Justyna Kowalczyk : Nieźle jest pierwszy raz od mistrzostw świata w Falun przebiec cały dzień sprintów, aż po finał. Nieźle jest wygrać z całą czołówką Finek w sprincie i na 5 km klasykiem. Bardzo dobry... Nie, nie bardzo dobry. Dobry wynik. I tyle.
To powtórka sprzed dwóch lat, sprzed trzech, sprzed pięciu. Chyba nikt tu tak często nie wygrywał jak ja. Dobrze mi się w Muonio biega, lubię te trasy, pasują mi. Nie cofam się pięć czy trzy lata wstecz, bo wtedy biegała inna Justyna.
Tak, i to była jedna z moich największych pomyłek. Wiele wtedy podjęłam złych decyzji, ale - z przedsezonowych - ta była najgorsza. Zamiast jak zwykle do Finlandii, pojechałam rok temu do Livigno, w wysokie góry. Dla mojego organizmu, w takim stanie w jakim wtedy był, góry tuż przed sezonem okazały się kiepskim pomysłem. Dziś bym pewnie lepiej na takie treningi zareagowała. A wtedy byłam już zbyt zajechana.
Mój sezon zacznie się dopiero w połowie stycznia. Najważniejsze teraz to trenować dobrze. Nie miałam żadnych szybkich treningów przed Muonio, ostatni bieg na sto procent to był maraton w Norwegii na początku września. W poprzednim sezonie cierpiałam, bo się zamęczyłam na treningach. A teraz idę sobie spokojną drogą. Dużo odpoczywania, dobre jedzenie, dobry trening. I powinno być dobrze. Jeszcze tydzień zostajemy w Muonio. A potem - do Kuusamo, żeby przed Pucharem Świata spędzić tam kilka dni. Jak zwykle. Poprzedni rok był wyjątkiem, ale już o nim zapomnijmy. Rok temu o tej porze ledwo chodziłam, tak mnie bolało kolano. Jadłam tony środków przeciwbólowych, a w końcu tak się przeziębiłam, że wylądowałam w szpitalu w Kuusamo z prawie 40 stopniami gorączki. Ale to nie miało decydującego znaczenia, wtedy po prostu przesadziłam z obciążeniami podczas przygotowań. Jak pójdzie teraz w pierwszych zawodach Pucharu Świata, nie wiem (rok temu Kowalczyk była w Kuusamo 29. w sprincie klasycznym, 29. na 5 km łyżwą i 11. w ostatnim etapie pościgowym, teraz będą w Kuusamo tylko dwa biegi, sprint i 10 km klasykiem - red.). Nie spodziewam się fajerwerków. Ale też szczerze, po prostu nie wiem czego oczekiwać.
Tak, na razie w Muonio sprawdziłam się ja, Finki, dziewczyny ze Wschodu, były też niektóre Amerykanki. Widzę, że Finki ze swoimi trenerami mocno się głowią jak poukładać starty w sezonie. Sporo odpuszczają, wybierają i bardzo dobrze, bo sezon długi.
Nie, maratony będą dopiero wiosną. Po inauguracji w Kuusamo jadę na trzyetapowy minitour do Lillehammer, gdzie wyjątkowo pobiegnę też raz stylem łyżwowym: tam jest 5 km łyżwą jako jeden z etapów i muszę pobiec. Choć może to za dużo powiedziane: pobiec. Jakoś się muszę doczołgać pod górę i zjechać. Jestem do łyżwy kompletnie nieprzygotowana, przez ostatnie dwa miesiące byłam trzy razy na treningu łyżwowym. Dobry bieg będzie cudem. Po Lillehammer znikam kibicom z oczu na dwa miesiące. Chcę się przygotowywać do MŚ startami, ale startami klasykiem. A w Pucharze Świata będzie wtedy dużo łyżwy. Dlatego będę wybierać biegi w Pucharze FIS i innych niższą rangą. W Valdidentro, Goms. Potem święta w domu, starty w Szczyrbskim Plesie. Tour de Ski oczywiście odpuszczam.
Ja będę mieć jakiś start kontrolny w połowie stycznia, w Szwajcarii i potem jadę do Soczi. A z Soczi już bezpośrednio do Pjongczang na Puchar Świata, który będzie próbą przedolimpijską. Jeśli mam dobrze pobiec na igrzyskach to muszę zobaczyć trasy. Taką mam psychikę. Będę się potem przez rok przez to przegryzać, obmyślać, nastawiać się na konkretne miejsca tych tras. Nie wiem ile w tym przesądu, a ile prawdziwej potrzeby, ale to nieważne. Próby na pewno nie odpuszczę, mimo że to wymusza rezygnację z pucharowego startu klasykiem w Falun, bo jest niedługo przed Pjongczang. Może nawet w biegu łączonym tam w Korei wystartuję. Po powrocie do Europy startuję w bardzo ważnym dla mnie PŚ w Otepaea i już kilka dni później są mistrzostwa świata w Lahti (23 lutego - 5 marca). Po Lahti podejmę decyzję, czy zostaję w Pucharze Świata do końca sezonu, czy też się w pełni skupię na maratonach.
Nie, nie chcę. Ani na 30 km łyżwą na koniec mistrzostw. Nie trenowałam łyżwy. Kropka. Dzięki temu mam zdrowe kolano. Gdy tylko przyspieszam w stylu łyżwowym, od razu nogi mi się zakwaszają. Mam biec ot, tak, żeby się przebiec?
Jeszcze nie mówię nie, ale w Ramsau na ostatnim zgrupowaniu mieszkaliśmy w jednym miejscu z kadrą i zapytałam trenera Janusza Krężeloka, jak będzie. Powiedział, że na razie nie ma nikogo gotowego do tego startu. Ale zobaczymy co się wydarzy. Niczego nie przesądzam. Sztafetę też pobiegnę, jeśli będzie z kim. Ale nie wiadomo, czy będzie. Zobaczymy. Jest Martyna Galewicz, wydaje się dziś gotowa do startów pucharowych. Są Ewelina Marcisz, Urszula Łętocha.
Indywidualnie to na pewno będzie jeden start. 10 km klasykiem, 28 lutego. I tyle. Czas rozdrabniania się minął.
Tak, styczeń 2014, w Szklarskiej Porębie. Ktoś mi niedawno przypomniał, że to się właśnie w Polsce zamknęło.
Ja już nigdy nie będę biegać tak szybko jak biegałam wcześniej. O tym trzeba pamiętać. Co nie znaczy, że ja będę biegać z taką myślą. Zostałam w sporcie dla dwóch biegów: 10 km klasykiem w mistrzostwach świata w Lahti i 30 km klasykiem w igrzyskach w Pjongczang. Pracuję z myślą o nich, nie wycofuję się z tego, że są najważniejszymi celami, a po drodze będę dawała z siebie ile będę mogła. Spróbuję w każdym biegu wykrzesać co się da, ale to już będzie inne bieganie. Pogódźmy się. Nie mówię tego z nostalgią, tylko z realizmem. I w sumie z radością. Nie spodziewałam się, że mogę jeszcze tak dobrze pobiec 5 km klasykiem, jak to zrobiłam w Muonio. Może jeszcze trochę takich radości przede mną.
Sporo się na to złożyło. Przetrenowanie przede wszystkim. Zabieg kolana (wiosną 2015 - red), potem na początku sezonu alergiczna reakcja na leki, które miały pomóc na kolano. Kolejny zabieg. Ale poprzednie dwa sezony już odkreśliłam. Przeanalizowaliśmy wiosną, co było nie tak. I już pozapominałam. Ten czas był widać potrzebny. Po 12 latach poprawiania się, w końcu organizm się zatrzymał. Był wymęczony problemami psychicznymi i odreagował. To raczej nie chodziło o obciążenia fizyczne, bo teraz też go poddaję bardzo wymagającym próbom i wytrzymuje. Chyba złapałam wreszcie równowagę, złapałam dalszą perspektywę. Jakoś mi się udało ogarnąć. Chyba.
Aha, to jakaś analogia?
Ja już się narobiłam podsumowań przez ostatnie dwa lata. Teraz zaczynamy coś nowego. Nawet kolory mam nowe, teraz biegam na niebiesko. Jestem nie do poznania. Nowa ja.
Jest inaczej. Nie czuję, żeby spadła popularność, ale jestem inaczej odbierana. Kiedyś ciągle słyszałam, że muszę. A teraz - że powinnam. Powinnam skończyć ze sportem, powinnam dokopać Norweżkom. Itd. Już na to nie zwracam takiej uwagi. Uspokoiłam się na tyle, że na zaczepki rzadko odpowiadam. Mam nadzieję że najbliższe dwa lata będą płynnym przejściem do normalnego życia. Będzie mnie coraz mniej w wielkich zawodach, więc i coraz mniej w telewizorze, popularność zacznie spadać. Co jest wielkim plusem.
Mną się nie interesują firmy sezonowe. Nie odczułam zmian. Ani w portfelu, ani na miejscach dla sponsorów na moim ubranku startowym.
Jestem u progu nowego sezonu i zajęłam się sprawami istotniejszymi dla mnie niż komentowanie tego, co tam się dzieje.
Moje zdanie na temat astmy jest znane od lat. Pewnie, że mam satysfakcję, że teraz wszyscy o tym mówią. My zaczęliśmy mówić już blisko siedem lat temu. A w sprawie Therese? Decyzję podejmą ludzie którzy się na tym znają dużo lepiej niż ja. Czekam na ich werdykt. I jestem go bardzo ciekawa. Cały świat narciarski tym żyje, każdy ma swoje zdanie, pomysły, domysły. Ja też. Ale skupiam się na tym, co mnie dotyczy i co mnie cieszy: że ciało nie jest przemęczone po przygotowaniach, że na nagraniach z biegu widać, że nie gubię techniki, że drużyna się dobrze dogaduje.
Wracają. Tak, byłam zdyskwalifikowana. Poniosłam karę, nigdy się tego nie wypierałam, nigdy nie powiedziałam, że nie wiem skąd się substancja u mnie wzięła, ani że to nie moja wina. Przyznałam się od razu do błędu. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Rok, w którym byłam zawieszona, te kilka miesięcy kary, był rokiem najcięższej w życiu pracy. Był przełomem w mojej karierze. Byłam badana wielokrotnie w czasie zawieszenia, byłam badana nawet i po dziesięć razy w miesiącu, gdy wróciłam na trasy. To było jeszcze przed medalem w Turynie. Jeszcze byłam jedną z wielu biegaczek. Byłam pionkiem. Tuż przed igrzyskami w Turynie doktor Robert Śmigielski interweniował w FIS, bo pobierano mi krew nawet trzy dni z rzędu, mimo że jej parametry były słabe. Nie miałam wtedy przerwy między kontrolami dłuższej niż dwa, trzy tygodnie. Tak było tuż po powrocie do sportu. A gdy już byłam w światowej czołówce, przez te wszystkie ostatnie lata raczej się nie zdarzył miesiąc bez choćby jednej kontroli. Mówię o lecie i jesieni, a nie o zimie, bo w zimie wszyscy którzy są w czołówce przechodzą kontrole, przynajmniej przy okazji startów. A ja miałam zawsze i poza startami. W lecie kontrolerzy nigdy nie mieli do mnie za daleko. Przyjeżdżali w Nowej Zelandii, przyjeżdżali na Białorusi, przyjeżdżali do domu. Dwa razy na miesiąc, bez kłopotu. Dopiero gdy wypadłam z czołówki kontrole były rzadsze.
Niektórych z nas wtedy badali, mimo że już nie jesteśmy w światowej czołówce. Ostatnio to już kontrole mam bardzo często. W piątek po pierwszej wygranej w Muonio podeszli do mnie fińscy dziennikarze i zapytali, czy te różne afery które wyszły na jaw oznaczają, że będzie większa walka z dopingiem i będą większe szanse na sukcesy dla czystych. Odpowiedziałam, że jeśli rzeczywiście wszyscy podczas okresu przygotowawczego byli badani choćby tak często jak ja, to nasz sport zmierza w lepszą stronę. Ale ile razy kto był badany, to nie wiem, do paszportu biologicznego innym nie zaglądam.
Czterokrotna mistrzyni olimpijska kończy karierę! Oj, będziemy tęsknić [ZDJĘCIA]