MŚ w Oslo. Bjorgen - zwykła dziewczyna w niezwykłej formie

Marit Bjorgen kokieteryjnie mówi, że ucieszy ją choć jeden złoty medal rozpoczynających się w środę w Oslo mistrzostw świata. Ale Norwegowie są zgodni - ma być królową Holmenkollen i basta

Z ostatnich igrzysk wróciła z pięcioma medalami i trzema tytułami mistrzyni olimpijskiej. Norwegowie natychmiast nazwali ją "królową Vancouver". Sześć lat temu była "królową Oberstdorfu" - na MŚ w Niemczech też zdobyła pięć medali, w tym trzy złote. Ale potem popadła w niebyt.

Jeszcze dwa lata temu zupełnie poważnie zwierzała się norweskim mediom, że chce zostać mamą i skończyć karierę. Na trasach narciarskich Marit zupełnie się zagubiła, myślała tylko o życiowej stabilizacji z Fredem Boerre Lundbergiem, mistrzem olimpijskim w kombinacji norweskiej z 1994 roku. - Po mistrzostwach w Obersdorfie wypaliłam się psychicznie, sport przestał mnie cieszyć - opowiada dziś Marit.

Lekarstwem była asertywność i pomoc psychologa. - Nauczyłam się odmawiać startów i wywiadów - mówi Bjorgen, która odrodziła się w Vancouver. - Na ścianie w pokoju powiesiłam sobie zdjęcia tygrysa. Wystarczyło na niego spojrzeć, żeby zobaczyć pewność siebie. To dodało mi wiary we własne siły.

Tej jej nie brakowało, jak sama podkreśla, dzięki samozaparciu, które wyniosła z domu. Rognes, gdzie się urodziła, liczy ledwie 200 mieszkańców. Kiedyś była tam fabryka butów i tornistrów, ale głównym źródłem utrzymania jest w okolicy rolnictwo. W wiejskim dzieciństwie Marit przyjmowała porody owiec, pomagała przy żniwach. Uprawiała piłkę ręczną i nożną, ale też biegała na nartach, bo ojciec przygotowywał jej trasy koło domu. W poważnych zawodach pierwszy raz wystartowała w wieku 14 lat. Potem było z górki aż do 2005 roku.

Długo trwało, zanim odzyskała spokój i równowagę po Oberstdorfie. Zaufała jednemu trenerowi, spędza mniej czasu na siłowni niż kiedyś, ale nie rozstaje się z rowerem górskim. Nie znosi, kiedy za dużo mówi się o jej muskułach. Kilka lat temu jedna z gazet umieściła jej zdjęcie, gdy się przebierała po biegu. - To było nieeleganckie - mówiła później. Dziś kładzie nacisk na koordynację ruchową i... dietę, choć jej wielką słabością są chipsy.

W reklamie mówi, że tak szybko biega na nartach, bo trzy razy w tygodniu je ryby. Jej głównym sponsorem jest Eksportutvalget for Fisk, czyli organizacja promująca norweskie produkty rybne. Jeżeli będzie wygrywać, może okazać się dla sponsora prawdziwą złotą rybką. Bo Bjorgen chce startować na MŚ w 2013 roku w Predazzo i rok później na igrzyskach w Soczi. W następnym sezonie wraca też do rywalizacji w Tour de Ski, które odpuszczała od trzech lat.

Na razie więc plany macierzyńskie musi odłożyć - na szczęście jej partner jest cierpliwy i wyrozumiały. Czasem nawet trenują razem i - jak śmieje się Marit - bywa, że udaje mu się dotrzymać jej tempa. Boże Narodzenie spędzili we dwoje. Nie rozmawiali za dużo o sporcie, w jej mieszkaniu nie widać trofeów i zdjęć z narciarskich tras. - Bo jestem zwykłą norweską dziewczyną - mówi.

- Nigdy nie byłam w lepszej formie niż teraz - powiedziała niedawno.

Co na to Justyna Kowalczyk, jej największa rywalka?

"Widzę przed sobą sporo szczytów" - Justyna Kowalczyk ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.