Alpejski Puchar Świata: Svindal, czyli tak rodzą się legendy

Niesamowity powrót Aksela Lunda Svindala w miejsce, gdzie rok temu o mało nie zginął po upadku. Norweg dwukrotnie wygrał na trasie w Beaver Creek i został liderem PŚ!

Sikora wygrał bieg pościgowy na 12,5 km ?

Wybite zęby, złamany nos i kość policzkowa, 15-centymetrowa rana w udzie od krawędzi narty, wstrząśnienie mózgu - takie były makabryczne skutki wypadku Svindala z listopada poprzedniego roku. Norweg był wówczas liderem PŚ, znów uchodził za faworyta do końcowego zwycięstwa. Ale podczas treningu do zjazdu w amerykańskim Beaver Creek przy prędkości 120 km/godz. stracił panowanie nad nartami po jednym ze skoków i całym impetem, koziołkując kilkanaście razy, zderzył się ze zmrożonym śniegiem. Stracił przytomność, widok jego zakrwawionej twarzy był przerażający.

Kariera 26-letniego Norwega, który wychował się na sukcesach swoich utytułowanych rodaków - Lasse Kjusa i Kjetila Andre Aamodta - zawisła na włosku. Svindal trafił do kliniki w Vail. W nocy przeszedł trwającą kilka godzin operację. - Rana na udzie jest bardzo, bardzo głęboka. Nie wiadomo, kiedy Aksel wróci do startów. Rehabilitacja będzie długa i nie wiadomo, jaki przyniesie efekt - mówił wówczas smutno Marius Arneson, trener norweskiej kadry.

Tak rodzą się legendy

Svindal okazał się jednak człowiekiem twardym jak skała, a jego determinacja w walce o powrót na stok przywoływała w pamięci innych narciarzy wielkich sercem i wolą walki - Hermanna Maiera czy Luca Alphanda. Oni też wracali po wypadkach, w których śmierć zaglądała im w oczy. Już w grudniu poprzedniego roku Svindal na lotnisku w Oslo odgrażał się dziennikarzom: - Niech nikt nie ma wątpliwości. Wrócę i znów będę wygrywał.

Mało kto dawał jednak wiarę, że powrót będzie tak szybki. I tak skuteczny. Ledwie zimą 2008 r. Svindal odstawił kule i zaczął chodzić bez ich pomocy. Na śniegu po raz pierwszy pojawił się dopiero w marcu. W miarę normalne treningi wznowił latem. - Nie mam pojęcia, czego możecie się po mnie spodziewać - mówił w październiku przed otwarciem tego sezonu w Soelden. Dwukrotny mistrz świata z Are zajął wtedy 13. lokatę w gigancie. - Poczekajcie, ten gość jest najlepszy i za chwilę i tak pobije nas wszystkich - stwierdził jednak Hermann Maier.

Svindal bije wszystkich

I legendarny Austriak się nie pomylił. W piątek Svindal dokonał rzeczy niebywałej - wygrał zjazd na trasie Birds of Pray, czyli w miejscu, gdzie doszło do wspomnianego makabrycznego wypadku. - Sam nie mogę w to uwierzyć. Chciałem jak najszybciej odnieść pierwsze zwycięstwo po powrocie, ale przez głowę mi nie przeszło, że to może być już w tym roku. I na tej właśnie trasie! - mówił po zwycięstwie wzruszony Norweg. Wyprzedził 37-letniego (!) Marco Buechela z Liechtensteinu i Kanadyjczyka Erika Guaya. Znów pecha miał Bode Miller, który nie dojechał na mety. Ale tym razem jego upadek, przy jednoczesnym zwycięstwie Svindala, był w jakimś sensie symboliczny - Amerykanin wygrał bowiem PŚ w poprzednim sezonie, właśnie po tym, jak kontuzji doznał Svindal.

- Kiedy leżałem w szpitalu w Vail po tamtym wypadku, przez okno widziałem stok narciarski. Patrzyłem nań przez 14 dni. To była moja motywacja - opowiadał Svindal, który w Norwegii uważany jest za największy talent narciarski od czasów Aamodta i Kjusa. Ale w wielu elementach już przewyższa swoich rodaków - jest m.in. uważany za wszechstronniejszego narciarza, może wygrywać w każdej z pięciu alpejskich konkurencji. - To był Aksel, jakiego pamiętamy z czasów sprzed wypadku: agresywny, od początku jechał po zwycięstwo i dopiął swego - mówił Guay.

Wszyscy chwalili Norwega, ale nikt się nie spodziewał, że w sobotę Norweg zafunduje powtórkę. W supergigancie znów okazał się bowiem najlepszy! Tym razem wyprzedził Hermanna Maiera i kolejnego Austriaka Michaela Walchhofera. Dla Maiera było to już drugie podium w tym sezonie (tydzień temu wygrał w Lake Louise), wywalczył je dzień przed swoimi 36. urodzinami. Ale bohaterem znów był Svindal. - Strasznie dużo tego szczęście naraz, naprawdę nie spodziewałem się, że wrócę tak szybko - uśmiechnął się Norweg, który po sobocie został liderem PŚ.

Wczorajszy slalom gigant w Beaver Creek zakończył się po zamknięciu tego wydania "Gazety". Po pierwszym przejeździe prowadził Amerykanin Ted Ligety, Svindal był trzeci.

Alpejski PŚ: Svindal najszybszy w Beaver Creek ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA