Pjongczang 2018. Justyna Kowalczyk po 10. Miejscu sztafety: Miało być lepiej, a było gorzej. Zawaliłam

- Tym razem ja zawaliłam. Nie czułam się dziś dobrze na nartach - mówiła Justyna Kowalczyk po 10. miejscu Polek w biegu sztafetowym. A Marit Bjoergen uratowała zwycięstwo Norweżek i ma siódme złoto, trzynasty olimpijski medal.

Stało się to, czego się należało spodziewać. Od mistrzostw świata w Falun w 2015 polskie biegi kobiece utknęły w miejscu. A rywalki pobiegły dalej. W Falun było piąte miejsce kobiecej sztafety, entuzjazm i nadzieje na przyszłość. A potem wszystko się rozpadło. Jeszcze w Lahti rok temu udało się wyrwać miejsce ósme, tzw. stypendialne (stypendium przysługuje za miejsca 1-8 w mistrzowskiej imprezie). A w Pjongczangu to miejsce było poza zasięgiem, na co się zresztą zanosiło od dawna.

Nieudany dzień Justyny Kowalczyk

Justyna Kowalczyk już nie biega na 5 km klasykiem jak kiedyś, a w Pjongczangu start sztafetowy jej się po prostu nie udał. Ona, kiedyś królowa takich sztafetowych piątek, potrafiąca odrobić każdą stratę z pierwszej zmiany, miała w sobotę w swojej grupie dopiero siódmy czas. – Miało być lepiej, a było gorzej. Myślałam, że może w takiej sytuacji dziewczyny coś uratują tym razem. Ale się nie udało – mówiła. Ewelina Marcisz na pierwszej (dziewiąty czas), Martyna Galewicz na trzeciej (13. czas) i Sylwia Jaśkowiec (siódmy) na ostatniej zmianie pobiegły na miarę obecnych możliwości. Słowenki i Włoszki, w Lahti za Polską, tym razem były szybsze. Wygrała Norwegia po wielkiej walce Marit Bjoergen  ze Stiną Nilsson na finałowej zmianie. Marit wyprowadziła Norweżki na prowadzenie i ma już swoje siódme złoto olimpijskie.

Sylwia Jaśkowiec: Moja rzeczywistość i tak jest biedna. Dla mnie nic się nie zmienia

- Trzeba usiąść, podziękować sobie za walkę. W sztafetach dużo się zmieniło, przyszły mocne dziewczyny do drużyn rywalek i jest trudno o dobre miejsce. O ósme byłoby nam bardzo trudno (Polki straciły do tego miejsca 35 sekund) – mówiła po biegu Sylwia Jaśkowiec, która wróciła do sztafety po przerwie spowodowanej kontuzjami, w Lahti nie było jej w składzie i nie była też objęta stypendium. - Wiadomo, że gdyby było stypendium, byłoby lżej. Ale moja rzeczywistość i tak od 2016 jest bardzo biedna, więc dla mnie nic się nie zmienia. I tak trzeba być szaleńcem, żeby uprawiać biegi narciarskie. Z czego się żyje bez stypendium? Z oszczędności. Jeśli mam medale mistrzostw Polski, to wspiera mnie moje miasto i gmina, Myślenice. Ale teraz nie może, bo medali MP nie było przez problemy ze zdrowiem. I wtedy trzeba szukać pasjonatów, którzy bezinteresownie wspomogą – mówi Jaśkowiec.

W środę sztafeta sprinterska

- Warto będzie pewne pytania zadać na koniec sezonu. I doczekać się konkretnych zmian. Ja już zmierzam ku końcowi kariery, patrzę na nowe twarze w naszych biegach i chciałabym, żeby można było im stworzyć dobre warunki. Żeby mogli poprawić wyniki z naszych najlepszych czasów. A teraz idę się regenerować przed kolejnym biegiem – zakończyła. We środę z Justyną Kowalczyk biegną w sztafecie sprinterskiej stylem łyżwowym. Tam o miejsce w ósemce, pierwsze dla polskich biegów w tych igrzyskach, powinno być łatwiej.

Andrzej Bachleda-Curuś w "Wilkowicz Sam na Sam": Liczę, że po tej olimpiadzie coś się wydarzy, jakieś hasło od ministerstwa sportu, zmiany w związku narciarskim. Łazimy w błocie, w prywacie. Pora spojrzeć w lustro

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.