PŚ w biegach. Marcisz: Z Weng nie rozmawiamy, Kowalczyk da radę Norweżkom

- Stanęłam twarzą w twarz z dziewczynami, do których zbliżenie się do niedawna uznawałam za coś bardzo odległego. Od teraz nie będę startować z myślą ?oby tylko nie być pod koniec stawki? - mówi w rozmowie ze Sport.pl Ewelina Marcisz. 23-latka z kadry młodzieżowej błysnęła, zdobywając punkty w dwóch biegach PŚ w Lillehammer. W najbliższy weekend w Davos zawodniczki zabraknie. Do rywalizacji wróci w kolejnych zawodach.

Łukasz Jachimiak: Trener Wiesław Cempa, który prowadzi panią w kadrze młodzieżowej, nie chce puścić pani do Davos, na kolejny Puchar Świata, bo twierdzi, że młodej zawodniczki nie wolno eksploatować. Nie żal wycofywać się z cyklu po najlepszym weekendzie w karierze?

Ewelina Marcisz: - Jeżeli trener mówi, że tak będzie, to tak będzie, choć spotkamy się dopiero w czwartek i wtedy ostatecznie wszystko ustalimy. Ale ufam mu w pełni, dostosuję się do tego, co dla mnie zaplanuje. Jest dla mnie autorytetem, dzięki niemu, dzięki jego wierze we mnie - bo czasem już ja w siebie nie wierzyłam, a on wierzył - wróciłam i mam szansę dobrze biegać.

W Lillehammer była pani tak samo mocno nastawiona na punkty jak trener?

- Jestem zaskoczona tym, co pokazałam w piątek [29. miejsce w sprincie] i sobotę [27. w biegu na 5 km]. Nie mogłam uwierzyć, że przebrnęłam kwalifikacje sprintu, bo pięć lat startuję w Pucharze Świata, z przerwą oczywiście, i nigdy dotąd mi się to nie udało. Później, w biegu ćwierćfinałowym, starałam się walczyć i było dobrze. Wiadomo - ukończyłam go na ostatnim, szóstym miejscu, ale przekonałam się, że można rywalizować z dziewczynami, do których zbliżenie się do niedawna uważałam za coś bardzo odległego. Teraz stanęłam z nimi twarzą w twarz. To bardzo cenne doświadczenie.

Dwa razy była pani lepsza od Justyny Kowalczyk. Mistrzyni chwaliła panią na Facebooku, a co powiedziała osobiście?

- Wszystkie dziewczyny z seniorskiej kadry bardzo pozytywnie przyjęły moje wyniki. Cieszyły się, gratulowały mi, czułam z ich strony wsparcie. A dobre słowo od Justyny znaczy dla mnie najwięcej, bo ona jest moim wzorem. Wiem, że jeszcze dużo mi do niej brakuje. To że teraz ze mną przegrała, nie ma żadnego znaczenia. Myślę, że Justyna w tym sezonie dojdzie do swojej wielkiej formy. Dla mnie jest jedyną zawodniczką, która może postawić się Norweżkom, dać im radę. Nie, źle mówię - ona to zrobi, a nie może to zrobić. Wiem, że tak będzie, tylko musimy poczekać.

Mówi pani "dużo mi jeszcze brakuje", a nie "dużo mi brakuje", jest więc w pani wiara w dojście do takiego poziomu, jaki prezentuje Justyna Kowalczyk?

- Bardzo mi zależy na tym, co robię. Całkowicie poświęciłam się treningom. Cieszę się, że przyniosło to już jakieś owoce, bo było dużo chwil zwątpienia, były kłopoty zdrowotne, o których jednak nie chcę mówić. Nie miałam prostej ścieżki do biegania, tylko krętą. Teraz też jestem zadowolona, ale jednak nie do końca. Czuję niedosyt, bo w niedzielę nie spisałam się tak, jak powinnam. Zabrakło mi siły, od samego rana byłam niespokojna, bieg na 10 km "klasykiem" mi nie wyszedł, zawiodłam się na samej sobie. Skończyłam Lillehammer Tour na 40. miejscu, a chciałam być dużo wyżej. Myśląc o piątku i sobocie, wiem jednak, że już od teraz nie będę startować z myślą "oby tylko nie być pod koniec stawki". Mogę myśleć o atakowaniu miejsc w szerokiej czołówce, o zdobywaniu kolejnych punktów.

A może w niedzielę nie dopisało zdrowie? Trener twierdzi, że rozchorowała się pani na tyle mocno, że konieczna może być kuracja antybiotykowa.

- Od rana bolało mnie gardło i miałam dreszcze. Bardzo często łapię jakieś przeziębienia, nie wiem, czy w ogóle mam układ odpornościowy (śmiech). A mówiąc poważnie - nie chcę się usprawiedliwiać chorobą. Przeziębienie to moja wina. Wystarczy, że człowiek dobiegnie i postoi chwilę niepotrzebnie, bo jest ciekaw swojego rezultatu. Tak właśnie zrobiłam, wyszedł brak odpowiedzialności albo brak doświadczenia. Byłam roztrzepana, przez moment w sobotę nie umiałam zebrać myśli, za co teraz płacę. Ale może uda się uniknąć antybiotyku.

Może odporności brakuje pani z racji takiej, a nie innej budowy ciała? Profesor Szymon Krasicki twierdzi, że duży postęp zrobi pani, jeśli nabierze trochę masy mięśniowej.

- Co ja mogę odpowiedzieć? Jestem, jaka jestem.

Wspomniała pani o poświęceniach - z czego pani żyje, bo z samych biegów pewnie wyżyć jeszcze pani nie może?

- Radzę sobie, bo bardzo pomagają mi rodzice. Zresztą, nie tylko w kwestiach finansowych. Mam też sponsora, który był ze mną w złych momentach, za co mu bardzo dziękuję. Na firmę Arrow ECS z Krakowa naprawdę mogę liczyć.

Najlepszym młodzieżowcom przysługują jakieś stypendia z Polskiego Związku Narciarskiego?

- Związek zapewnia nam szkolenie, opłaca nasze wyjazdy na zgrupowania i na zawody. Jakoś sobie z pieniędzmi radzę, one nie zawsze są najważniejsze. Jeszcze staram się o nich za bardzo nie myśleć.

O czym myśli pani najbardziej? O mistrzostwach świata w Falun?

- Tak, chcę tam jechać, dać z siebie wszystko i osiągnąć jak najlepszy rezultat. Nie wiem, jak się moje bieganie rozwinie, dlatego o miejscach na razie nie powiem. Ale chciałabym, wracając z Falun, móc powiedzieć "walczyłam, dałam z siebie tyle, ile tylko mogłam".

Trzy lata temu na MŚ juniorów w Otepie była pani piąta w biegu łączonym, tracąc tylko sześć sekund do Heidi Weng, która wygrała. Pamiętacie się z Norweżką, rozmawiacie, gdy spotkacie się na zawodach?

- Heidi to dla mnie drugi autorytet. Po Justynie. Podziwiam ją za to, jak jest waleczna. Też bym kiedyś chciała tak biegać i znów z nią powalczyć. Ale znamy się tylko z widzenia, nie rozmawiamy ze sobą. Może kiedyś będzie okazja, jak zbliżę się do niej poziomem.

Zdąży to pani zrobić przed igrzyskami w Pyeongchang, w 2018 roku?

- Zobaczymy, bardzo bym chciała. Na razie zapominam o Lillehammer, nie będę tym weekendem żyć. Będę walczyć, dawać z siebie wszystko, jak tylko dostanę kolejne szanse.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.