Nazwała to ciszą wyborczą: piątek bez rozmów o sobotniej trzydziestce. Przyznaje, że po prostu nie wiedziałaby co powiedzieć. Ma same znaki zapytania. - Sama jestem ciekawa, jakie będą odpowiedzi - mówi Justyna Kowalczyk. Czy będzie w stanie się utrzymać z rywalkami, gdy zaczną szarpać tempo i sprawdzać: kto dziś mocny, kto nie. Czy narty będą przygotowane jak trzeba, bo w stylu klasycznym różnie z tym obecnej zimy bywało. Nawet w Falun, w sztafecie. A tym razem będzie na trzydziestce tylko jedna zmiana nart. Do wyboru: po 5, 15 i 25 kilometrach.
Ostatnio w wielkich imprezach można było zmieniać sprzęt na 30 km dwa razy. Teraz FIS zagrał inaczej, to ma być sposób na wyrównywanie szans między tymi, którzy mają tiry pełne serwismenów, a tymi, którzy mają niewiele. Ale jedna zmiana oznacza, że pomylić się też można tylko raz. A długie biegi stylem klasycznym zawsze będą w jakiejś części igrzyskami serwismenów. To oni będą się od rana w sobotę naradzać z Justyną: czy wybrać narty miękkie, czy twarde, ile par przygotować do wyboru przed startem, czym je posmarować, jaki bieżnik w nich wycisnąć, jakie nałożyć proszki, przyspieszacze, mydełka i inne cuda. Po to najbogatsze narciarskie drużyny wydają miliony na przygotowanie nart, w większości na płace serwismenów, po kilka tysięcy euro miesięcznie. Często więcej, niż płaci się trenerowi.
Dwa lata temu w Val di Fiemme Kowalczyk mówiła za metą, że oddałaby królestwo za narty Norweżek. Wyrywała się wtedy do przodu, ale nie mogła ich zgubić, zmęczyła się, przecierając trasę dla innych, bo to był taki dzień, gdy w torach leżał śnieg jak wata. Marit Bjoergen wyskoczyła zza jej pleców na finiszu i zrobiła swoje. Skończyło się srebrem. Jedynym wtedy medalem Justyny, w ostatnim starcie, po nerwowych mistrzostwach, w których szansa na złoto uciekła też w sprincie klasycznym.
Mistrzostwa w Falun są inne. Spokojniejsze. Jest już medal, jedyny dla Polski, to nie Kowalczyk jest teraz pod presją. Ale można wyczuć, że bardzo jej na tym wyścigu zależy. Dla niej finałowe 30 km w Falun to też symboliczny koniec sezonu na wielkiej scenie. Za tydzień pobiegnie w Szwecji w słynnym Biegu Wazów, w swoim pierwszym tak długim maratonie narciarskim. Będzie też jeszcze jeden start w Pucharze Świata, w sprincie stylem klasycznym w Drammen. Ale to już będą inne emocje. A potem zacznie się układanie przyszłości na nowo: jak sobie zaplanować starty, jak ułożyć zespół, żeby dobiec do igrzysk w Pjongczang, mierząc tam w medale.
Rok temu w Soczi Kowalczyk nie dokończyła finałowych 30 km stylem łyżwowym, zeszła z trasy po zderzeniu z Aino Kaisą Saarinen. Już potem nie wróciła do Pucharu Świata, zaczęła inną walkę. To mógł być nawet ostatni bieg w karierze. Okazało się inaczej. Wróciła, przekonała się, że ciągle jest w stanie zdobywać medale. Ale przekonała się też, że nie ma już siły gonić na każde zawody w PŚ. Wymyśla teraz siebie na nowo. 30 km z Falun to koniec rozdziału. Ten wyścig rozstrzygnie, jaka będzie puenta.
Z 13 medali igrzysk i mistrzostw świata aż pięć Justyna zdobyła na 30 km. Na żadnym innym dystansie nie zebrała aż tylu. Potrafiła wygrywać trzydziestki i stylem klasycznym - w igrzyskach w Vancouver - i dowolnym, w mistrzostwach świata w Libercu. Pierwszy medal olimpijski był właśnie na 30 km łyżwą.
Trzydziestki są inne. Mają swoją etykietę, czuć w stawce skupienie na walce z samą sobą, obawy przed wielkim wysiłkiem. Tutaj nadeptywanie sobie na narty czy zaczepianie kijkiem jest większym wstydem niż na krótszych dystansach. Ale jazda zespołowa już żadnej ujmy nie przynosi. I pewnie trzeba się jej spodziewać. W wielkich imprezach od igrzysk w Vancouver się nie zdarzyło, żeby na podium 30 km nie było przynajmniej dwóch Norweżek. W Soczi, gdy zabrakło Kowalczyk, zajęły całe podium. Mimo że przed biegiem wiele mówiono o szansach Charlotte Kalli. Wszystko wydawało się jej sprzyjać: była forma, był jej ulubiony styl dowolny. A Kalla skończyła ten bieg na 34. miejscu. Ponad pięć minut za Marit Bjoergen i Therese Johaug. Tak 30 km uczy pokory.
- To najbardziej zagadkowe 30 km od dawna - mówi Sport.pl Truls Daehli, komentator dziennika "Verdens Gang". - Z naszej drużyny faworytką wydaje się być Johaug. Ona nigdy nie ma dość, nie sądzę, żeby jedno indywidualne złoto z biegu łączonego jej wystarczało. O Marit Bjoergen trudno powiedzieć coś pewnego - przekonuje Daehli. Bjoergen pobiła w Falun rekord złotych medali mistrzostw świata. Ma ich 14, już nie dzieli rekordu z Jeleną Wialbe. Ale jeszcze w żadnym biegu nie dała takiego pokazu mocy, jak w wielu pucharowych startach w tym sezonie.
- Chyba nie jest tu w tak dobrej formie jak w ostatnich tygodniach przed Falun. Johaug trafiła lepiej. Ale mimo wszystko faworytką pozostaje dla mnie Charlotte Kalla. Therese by wygrać, musiałaby uciec, nie wolno jej odkładać rozstrzygnięcia do finiszu. A nie bardzo widzę, jak miałaby zgubić Kallę. Justyna Kowalczyk? Nie wiem. Raz wydaje się bardzo mocna, raz słabsza - mówi Daehli. Kowalczyk przed biegiem napisała, że pewne jest tylko jedno: "Odpowiedzi na te wszystkie pytania będą boleć. Oby tylko fizycznie".
Co za radość Diggins! I złoto Kalli w biegu na 10 km [NAJLEPSZE ZDJĘCIA]