cieszyć z jeszcze większych sukcesów.

Jak zmieniło się saneczkarstwo od czasu rozpoczęcia Pańskiej kariery do dzisiaj?

Saneczkarstwo zmieniło się diametralnie. Kiedy przychodziłem do kadry, pomoc fizjoterapeuty przez cały sezon nie była możliwa. Przez te lata, mogę nieskromnie przyznać, że także dzięki moim namowom, mamy pomoc fizjoterapeuty już od 6 lat. Nie muszę mówić, ile znaczy praca fizjoterapeuty ze sportowcami. Ta zmiana jest naprawdę wielka. Podstawy do uprawiania sportu mamy zapewnione. Tylko, będę to powtarzał do znudzenia. Jeśli to będzie tak wyglądało, że minimum socjalne będziemy musieli sobie zapewnić 8. miejscem na świecie, to nigdy nie będzie dobrze. Taki zawodnik nie jest spokojny podczas najważniejszej imprezy sportowej, ponieważ ma „nóż na gardle.” Na tej imprezie musi sobie zapewnić finansowanie na przyszły rok. To zawsze bardziej przeszkadza, niż pomaga. Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni i będziemy mogli kształcić sportowców na wielkich mistrzów, a nie na ludzi, którzy uprawiają sport i muszą sobie zapewnić pewne rzeczy. Życzę władzom, żeby zmienili coś w tym kierunku. Przypadki rzędu Małysz i Kowalczyk będą, ale będzie ich coraz mniej. Sportowcy będą kończyć po jednym roku trenowania. Młodszym będzie trudniej. Pamiętajmy o tym, żeby myśleć o sportowcach. Żeby ten zawód był trochę bardziej optymistycznie postrzegany.

Więcej o sportach zimowych przeczytasz na sportsinwinter.pl.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.