Short track. Natalia Maliszewska znów wygrywa. Trener: "To tylko nauka. Najlepsza będzie na igrzyskach w 2022 roku"

- Rywalki próbują wszystkiego, a okazuje się, że ani nie mogą zagiąć Natalki na starcie, ani nie mogą jej pokonać prędkością maksymalną - mówi Jakub Jaworski, trener przygotowania siłowego w polskiej kadrze short tracku. W niedzielę w Salt Lake City Natalia Maliszewska wygrała rywalizację na 500 m i umocniła się na prowadzeniu w Pucharze Świata na tym dystansie.

Nowy sezon Pucharu Świata zaczął się tydzień temu w Calgary. Tam na 500 m rywalizowano dwa razy. Maliszewska wygrała i była czwarta. Z Kanady wyjechała z historycznym, pierwszym polskim zwycięstwem w PŚ i z prowadzeniem w „generalce” dystansu 500 m. W niedzielę w Salt Lake City potwierdziła klasę, znów triumfując, po pięknej walce na finiszu z mistrzynią olimpijską Suzanne Schulting. Jak to się stało, że 11. zawodniczka igrzysk olimpijskich w Pjongczangu w kilka miesięcy poprawiła się aż tak bardzo, że teraz nie ma nią mocnych? O tym opowiada były zawodnik, a obecnie trener, Jakub Jaworski.

Łukasz Jachimiak: Trzy starty, trzy finały, dwa zwycięstwa – czy to nie jest dominacja Natalii Maliszewskiej na 500 metrów?

Jakub Jaworski: Short track jest losowy, w nim trudno o takie serie wynikowe, więc pierwsze, czwarte i pierwsze miejsce to ewenement, to rzadko spotykana powtarzalność świetnego rezultatu. Oczywiście to są na razie tylko trzy starty, ale bardzo owocne, więc jest się z czego cieszyć. Natalia od dawna pokazywała potencjał na 500 metrów, a teraz jest zawodniczką coraz bardziej doświadczoną, coraz silniejszą, coraz sprytniejszą, a w tym sezonie też mającą wiele spokoju dookoła siebie, zwłaszcza jeśli chodzi o sztab trenerski. To wszystko będzie jeszcze bardziej procentowało.

W Calgary Natalia objeżdżała byłą rekordzistkę świata Kexin Fan i notowała najszybsze okrążenie w historii kobiecego short tracku, w Salt Lake City wygrała finał po świetnym wyprzedzeniu mistrzyni olimpijskiej Suzanne Schulting. Widzicie, że rywalki zaczęły patrzeć na Natalię inaczej?

- Na pewno nabrały jeszcze większego szacunku. W poprzednich latach wyniki Natalii były nieregularne. Czasami „siadało” i wynik był dowieziony, jak na mistrzostwach świata w Montrealu, gdzie było srebro. Ale czasami brakowało konsekwencji. Teraz Natalia imponuje. Ona i jej siostra Patrycja były znane z bardzo mocnego startu, z piekielnie szybkich dwóch pierwszych rund, ale też były znane z tego, że później mają problem z utrzymaniem prędkości i stają się dla rywalek łatwym łupem. Teraz rywalki próbują wszystkiego, a okazuje się, że ani nie mogą zagiąć Natalki na starcie, ani nie mogą jej pokonać prędkością maksymalną, bo nawet Fan Kexin została w bardzo ładny sposób wyprzedzona po wewnętrznej w Calgary. Rywalki mają coraz mniej pomysłów jak przeciwstawić się Natalii, bo ona jest coraz bardziej wszechstronną, pełną zawodniczką. Ale jednocześnie chcę uspokoić, przypomnieć, że Maliszewska jest jeszcze bardzo młoda, ma 23 lata, i szczyt formy ma mieć dopiero za cztery lata, na igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Teraz ona się uczy, próbuje różnych rzeczy. Wszystko z myślą o następnych igrzyskach.

Na tegorocznych igrzyskach, w Pjongczangu, Natalia nie miała swojego sztabu. To był duży problem?

- Nie taki, żeby twierdzić, że bez swojego sztabu nie mogła spisać się lepiej. Ale chodzi o wartość dodaną, o komfort jeżdżenia. Jeżeli zawodniczka zdobywa srebrny medal na mistrzostwach świata i na tym wyjeździe jest obecna jej trenerka, a dwa tygodnie wcześniej trenerki nie ma z zawodniczką i ona zajmuje 11. miejsce, to jest coś na rzeczy. Widać, że znacznie większa konsekwencja w osiąganiu wielkiego wyniku jest wtedy, kiedy zawodniczka ma spokój przygotowania. Teraz cały zespół jest scalany przez trenerkę Urszulę Kamińską, która wcześniej prowadziła Natalię w klubie, i przez trenera Gregory’ego Duranda. A stuprocentową opiekę Maliszewskiej i całej kadrze narodowej zapewnia team. Jest dobra współpraca Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, wszyscy teraz gramy do jednej bramki, staramy się pomagać nie tylko Natalii, ale wszystkim innym zawodnikom. Faktycznie widać, że obecność trenerki Uli pomaga w osiąganiu lepszych wyników.

Pana też w Pjongczangu nie było?

- Nie było mnie, czego bardzo żałuję. Obecnie w sztabie jestem nieoficjalnie odpowiedzialny za przygotowanie siłowe zawodników, więc moja obecność na zawodach może nie jest niezbędna, ale jestem i jak tylko potrafię, pomagam swoim doświadczeniem w sporcie, treningiem. W Pjongczangu jeśli chodzi o sztab, sytuacja nie była jeszcze jasna. Natalia pojechała bez swojej trenerki, z którą się przygotowywała do igrzysk przez dwa lata, więc skoro nie było trenerki głównej zawodniczki, to dlaczego ja miałbym tam być?

Tylko że w efekcie nasza medalowa nadzieja na swoich pierwszych igrzyskach nie miała nikogo, z kim pracowała.

- Zgadza się, to prawda.

Teraz sztab jest już tak duży i tak dobry, że rozbudowywać go nie trzeba? Czy Pan odpowiada za przygotowanie fizyczne, ale robi też dużo innych rzeczy?

- Treningiem siłowym zająłem się po zakończeniu kariery short trackowej. Ten sport to moje serce, trenowałem go przez 20 lat, przez cztery lata byłem trenerem klubowym w Juvenii Białystok, w końcu zdecydowałem się zostać trenerem przygotowania fizycznego, a w sztabie staram się pomagać, jak tylko mogę. Piszę plany treningowe, które zawodnicy wykonują na siłowni, pomagam dobierać dietę i suplementy, służę doświadczeniem z toru.

Startował Pan na igrzyskach w Vancouver w 2010 roku. Czyli stosunkowo niedawno, ale pewnie Pan powie, że w naszym short tracku od tamtego czasu minęła epoka?

- Oj tak, to było bardzo dawno. Sprzętowo bardzo dużo się nauczyliśmy. Wtedy nie wiedzieliśmy w jaki sposób powinno się wyginać łyżwy, jak je przygotowywać, na jakim sprzęcie można jeździć. Bardzo do przodu poszła wiedza trenerska. Ja ćwiczyłem na tym samym lodowisku, na którym obecnie trenują zawodnicy. Lód był ten sam, ale podejście do treningu bardzo się zmieniło. Kiedyś uważano, że short track to dyscyplina czysto fizyczna, że trzeba mieć petardę w nodze i siła wszystko załatwi. Mnóstwo zmian przywiozła trenerka Urszula, która podczas igrzysk w Soczi była trenerką w kadrze rosyjskiej [Rosja wygrała wówczas medalową klasyfikacje w short tracku, zdobywając trzy złote medale i po jednym srebrnym oraz brązowym]. Dzięki niej zrozumieliśmy, że kluczowa jest zwinność, umiejętność zmiany toru, wyprzedzania. To pcha short track do przodu, dlatego my bardzo duży nacisk kładziemy na przygotowanie zawodników do tych manewrów. Pracujemy też znacznie dłużej. Za moich zawodniczych czasów na lód wchodziliśmy w lipcu, czasami w sierpniu, a obecnie, jak cały świat, wchodzimy na lód już w kwietniu. Gdy się spojrzy na okres czterolecia między igrzyskami, to zyskuje się rok jeżdżenia na lodzie. Chociaż wiadomo, że trzeba też uważać, bo takie jeżdżenie jest bardzo obciążające.

Natalia Maliszewska wygrywa i prowadzi w Pucharze Świata. Aida Bella: W najbliższy weekend może nawet pobić rekord świata

Tu warto poinformować kibiców, że sezon startów trwa od listopada do marca. Czyli przerwa między sezonami stała się bardzo krótka.

- Niestety, ciężko w short tracku przygotować się do sezonu inaczej niż na lodzie. Zauważam coraz więcej różnic w przygotowaniu łyżwiarzy szybkich i short trackowców. Tym drugim nic nie zamieni pracy na lodzie, nie ma żadnego transferu z innej dyscypliny.

Wróćmy do sprzętu – macie równie dobry jak powiedzmy Chińczycy czy jeszcze odstajecie?

- Łyżwy mamy na odlew, najwyższej jakości, drogie. Ale przez to, że dyscyplina jest młoda, to jeszcze nie do końca wiadomo czy niektóre rzeczy działają, czy nie. To znaczy, że jest wielkie pole na eksperymenty. My jako drużyna powielamy to, co robią inni, a większe drużyny mają komfort tego, że mają większe sztaby i z technikami, biomechanikami, naukowcami testują nowe rozwiązania. Dlatego są cały czas z przodu. Widać na jakim sprzęcie jeżdżą Belgowie, którzy zrobili ogromny postęp, jaki sprzęt mają Holendrzy, którzy stają się potęgą w short tracku i zaczynają zmieniać mapę wyników. Widać, że oni są na czele pociągu technologicznego, że cały czas próbują nowych rzeczy. Nie mówię, że my nie próbujemy, ale na pewno na rozwój technologiczny można by było przeznaczyć ogromne środki, których nie mamy. Bardzo ciekawym przykładem są specjalne kombinezony, z których przed igrzyskami w Pjongczangu zaczęli korzystać Holendrzy. Stroje miały wbudowane akcelerometry, które mierzą w którym momencie zawodnik się męczy, odpuszcza. Dzięki temu można optymalnie dopasować parametry treningowe. Jak się ma pieniądze, to można wymyślić mnóstwo rzeczy, np. współpracować z instytutem technologicznym w celu zmniejszania oporów powietrza, jak to robią kolarze torowi. Jest mnóstwo czynników wpływających na wynik i przy zbliżonym poziomie sportowym decydujących o złotym medalu albo o braku medalu, bo w short tracku różnice w czołówce często wyrażane są w tysięcznych częściach sekundy. Może my technologicznie nie jesteśmy z tyłu, ale aby myśleć o byciu z przodu, trzeba być bardzo mocno pro aktywnym, czyli nie powielać tego, co robią inni. Robić to, co inni będą kopiować jutro – to jest hasło, które staram się wprowadzać w swojej pracy.

Czyli powoli staje się konieczne, by do Waszego sztabu dołączył jakiś technik, jakiś biomechanik, bo bez nich za dużo rzeczy nie wymyślicie i nie przekonacie się czy one działają?

- Oczywiście, że tacy ludzie by się przydali. Ale Natalia pokazuje, że to też nie jest niezbędne do osiągania wyników. Najważniejsza jest ciężka praca. Podstawy cały sztab trenerski ma. Ale oczywiście zawsze może być lepiej, a szans na rozwój jest bardzo dużo.

Kiedy mówił Pan o holenderskich kombinezonach, to przypomniałem sobie, że Natalia z jakiegoś nowego, gumowego, korzystała w Pjongczangu. Rozumiem, że to było tylko powielanie, żadna nowość?

- Jasne, że inni już to mieli. Generalnie guma to indywidualna sprawa, niektórzy nie lubią w niej jeździć, bo ona mocno ściska nogi, co może powodować dyskomfort. Wiele krajów ma kombinezon nieprzecinalny, kewlarowy, wszyty w ten kombinezon, który widzimy, z barwami narodowymi, ze skrótową nazwą kraju na łydce. Ten kombinezon zewnętrzny i ten nieprzecinalny ważą łącznie trzy kilogramy. Robiąc jeden kombinezon, od razu nieprzecinalny, redukujemy ciężar w którym jeździmy o 1,5 kg.

Stroje są naprawdę aż tak ciężkie?

- Tak, ponieważ warstwa kewlaru musi być tak gruba, żeby w kontakcie z płozą zabezpieczyć ciało przez rozcięciem. To działa i ogromnie zwiększa bezpieczeństwo zawodników. Za moich juniorskich czasów jeszcze takich kombinezonów nie było. Natalia na Pjongczang dostała bardzo fajny kombinezon, był bardzo dobrej jakości, dawał komfort ścigania się. Ale była jedną z wielu zawodniczek mającą taki strój.

Często przypominają się Panu wypadki z czasów przed wprowadzeniem nieprzecinalnych kombinezonów?

- Za moich czasach najpierw były tylko strefy w kombinezonach, które miały obowiązek być nieprzecinalne. Są historie kilku zawodników z bardzo mocno uprzykrzonymi karierami, albo takich, którzy musieli wcześnie skończyć ze sportem. Sam wiele razy byłem pocięty. Krwawiły kostki, kolano, głowa. To powszechne, bo jeżeli się jedzie 40 km/h w ośmiometrowym zakręcie z sześcioma innymi wariatami, a na nogach ma się ostrza o grubości jednego milimetra, to różne rzeczy mogą się dziać.

Najmocniejsza historia?

- Chyba ta J. R. Celskiego. I najfajniejsza zarazem, bo z happy endem. Na rok przed igrzyskami w Vancouver wpadł w bandę i sam sobie bardzo mocno rozciął nogę. Bardzo poważnie to wyglądało [założono mu 60 szwów]. Ale zdążył na igrzyska, zdobył brąz indywidualnie i brąz w sztafecie. Swoją drogą to jest Amerykanin pochodzenia polskiego, jego ojciec jest Polakiem. J. R. Celski bardzo lubi polskich zawodników, czuje się z naszym krajem związany, na nawet wytatuowanego orła na klatce piersiowej.

Wracamy do Natalii – następny Puchar Świata dopiero od 7 do 9 grudnia w Ałmatach. Co będziecie robić przez najbliższy miesiąc?

- Kadra dostanie tydzień wolnego, a 19 listopada zacznie zgrupowanie w Białymstoku.

W styczniu macie mistrzostwa Europy, w marcu są mistrzostwa świata. Plan jest taki, że Natalia w drodze po obronę prowadzenia w Pucharze Świata weźmie złoto z obu mistrzowskich imprez?

-  Plan jest taki, że w najbliższych latach Natalia jak najwięcej się nauczy i przejedzie jak najwięcej dobrych jakościowo biegów. Żeby zdjąć trochę presję z zawodników, pokazujemy wszystko w ten sposób, że do igrzysk mamy cztery lata dające sporo startów na najwyższym poziomie. Takich, jakich nie ma na treningach. Dla nas najbliższe cztery lata to czas wielu biegów z rywalami, którzy chcą się ścigać na sto procent. Tu mamy najlepiej zmotywowanych zawodników, tu, w Pucharze Świata i w imprezach mistrzowskich, są najlepsze warunki do nauki, a nie na treningach. Oczywiście medale są celem, bez nich zawodnicy nie będą się rozwijać tak dobrze, jak z nimi. Ale nacisk kładziemy na to, żeby sztafety, damska, męska i mieszana, Natalia świetnie startująca na 500 m, i cały zespół z każdym biegiem na każdym wyjeździe powiększał swoje doświadczenie, żeby każdy jak najlepiej blokował, przyspieszał, zmieniał tory, wyprzedzał. Tego wszystkiego musimy się świetnie nauczyć. Nacisk jest na rozwój.

Ale jak się prowadzi w Pucharze Świata po trzech z siedmiu startów, to pewnie nie da się nie myśleć, że fajnie byłoby to prowadzenie obronić do końca sezonu?

- Jak najbardziej. Ale zwycięzców Pucharu Świata pamięta się przez następną edycję, a zwycięzców igrzysk olimpijskich pamięta się przez całe życie. Dlatego wszystkie starty po drodze do igrzysk mają służyć Natalii tylko jako nauka. Pewnie, że byłby to niesamowity sukces, gdyby Natalia wygrała Puchar Świata. Ale patrzymy już na ważniejsze rzeczy do wygrania.

Więcej o:
Copyright © Agora SA