Charlotte Kalla to szwedzka święta biegów, sportowy anty-Zlatan. Nawet w Norwegii się cieszyli, gdy biegła wczoraj po złoto

Idziesz przez Falun i coraz bardziej ci głupio, że jeszcze nie zrobiłeś nic, by uczcić złoty medal Charlotte Kalli. Wszędzie ona. Na okładkach, na reklamach. Nawet w menu: kanapka Kalla. Szynka i ser. Reklama podpowiada: kup pastę do zębów, którą reklamuje Charlotte, dziś jest taniej z okazji medalu. Producent samochodów też się chwali: my jesteśmy z Kallą. I firma szyjąca jej rękawiczki startowe: kup takie, jak ma Charlotte, z wypisanymi hasłami, które ją motywują. Kiedyś za radą psychologa wycinała sobie karteczki z takimi hasłami. Teraz ma je pod ręką, na ręce, ty też tak możesz.

Upatrzone złoto

Karteczki były jej potrzebne, bo nie zawsze sobie radziła z presją. Ale w najważniejszej próbie wytrzymała. Jest dopiero czwartą mistrzynią świata ze Szwecji, pierwszą od 10 lat, od złota Emelie Öhrstig z Oberstdorfu. Miała już złoto olimpijskie z Vancouver na 10 km. Miała wygrany Tour de Ski, ten z 2008 roku, gdy miała 20 lat i w Szwecji wybuchła Kallamania. A w mistrzostwach świata ciągle coś się nie udawało. Wczorajsze złoto wypadło dokładnie w ósmą rocznicę debiutu w MŚ: świetnego, była w Sapporo siódma, rok wcześniej została mistrzynią świata juniorek w biegu łączonym. To miał być początek serii. Sukcesów. Nie był. "Osiem lat, 14 indywidualnych biegów, 13 straconych szans" - podliczył jej mistrzostwa świata komentator "Expressen". Sukcesy osiągała wtedy, gdy atakowała z zaskoczenia. Gdy była faworytką, uginała się.

W Falun to się zmieniło. Była główną kandydatką do zwycięstwa na 10 km i wykorzystała szansę. Upatrzyła sobie to złoto. W konkurencji, która jej dała najwięcej. W mistrzostwach, które sama pomagała wywalczyć, będąc pięć lat temu na kongresie FIS w Turcji twarzą szwedzkiej kandydatury. Nawet burza śnieżna nie była jej w stanie zatrzymać. Szwedzi mieli najlepsze prognozy i dali swoim zawodniczkom najlepsze narty do wyboru. Teraz można świętować. Charlotte, czyli Lotta, ulubienica Szwedów, jest najlepsza na świecie.

Zlatan z miejskiego getta, Charlotte z sielankowej prowincji

Gdyby nie wygrała, też by ją kochali. Ona nawet w Norwegii jest tak lubiana, że wczoraj do szwedzkich redakcji spływały zza zachodniej granicy gratulacje. - My ją uwielbiamy, bo ona jest taką ekologiczną narciarką. Wszystko w niej jest takie naturalne i lekkie - mówi cytowany przez Szwedów komentator norweskiej TV2 Ernst Lersveen. Kalla to razem ze Zlatanem Ibrahimoviciem najpopularniejsi sportowcy Szwecji. Para przeciwieństw. - Zlatan jest wielki, bo się wyłamuje ze stereotypu Szweda. A Kalla jest wielka, bo stereotyp Szweda potwierdza - mówi Simon Bank, dziennikarz Aftonbladet. Zlatan prowokuje, Charlotte jest grzeczna, układna. Zlatan jest z imigranckiego getta Malmoe, a Kalla ze szwedzkiej sielankowej prowincji. Wychowała się w Tärendö, daleko na północy, przy granicy z Finlandią. Starsi mieszkańcy mówią tu dialektem meänkieli, czyli mieszanką szwedzkiego i fińskiego. Rodzice Charlotte też go znają, ale dzieci mówić w meänkieli nie nauczyli, dlatego czasem fińscy dziennikarze są rozczarowani, że Charlotte nie chce z nimi rozmawiać po fińsku. W Tärendö mieszka kilkaset osób, domy stoją tu daleko od siebie, rzeki są pełne łososi, wokół lasy, w których pracował i dziadek Bengt Kalla, leśniczy, i jej ojciec Per-Erik, myśliwy. Są też torfowiska, po których Charlotte lubi biegać do dziś, gdy odwiedza rodzinę. One zastępują jej na treningach ciężkie podbiegi, których tu brak. W centrum Tärendö jest pomnik Charlotte biegnącej stylem łyżwowym. Najlepiej wygląda w zimie, w śniegu po pas. Pomnik stanął po złocie w Vancouver, które długo nie miało dalszego ciągu.

Niedosyt z Soczi

W tej okolicy bieganie na nartach było czymś oczywistym. Charlotte na pierwszy trening zabrał dziadek. On ją woził na zawody, smarował narty. Ścigała się, od kiedy miała siedem lat. Jak Marit Bjoergen. Sylwetki też mają podobne. Choć jeśli chodzi o pochodzenie, to Charlotte bliżej do Therese Johaug, która też jest z głębokiej prowincji. Kalla w dzieciństwie próbowała koszykówki, ale źle się czuła w zespołowym sporcie. Wybrała gimnazjum narciarskie w Gällivare, przyszły pierwsze sukcesy. A potem, gdy została ulubioną Lottą Szwedów - ogromna presja. Ciekawe, jak sobie z nią poradzi w następnych biegach w Falun. Oprócz złota ma brąz, z biegu łączonego, Szwedom się marzy również złoto w jutrzejszej sztafecie, jak w Soczi. Tam Charlotte była bohaterką ostatniej zmiany. Ale potem zupełnie jej się nie udał bieg na 30 km, była wśród faworytek, a skończyła 34. Więc i w ostatnią sobotę MŚ będzie miała coś jeszcze do udowodnienia.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.