Czy sporty zimowe umrą śmiercią naturalną? Za 30 lat sezon na śniegu ma być krótszy o 50 dni

Zimy w Alpach są dziś krótsze o miesiąc niż pół wieku temu. Bez magazynów śniegu i urządzeń do jego produkcji startu sezonu nie wyobrażają sobie wyczynowcy. Zależni od nowych technologii stają się też amatorzy. - Do 600 metrów nad poziomem morza śniegu już niebawem nie będzie - prognozują klimatolodzy.

Skocznia w Wiśle była przed inauguracją Pucharu Świata białą plamą sztucznego śniegu w zielonym otoczeniu, a śnieg prawdziwy - pierwszy tej zimy - zaczął padać dopiero między sobotnim a niedzielnym konkursem. W Kuusamo podczas inauguracji PŚ w biegach ledwo udało się przygotować trasę, choć to już blisko koła podbiegunowego. A podczas przygotowań do sezonu biegacze narciarscy nie mogli znaleźć śniegu nawet na niektórych lodowcach: niezawodny zwykle Dachstein popękał, spłynął, został na nim lód i kamienie. Alpejczycy narzekali, że w Europie nie ma gdzie trenować. Trenerzy narciarstwa alpejskiego mówią, że ocieplenie klimatu już odbija się na wyszkoleniu technicznym młodych zawodników. Na inaugurację alpejskiego PŚ sypano w Soelden śnieg z zapasów z poprzedniego sezonu. Zmagazynowany na specjalnych matach, odpowiednio przykryty, żeby przetrwał lato. Nazywają to snowfarming. Tak się oszukuje naturę w czasach, gdy alpejskie zimy są średnio nawet o miesiąc krótsze niż jeszcze pół wieku temu. I dużo bardziej kapryśne: drugi dzień zawodów w Soelden został storpedowany przez śnieg, którego nagle napadało dużo, i za późno. Gdyby oglądać się tylko na naturę, bez sztucznego naśnieżania, co drugi alpejski stok narciarski byłby zagrożony.

Gra o śnieg

- Kurorty w Europie Zachodniej przechowują śnieg pod geowłókniną lub trocinami. W Skandynawii i w niektórych miejscach w Europie, gdzie odbywają się zawody Pucharu Świata, jest to na porządku dziennym. Podobnie było chociażby podczas niedawnego PŚ w narciarstwie alpejskim w fińskim Levi czy podczas zawodów PŚ w biegach narciarskich w Lillehammer. Każdego roku uczymy się więcej o tym, jak wytwarzać śnieg, jak go przechowywać, jak go transportować i jak się z nim obchodzić. Z pewnością pomoże nam to zrekompensować mniej śnieżnych i zimnych dni w roku w niektórych miejscach na świecie. Mamy świadomość, że wiele lokalizacji zimowych nie przetrwa w przyszłości bez pomocy technologii takich jak przechowywanie śniegu lub systemy do naśnieżania - przewiduje w rozmowie ze Sport.pl Geir Olsen, prezes Norwegian Snow Consulting, olimpijski ekspert ds. naśnieżania, który odpowiadał za przygotowanie tras narciarskich podczas igrzysk olimpijskich w Soczi w 2014 roku.

- Byłem podczas igrzysk w Rosji odpowiedzialny za śnieg w kurorcie Rosa Khutor, który był gospodarzem wszystkich zawodów alpejskich, freestyle'owych i snowboardowych. Musieliśmy zagwarantować śnieg w sezonie olimpijskim niezależnie od warunków pogodowych. W związku z tym, ze względów bezpieczeństwa, stale przechowywaliśmy 450 000 m3 śniegu z poprzedniej zimy. Działało to dobrze nawet w tak subtropikalnych warunkach, jakie panują w Soczi - opowiada Olsen. Magazynowanie śniegu z lat ubiegłych będzie zapewne w najbliższych latach coraz częściej praktykowane. Jednak i ta metoda wiąże się z ogromnymi kosztami. – Niektórzy przedsiębiorcy w Alpach decydują się nawet na zakrywanie stoków ogromnymi płachtami, które odbijają promienie słoneczne – mówi Wojciech Stępniewski z Fundacji Aeris Futuro, zajmującej się przeciwdziałaniem globalnym zmianom klimatu.

Magazyn śnieguMagazyn śniegu Geir Olsen

Sezon krótszy o 50 dni

- Prawdopodobnie w połowie XXI wieku sezon zimowy będzie krótszy od obecnego o około 50 dni. Skrócenie zimy następuje przede wszystkim na niskich wysokościach. W górnych częściach lodowców są dobre warunki, ale niżej już teraz są problemy, a będzie tylko gorzej. Trzeba liczyć się z tym, że do 600 metrów nad poziomem morza śniegu już niebawem nie będzie w ogóle - twierdzi w rozmowie ze Sport.pl prof. Maciej Sadowski, klimatolog z Instytutu Ochrony Środowiska.

Z tegorocznego raportu "Global Warming of 1.5 °C" autorstwa Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (naukowe ciało doradcze utworzone w 1988 roku przez Światową Organizację Meteorologiczną oraz Program Środowiskowy Organizacji Narodów Zjednoczonych) wynika, że od połowy XIX wieku temperatura globalna wzrosła o około 1,5 stopnia, z czego około połowa jest wynikiem działań człowieka. Wspomniana instytucja składa się z naukowców z całego świata, którzy publikują artykuły w oparciu o własne badania.

- System klimatyczny jest rozchwiany, co jest udowadniane w kolejnych raportach Międzyrządowego Zespołu, na których z kolei bazują rządy państw, które spotykają się co roku na tzw. szczytach klimatycznych. Najbliższy odbędzie się w Katowicach w dniach 3-14 grudnia. Mam nadzieję, że uda się ustalić tym razem jakieś konkretne decyzje, ale to nie jest łatwe, bo kilka kluczowych krajów, w tym Stany Zjednoczone, wycofuje się z porozumienia paryskiego (światowe porozumienie przyjęte w Paryżu w 2015 roku w zakresie zmian klimatu - przyp. red.). Mamy tu więc styk nauki z polityką - zauważa Wojciech Stępniewski z Fundacji Aeris Futuro.

Niedoceniany problem z wodą

Obaj eksperci są zgodni, że organizatorzy zawodów zimowych czy też zwykli przedsiębiorcy prowadzący stoki narciarskie będą zmuszeni do coraz intensywniejszego naśnieżania tras i obiektów. To zaś wiąże się z problemem wody, o którym rzadko mówi się w przypadku produkcji sztucznego śniegu.

Można naśnieżać stoki, ale to się wiąże z dużym wykorzystaniem wody. A jeśli będzie w przyszłości dylemat czy wodę zapewnić na naśnieżanie, czy zapewnić mieszkańcom lub turystom, to naśnieżanie może przegrać - przekonuje prof. Sadowski.

I dodaje: - Generalnie wody na świecie nie jest mniej, ale jest znacznie częściej używana. I to jest powód, dlaczego może jej w końcu zabraknąć. Widzimy to na żywych przykładach: wysycha Morze Aralskie, mamy wyschnięcie ujścia rzeki Kolorado. Problemy z wodą nie ominą także naszego kraju. Polska, wbrew temu, co się powszechnie uważa, cierpi na niedobór wody. Maleją u nas zasoby wodne. A jeżeli te zasoby będą wykorzystywane do tworzenia sztucznego śniegu, to wtedy nie będzie to korzystne dla środowiska, bo taka produkcja zaburza w pewien sposób ekosystem - przekonuje Stępniewski.

W podobnym tonie wypowiada się także Geir Olsen. - Sztuczny śnieg może być wytwarzany bez klimatycznej zimy. Istnieją dwie metody produkcji śniegu bez ujemnych temperatur. W pierwszej używa się ciekłego wodoru lub tradycyjnego systemu chłodniczego - występującego np. wewnątrz lodówek - tak robi np. firma TechnoAlpin. Firma Demaclenko z kolei dysponuje systemem o nazwie Snow4ever, opartym na technologii potrójnego punktu, w którym woda może równocześnie wrzeć i zamarzać. Wszystkie te metody zużywają jednak względnie dużo energii, ponieważ nie można wykorzystać energii obecnej w zimnym powietrzu do zamrożenia kropel wody.

Sztuczny śnieg w lecieSztuczny śnieg w lecie Geir Olsen

Wyżej i dalej

O trudnościach w produkcji sztucznego śniegu na potrzeby skoczni w Wiśle mówi Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego. - Przez to, że w październiku mieliśmy tu między 15 - 25 stopni, ten sztuczny śnieg się szybciej ulatniał. Mówię ulatniał, a nie rozpuszczał, bo on ma tylko 10 proc. wilgotności. Myśleliśmy, że na początku listopada uda nam się go rozprowadzić i dać zawodnikom 8-10 dni na treningi. Niestety oprócz wysokich temperatur padał też deszcz i sprawę komplikował – mówi Sport.pl. Ostatecznie skocznię udało się przygotować tuż przed terminem rozpoczęcia zawodów. Ale na prawdziwym śniegu przed tym sezonem nie trenował nikt oprócz Austriaków, którzy pojechali do Falun. Polacy ostatnio trenowali na skoczniach, które mają tory lodowe, ale zeskoki pokryte igielitem. Czyli mówiąc prościej, do zimowych zawodów trenowali w letnich warunkach.

Zdaniem Tajnera dostępność takich rozwiązań czekającym na zimę skoczkom mocno pomaga i uniezależnia ich od kaprysów aury. - Dzięki temu, że niemal każda skocznia ma już zamontowane lodowe rynny, to przejście z letniej do zimowej części sezonu odbywa się bardzo płynnie. W październiku te najazdy funkcjonują już dobrze, a to że skoczkowie lądują potem na igielicie, ma znaczenie drugorzędne. Najważniejszy jest dojazd do progu. Nowe technologie nam pomagają, bo kiedyś, by na jesieni stanąć na rozbiegu w zimowych warunkach, trzeba było szukać skoczni za kołem podbiegunowym - wyjaśnia.

Mateusz Ligocki, pięciokrotny olimpijczyk w snowboardzie, który rywalizację skoczków oglądał w Wiśle na żywo, jest zdania, że globalne ocieplenie czy też późna zima, to bardziej problem dla amatorów białego szaleństwa, niż zawodowców. I dodaje:

Sport zimowy robi się mniej dostępny dla przeciętnego Kowalskiego. Ale być może w przyszłości trudniej będzie przez to znaleźć wyczynowca.

- My snowboardziści trenujemy na lodowcach. Najbliżej Polski są te w Austrii. Ja jeździłem zwykle na Hintertux czy Kitzsteinhorn Kaprun. Do tego są też całoroczne zimowe hale. Korzystałem ze Snow Areny w Druskiennikach na Litwie. Mój brat jeździ do Niemiec, a takie obiekty mają też w Holandii. Mówię o Europie, bo Dubaju i innych dalszych krajów nie wspominam - mówi nam Ligocki.

Magdalena Gwizdoń, która do biathlonowego sezonu przygotowywała się w austriackim Obertilliach, twierdzi że prawdziwej zimy trochę jej brakuje. Ostatni przed startem Pucharu Świata (1 grudnia w Pokljuce) obóz rozpoczęła z dwudniowym opóźnieniem. Gospodarze obiektu przygotowywali trasę dłużej niż zakładali.

- Mieliśmy ostatecznie 2,5 km trasy sztucznie naśnieżanej. Spadło ostatnio trochę śniegu, ale to było za mało na normalne bieganie - mówi nam zawodniczka. Do pogodowej ruletki już zdążyła się w swojej karierze przyzwyczaić. Z aurą różnie bywało i kilkanaście lat temu.

- Nawet jak przygotowywaliśmy się w Skandynawii, to zdarzało się, że trasy w listopadzie były dośnieżane. Teraz nigdy nie wiadomo na czym się będzie trenowało. Sztuczny śnieg ma trochę inną strukturę. Dla wyczynowca to jest różnica - mówi nam Gwizdoń. - W Polsce, poza Dusznikami, nie ma obiektu biathlonowego ze sztucznym naśnieżaniem. A i tam też były z tym jakieś problemy. Zawodnicy, którzy są w kadrze, w większości ćwiczą za granicą, gdzie mają lepszą infrastrukturę - mówi nam czterokrotna uczestniczka IO. - Chociaż wiem, że coś w tej kwestii ma się zmienić - dodaje.

Owe zmiany, które będą ważne w szczególności dla biegających na nartach, obiecuje Apoloniusz Tajner. - Naśnieżanie w plusowych temperaturach jest ważną częścią strategii rozwoju polskich biegów narciarskich - mówi prezes. - Mamy taki plan, by w ciągu 4 lat takie urządzenia były na 6, 7 obiektach w naszym kraju: w Ustrzykach, Tomaszowie Lubelskim, Siedlcach, Szklarskiej Porębie, Zakopanem, Wiśle, Wiśle Kubalonce. By 15 listopada niezależnie od aury były gotowe tam co najmniej kilometrowe odcinki tras. Chodzi tu przede wszystkim o szkolenie całej masy zawodników klubowych i dzieci. Dorosłe reprezentacje i tak zawsze znajdą sobie jakieś miejsce czy w Skandynawii czy w Alpach. Myślę, że takie wcześniej przygotowane i pewne trasy mogą wpłynąć rewolucyjnie na nasze biegi. Nie trzeba będzie w listopadzie wciąż zakładać nartorolek, gdy cały świat trenuje na śniegu. Tym bardziej, że sztuczny śnieg lepszy jest do biegania niż na skocznie - dodaje Tajner. W dodatku po sztuczny śnieg nie trzeba już zgłaszać się do firm zagranicznych, bo z jego wytwarzaniem dobrze radzi sobie polski Supersnow, współpracujący z PZN. Firma na swój sprzęt i technologie ma sporo zamówień. W tamtym roku otworzyła nawet drugą siedzibę w Austrii.

Zimowe igrzyska w Dubaju?

Jaką przyszłość mają w ocieplającym się klimacie zimowe konkurencje olimpijskie? Przed igrzyskami w Soczi badali to naukowcy z uniwersytetu w Waterloo w Kanadzie. Przyjrzeli się oni 18 lokalizacjom na świecie w których rozgrywane już były zimowe igrzyska. Naukowcy stworzyli prognozę warunków klimatycznych w tych miejscach w latach 50. i 80. XXI w. Najgorszy scenariusz przewiduje, że w 2080 r. z zaplanowaniem zimowych igrzysk poradziłoby sobie jedynie sześciu z 18 byłych organizatorów. Byłyby to: Albertville we Francji, Calgary w Kanadzie, Cortina d'Ampezzo we Włoszech, St. Moritz w Szwajcarii, Salt Lake City w USA i Sapporo w Japonii. Jaka więc czeka przyszłość zimowe igrzyska?

-  Nie można wykluczyć, że takie imprezy będą odbywały się w coraz bardziej egzotycznych miejscach. Np. w Dubaju, gdzie w 2005 roku wybudowano kryty stok narciarski. Sam miałem okazję jeździć po zadaszonym stoku na Litwie w Druskiennikach. Organizacja zimowych igrzysk pod dachem jest możliwa, ale będzie bardzo kosztowna i pytanie, kiedy by się to w końcu przestało opłacać  - zastanawia się Stępniewski. - Konieczność jazdy w halach to byłby dla mnie koniec tego sportu - mówił niedawno o narciarstwie alpejskim Gian Franco Kasper, szef międzynarodowej federacji narciarskiej.

- Jeśli na niższych wysokościach zabraknie śniegu, wówczas jedną z opcji będzie przenoszenie się z całą infrastrukturą sportową i ruchem turystycznym w górę. Można próbować organizować igrzyska zimowe na dużych wysokościach, ale to też się wiąże z ogromnymi nakładami finansowymi. Na dowiezienie urządzeń, sprzętu, ludzi - zauważa prof. Sadowski.

Trudna sytuacja w Polsce

Jak problem coraz krótszej zimy i jej wpływu na sporty zimowe może wyglądać w Polsce? - Zakłada się, że w naszym rejonie będzie następował sukcesywnie wzrost sum opadów atmosferycznych w zimie, natomiast spadek w lecie. Ale jednoczenie będziemy obserwować wzrost temperatury średniej w zimie. To oznacza, że zimą będzie więcej deszczu. Liczba dni z naturalną pokrywą śnieżną będzie siłą rzeczy malała. Oczywiście już dziś właściciele stoków naśnieżają trasy, ale trzeba pamiętać, że sztuczny śnieg  w zależności od sposobu jego produkcji  może mieć dodatki chemiczne, by nie topniał w dodatnich temperaturach, które później idą do gleby, przez co są niekorzystne dla środowiska. Koszty sztucznego puchu nie są też małe. Szacuje się, że np. w Alpach 1 m3  sztucznego śniegu to 3-5 euro. Głównym problemem Polski jest to, że u nas nie ma wysokich gór - zauważa Stępniewski.

Miejsca, w których tradycyjnie uprawiano sporty zimą, będą traciły na znaczeniu z powodu zmian klimatycznych. Ludzie albo nie będą już chcieli uprawiać sportów zimowych, albo tak jak dziś szukają plaży, słońca i dobrej pogody, będą w przyszłości jeździć za śniegiem do dalekich miejsc, w których go zastaną - przewiduje Olsen.

- Problem z pokrywą śnieżną będzie coraz większy. Można go rozwiązać naśnieżając trasy lub budując kryte stoki, ale to droga zabawa. Prawdopodobnie tylko najbogatsze państwa będą w stanie udźwignąć koszty organizowania zimowych igrzysk. A i w rekreacji przetrwają jedynie ci właściciele wyciągów czy tras, którzy będą mieli najwięcej klientów-narciarzy (np. ci w Alpach) - zapowiada  z kolei Stępniewski. - Bo tylko ich będzie stać na produkowanie śniegu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.