Miller, Svindal i starsi panowie

Bode Miller zdobył drugą Kryształową Kulę. Były też wielkie powroty Hermanna Maiera i Aksela Lunda Svindala. W Polsce wydarzeniem roku była... nowa jazzowa płyta Andrzeja Bachledy

Bode Miller straci punkty w Pucharze Świata? 

Alpejski sezon 2007/08 zakończył się w marcu podwójnym triumfem Amerykanów. Klasyfikację generalną wśród mężczyzn po raz drugi wygrał Bode Miller. U kobiet najlepsza była Lindsay Vonn-Kildow. To pierwszy od ćwierć wieku amerykański dublet. W 1983 r. triumfowali Phil Mahre i Tamara McKinney.

Dla Millera to był sezon niezwykły. Startował na własną rękę, bez finansowego wsparcia krajowej federacji. Opuścił kadrę zły, że szefowie US Ski Team każą mu mieszkać w hotelu, a nie w przyczepie kempingowej. Obrażał się, gdy krytykowali go za balangi, kontrowersyjne wypowiedzi na temat legalizacji dopingu i zbyt niskich nagród dla narciarzy.

Sprawa byłaby jednak zbyt prosta, gdyby za sukcesem Millera stał tylko luz i swoboda. Amerykanin wygrał, bo wziął się do roboty. Przestał seryjnie wypadać z trasy, przestał też pić, zamiast tego ostro trenował.

Nowy sezon zaczął jednak słabo. Wydaje się, że Miller przekombinował. Jego sukces wynikał z genialnej jazdy w konkurencjach szybkościowych - zjazdach i supergigantach. Ale Bode zapragnął wrócić do korzeni, czyli znów stanąć na podium w technicznym slalomie. I w listopadzie, po 1433 dniach przerwy, udało się. Był drugi w fińskim Levi. Ale okazało się, że Miller zatracił magię zjazdowca. Miał stać się bardziej wszechstronny, stał się przeciętny. Teraz wszystkie konkurencje jeździ podobnie, czyli za słabo, by wygrywać. W 2009 r. zrobi więc wszystko, by naprawić to, co popsuł.

Wielki powrót Svindala

Wybite zęby, złamany nos i kość policzkowa, 15-centymetrowa rana w udzie od krawędzi narty, wstrząśnienie mózgu - takie były skutki wypadku Aksela Lunda Svindala z listopada poprzedniego roku. Norweg był liderem PŚ, ale podczas treningu do zjazdu w amerykańskim Beaver Creek przy prędkości 120 km/godz. stracił panowanie nad nartami po jednym ze skoków i zderzył się ze śniegiem. Stracił przytomność, widok jego zakrwawionej twarzy był przerażający.

Po żmudnej, trwającej 10 miesięcy rehabilitacji Svindal wrócił w tym sezonie do startów w PŚ. W grudniu po raz pierwszy pojawił się znów w Beaver. Efekt? Dwa zwycięstwa i trzecie miejsce! - Nigdy czegoś takiego nie widziałem. W narciarstwie zdarzały się powroty po kontuzjach, ale nie tak szybkie i nie w takim stylu - mówił "Gazecie" Marius Arneson, trener norweskiej kadry. 26-letni Svindal jest teraz liderem PŚ, czyli wrócił dokładnie w to samo miejsce, gdzie był przed wypadkiem. I znów jest faworytem do zdobycia Kryształowej Kuli.

Starsi panowie ciągle mogą

Pół kraju wysyłało go już na emeryturę, ale on się nie dał. Po 1037 dniach przerwy 36-letni Hermann Maier znów wygrał w PŚ - w listopadowym supergigancie w Lake Louise. Zwycięstwo przyszło w najmniej spodziewanym momencie. Legendarny Austriak wahał się, czy w ogóle jechać do Kanady, bo odnowiła mu się kontuzja pleców. W Austrii od wielu miesięcy trwała też narodowa dyskusja, czy przypadkiem wielki mistrz nie powinien już kończyć kariery i zrobić miejsca w kadrze dla młodszych. - Jeszcze mnie nie skreślajcie. Będę się ścigał co najmniej do igrzysk w Vancouver. I chcę tam zdobyć medal - twardo odpowiadał Maier. I dopiął swego. Teraz nikt nie odważy się go skreślić, nim sam nie ogłosi, że odchodzi.

Ale starszych panów, którzy ciągle mieszają w PŚ, jest więcej. 19 grudnia trzecie miejsce w supergigancie w Val Gardenie zajął 39-letni (!) Szwed Patrik Jaerbyn, który zaczynał karierę dwa lata po obaleniu komunizmu w Polsce. Na podium PŚ stawał też 37-letni Marco Buechel z Liechtensteinu. 35-letni Didier Cuche, triumfator klasyfikacji PŚ w zjeździe, to przy nich młodzieniaszek. Dlaczego granica wieku ciągle się w narciarstwie przesuwa? Po pierwsze, jest coraz lepszy sprzęt, ale też większa specjalizacja. Wszyscy wyżej wymienieni startują tylko w konkurencjach szybkościowych, gdzie mniejsze znaczenie ma technika, zdrowe stawy i kolana, a większe aerodynamiczna sylwetka i waga ciała. - Ale i tak decydujące jest to, że to świetni narciarze - podsumował niedawno w rozmowie z "Gazetą" i Sport.pl Benjamin Raich.

Nowa płyta Bachledy

W Polsce nic się nie zmieniło. 3 mln rodaków jeździ na nartach rekreacyjnie, ale najbardziej prestiżowa dyscyplina zimowa jako sport wyczynowy praktycznie u nas nie istnieje. Wyjątkiem jest kadra kobiet, która dzięki pieniądzom prywatnych sponsorów podczas letnich przygotowań była nawet w Nowej Zelandii. Ale efekt jest marny. Katarzyna Karasińska i Agnieszka Gąsienica Daniel kilka razy były w trzydziestce. W skokach narciarskich takie wyniki uznalibyśmy za klęskę, w nartach alpejskich trudno więc silić się na słowo "sukces".

Prawda jest taka, że od czasów Andrzeja Bachledy, który był piąty na igrzyskach w Nagano i 10. w Salt Lake City, w Polsce nie ma narciarstwa na poziomie PŚ. Wyjątek to niezły sezon Karasińskiej sprzed dwóch lat, gdy była nawet w piętnastce slalomu. - Szkolenie leży, kluby są słabe, działacze walczą o stołki, trenerom się nie chce uczyć, nie ma kultury sportowej i szacunku do ciężkiej pracy - to smutna wyliczanka Bachledy, który cztery lata temu rzucił narciarstwo i zajął się muzyką. W listopadzie ukazała się jego nowa płyta "Time Ruines". I to było wydarzeniem 2008 r. w polskim narciarstwie alpejskim.

LICZBY ALPEJSKIE

1433

dni czekał Bode Miller na podium w slalomie, czyli konkurencji w której kiedyś odnosił największe sukcesy. W 2004 r. wygrał w Sestriere, cztery lata później był drugi w fińskim Levi

1037

tyle dni czekał Hermann Maier na zwycięstwo w PŚ, czyli od wygranej zjazdu w Garmisch-Partenkirchen w grudniu 2006 r. do triumfu w supergigancie w Lake Louise w listopadzie 2008 r.

87.

miejsce z 8 pkt w klasyfikacji generalnej PŚ zajmuje Agnieszka Gąsienica-Daniel. Katarzyna Karasińska jest 91.

39

lat ma Szwed Patrik Jaerbyn, który w tym miesiącu zajął trzecie miejsce w supergigancie w Val Gardenie

Więcej o:
Copyright © Agora SA