W poprzednim sezonie Tomasz Pilch przebojem wdarł się do Pucharu Kontynentalnego. Polski skoczek wygrał dwa konkursy w drugiej lidze skoków, potem pojawił się także w Turnieju Czterech Skoczni, a w zawodach w Zakopanem zdobył swój premierowy punkt w Pucharze Świata.
Swoimi wynikami 17-letni wiślanin zwrócił uwagę potężnej firmy, jaką niewątpliwie jest Red Bull. Podpisanie umowy z wielkim sponsorem oznacza, że skoczek dołączy do Adama Małysza (prywatnie swojego wujka), który także skakał w kasku potentata napojów energetycznych. - Tak, współpracuje z Red Bullem i bardzo się z tego cieszę, jest to na pewno wielka motywacja dla mnie i jestem z tego bardzo szczęśliwy - mówi nam Tomasz Pilch.
Wydaje się, że Red Bull zwrócił uwagę na Tomasza Pilcha dzięki osobie Adama Małysza, który od 2000 roku współpracuje z austriacką firmą. Okazuje się jednak, że sam dobry PR nie wystarczył, bo potentat sam chciał wszystko sprawdzić.
Red Bull zainteresował się Pilchem po pierwszych większych osiągnięciach i już wtedy zaczęto analizować, czy warto zainwestować w skoczka. 17-latek przeszedł także serię testów medycznych, które miały dać odpowiedź, czy zawodnik ma odpowiedni potencjał, bo firma ma wobec niego swoje oczekiwania.
- Nie mogę o tym myśleć, nie mogę robić niczego na siłę. Myślę, że bardzo ciężko na to zapracowałem. Po tych dwóch wygranych konkursach dostałem wiadomość od polskiego Red Bulla, że są zainteresowani. Byłem tam na testach fizycznych, na których pokazałem na co mnie stać. Sam też dostałem informacje, że w moim organizmie są jeszcze duże rezerwy. Nie ma znaczenia kto jest moim wujkiem, bo przecież to ja mam skakać dobrze, a nie on - mówi Pilch.
Red Bull jest obecny w skokach narciarskich od wielu lat. Kibice od zawsze kojarzyli tę markę z dobrymi zawodnikami, którzy walczyli o wysokie cele. Oprócz Adama Małysza w kasku z logiem napoju energetycznego skakali m.in. Andreas Goldberger, Thomas Morgenstern, a ostatnio Gregor Schlierenzauer.
Tomasz Pilch jest drugim Polakiem, który będzie występował w kasku Red Bulla. Kilka lat temu mowiło się jednak o tym, że w charakterystycznym kasku mógł skakał także Kamil Stoch. Polak miał być już po wszystkich rozmowach i w Klingenthal miało dojść do prezentacji. Niestety, do podpisania umowy ostatecznie nie doszło, bo według nieoficjalnych informacji firma przestraszyła się kontuzji Kamila Stocha na początku sezonu 2015/2016.
Polak doznał urazu kostki i musiał poddać się drobnemu zabiegowi, a do Pucharu Świata wrócił dopiero na Turniej Czterech Skoczni. Pogłoski mówiły o tym, że dla firmy było to zbyt duże ryzyko i nie zdecydowano się na parafowanie umowy.