Soczi 2014. Vanessa Mae - zbuntowany Paganini wchodzi na stok

Gdyby nie matka, Vanessa Mae nie zostałaby skrzypaczką, nie sprzedałaby 10 mln płyt i nie zarobiłaby 40 mln funtów. W Soczi wystartuje tylko dzięki sobie, a Pamela Mae na pewno nie będzie córce kibicować.

To nie jest historia celebrytki, która jedzie do Soczi spełniać kaprysy. Vanessa Mae o igrzyskach marzyła od dziecka, w 2009 r. przeprowadziła się w szwajcarskie Alpy, od półtora roku regularnie trenuje. Wstaje o piątej rano, półtorej godziny później jest na stoku. O 13 robi krótką przerwę na skrzypce, potem ćwiczy na siłowni, wieczorami ogląda najlepsze zawodniczki slalomu giganta i uczy się od nich techniki. - Kiedy mówiłam trenerom o swoim marzeniu, odpowiadali, że jestem szalona. A ja wiedziałam, że jeśli postawię sobie cel, to zrobię wszystko, by go osiągnąć - tłumaczy 35-letnia Mae.

Nie przesadzimy, jeśli napiszemy, że wywróciła swoje życie do góry nogami. W ubiegłym roku dała tylko dwa koncerty, a wcześniej cały jej czas wypełniała muzyka. Na fortepianie zaczęła grać przed czwartymi urodzinami, a na skrzypcach przed szóstymi. Jako dziesięciolatka debiutowała w londyńskiej Royal Festival Hall, trzy lata później została najmłodszą skrzypaczką, która zagrała koncerty Beethovena i Czajkowskiego. Cudowne dziecko albo, jak nazywano ją w latach 90., "nastoletni Paganini". Później były kolejne płyty (dziewięć przed 21. urodzinami), setki koncertów i pierwsze miejsce na liście najbogatszych młodych brytyjskich artystów "Sunday Timesa". Wszystko według planu Pameli Mae, chińskiej prawniczki, która wymarzyła sobie, że wychowa wirtuoza.

A właściwie to nie wymarzyła, ale bezwzględnie zaplanowała.

Nie reagowała, gdy nauczyciele muzyki bili Vanessę po twarzy, powtarzała, że tylko sukces pozwoli jej znaleźć porządnego męża. - Kocham cię, bo jesteś moją córką, ale tylko dzięki grze na skrzypcach możesz być dla mnie wyjątkowa - słyszała mała Mae. Do szkoły przestała chodzić jako ośmiolatka, bo matka uznała, że więcej czasu powinna przeznaczyć na ćwiczenia. Znajomych nie miała, bo matka żądała, by córka koncentrowała się na muzyce. Samodzielnie nie wolno jej było nawet pokroić chleba, bo matka panicznie obawiała się o dłonie córki. Jazda na nartach również znajdowała się na liście zajęć zakazanych. - Powtarzała, że w razie urazu cała jej praca pójdzie na marne. Ale jednocześnie nie protestowała, gdy jazda na nartach była elementem moich koncertów i teledysków. Zapytałam kiedyś, dlaczego jej to nie przeszkadza. Odpowiedziała, że jeśli zginęłabym w wypadku narciarskim w czasie show, zasłużyłabym na szacunek, bo umarłabym dla muzyki - opowiadała skrzypaczka.

Pamela była księgową, menedżerką i stylistką Vanessy. Ona odpowiadała za wyzywające zdjęcia córki promujące płyty. Ojciec skrzypaczki Tajlandczyk Vorapong Vanakorn publicznie narzekał kiedyś, że córka wygląda jak "striptizerka w stylu soft porno". Pamela odparła, że to nie jego interes - rozwiodła się z nim, gdy Vanessa miała cztery lata, i razem z córką wyjechała do Anglii.

W końcu Mae nie wytrzymała. Kierat prób, koncertów, akcji promocyjnych zaczął ją nużyć, więc powiedziała matce, że znajdzie sobie inną menedżerkę. Od tamtej pory ze sobą nie rozmawiały. "Matką byłam przez 21 lat, ta część życia jest dla mnie skończona" - powiedziała Pamela, gdy poproszono ją o udział w filmie dokumentalnym o Vanessie. Nie odezwała się do córki, gdy ta odwiedzała w szpitalu chorą babkę, robiła, co mogła, by uniemożliwić jej udział w igrzyskach. Mae była za słaba, by zasłużyć na powołanie do kadry Wielkiej Brytanii, szanse miała tylko jako Tajlandka - historia startów sportowców z tego kraju na zimowych igrzyskach ogranicza się do dwóch występów biegacza Prawata Nagvajary. Żeby jednak otrzymać tajlandzki paszport, Mae potrzebowała podpisów rodziców. Pamela odmówiła i do tego samego namawiała byłego męża. Ostatecznie wystarczył tylko podpis ojca. Mae na stoku występuje jako Vanessa Vanakorn.

W walce o igrzyska najtrudniejsza nie była jednak przeprawa z matką. Żeby wystąpić w Soczi, alpejczyk musi zajmować miejsce w pierwszej pięćsetce rankingu FIS - z tej drogi Mae skorzystać nie mogła, jest 3166. w slalomie gigancie. Jeśli jednak kraj nie ma w pięćsetce żadnego reprezentanta, może wystawić w IO jednego zawodnika, pod warunkiem że ten w pięciu najlepszych startach w sezonie zdobędzie średnią 140 punktów FIS i mniejszą (im lepsza pozycja w zawodach, tym mniej punktów).

Sytuacja Mae jeszcze niedawno była fatalna, do połowy stycznia w najlepszym starcie zdobyła 193 punkty. Uratowała ją wyprawa do Słowenii. W cztery dni wzięła udział w mistrzostwach kraju seniorek i juniorek (druga z najstarszych alpejek była od niej młodsza o 14 lat) oraz dwóch zawodach FIS. Można napisać, że w Krvavcu ani razu nie wypadła z dziesiątki, ale równie prawdziwe będzie zdanie, że w dwóch wyścigach zajmowała ostatnie miejsce (startowało w nich sześć i siedem dziewczyn). Nieważne, wypełniła minimum, a od początku mówiła, że nie jedzie do Rosji po medale. - Chcę po prostu pojechać najlepiej, jak umiem, i mam nadzieję, że ludzie to rozumieją. Zależy mi też, żeby start na igrzyskach uznano za spóźniony bunt przeciw matce. Czy po trzydziestce można się buntować? Po prostu w końcu żyję tak, jak chcę - mówi Mae.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.