Narciarskie MŚ. Justyna Kowalczyk: Nie myślę o medalach

Faktycznie trasa męskiego sprintu, z dwoma podbiegami, byłaby dla mnie lepsza, bo jest dłuższa. Jest jak jest i gdybanie nic już nie pomoże - mówi Justyna Kowalczyk przed pierwszym biegiem podczas mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym. Początek czwartkowych zawodów o godz. 10.45. Relacja na żywo w Sport.pl i aplikacji Sport.pl LIVE.

Relacje, wyniki klasyfikacja medalowa - wszystko o narciarskich MŚ

Robert Błoński: Czym się różni trasa w Val di Fiemme od tej w Davos?

Justyna Kowalczyk: Wszystkim, poza nazwą biegu. Długością, wysokością nad poziomem morza, konfiguracją terenu, zjazdami, podbiegami.

Może pani opisać trasę czwartkowego sprintu?

- Start, podbieg, prosta, zjazd, malutka hopka, zjazd, długi finisz, meta. Nawet, jak uda się komukolwiek odjechać pod górę, zostanie dogoniony na płaskim.

Trener Norweżek Egil Kristiansen powiedział, że dla pani lepiej byłoby biegać po trasie sprintu męskiego.

- Śmiejemy się, że w tym temacie jestem feministką i w sprintach chcę biegać tyle samo co mężczyźni. Żartuję, ale faktycznie trasa męskiego sprintu, z dwoma podbiegami, byłaby dla mnie lepsza, bo jest dłuższa. Jest jak jest i gdybanie nic już nie pomoże.

Dlaczego skrócono trasę piątkowego sprintu?

- Nikt niczego nie tłumaczył. Ktoś powiedział, że spekulacje o dłuższej trasie były plotkami. W większości wielkich imprez biegamy mniej niż mężczyźni i tutaj tak samo.

Zjazd jest trudny?

- Nie, choć oczywiście, wszędzie można popełniać błędy. Ważny jest długi finisz, sprinterki będą bardzo mocne.

Pokonuje pani tę trasę w myślach?

- Tak, ale nie róbmy teraz psychoanalizy.

Da się porównać to, jak jest pani przygotowana do tych mistrzostw świata z tym, jak była przygotowana do MŚ w Oslo dwa lata temu?

- Zawsze czuję się dobrze przygotowana, teraz też. Podczas przygotowań dążyliśmy, by być dobrym w trakcie imprezy głównej. Wydaje mi się, że jest dobrze. A potwierdzają to wyniki, które osiągałam. Pozostaje tylko pokazać na trasie, że jest tak, jak mówię.

Jeszcze nigdy nie była pani mistrzynią świata w stylu klasycznym, choć go pani uwielbia i jest piekielnie mocna.

- Dobrze pan powiedział. Walczymy i zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie tylko ja nie jestem mistrzynią świata w klasyku. Dzisiaj nie myślę o medalach, tylko o tym, żeby jak najlepiej i bezbłędnie pokonać tę trasę. Zresztą, teraz nie będę rozmawiała o medalach.

Da się wytłumaczyć, że jest pani tak świetna w stylu klasycznym?

- Mam bardzo dobrego trenera. Nazywa się Aleksander Wierietielny. W swoim zawodzie przepracował 40 albo i więcej lat, ma ogromne doświadczenie. Kiedy zajmował się biegami i biathlonem, biegało się tylko stylem klasycznym. Ma świetne wyczucie tego stylu. Poza tym moja budowa ciała jest bardziej stworzona do klasyka. Porównajcie mnie i choćby Charlottę Kallę [niska, drobna - rb]. Wtedy zobaczycie różnicę między "klasyczką" a "łyżwiarką". Klasyk sprawia mi przyjemność, to dla mnie naturalny ruch. Oczywiście, kiedy męczę się na 100 procent, o przyjemności nie ma mowy, ale mówię ogólnie o trenowaniu. Mięśnie, które są ważne w klasyku, mam silne. A te, które mają być smukłe, takie są. Odwrotnie niż w łyżwie.

Wysmuklała pani przed mistrzostwami?

- Nie wiem, nie ważyłam się. Ubranka mam te same.

Ostatnio największe wrażenie zrobił pani bieg na dziesięć kilometrów łyżwą w Davos, w którym zajęła pani drugie miejsce.

- Kiedy po dwóch czy trzech kilometrach dowiedziałam się, z jakim czasem biegnę, też byłam zdziwiona. Tyle że tam jest specyficzna trasa, która w tym momencie mi odpowiadała. Wiadomo było, że im dłużej będzie trwał sezon, tym moja łyżwa będzie lepsza, ale uważam, że wciąż nie jest tak dobra, bym myślała o medalach. Cały czas zastanawiam się, czy wystartować na 10 km.

W dniu sprintu może być zmienna pogoda. Będzie pani kombinowała z nartami czy pozostawia wybór serwismenom?

- Oddaję się w ich ręce, jak zawsze. Serwismeni przygotowują narty i z kilkudziesięciu kombinacji wybierają dwie-trzy pary. A ja decyduję, na których biegnę. Mam nadzieję, że nie pomylę się tak jak w Soczi, kiedy wybrałam źle, wbrew opinii serwismenów.

Limit pecha w tym sezonie już wyczerpany?

- W Soczi nie było pecha, tylko głupota.

Dziesięć lat temu debiutowała pani w MŚ właśnie w Val di Fiemme. Jak je pani wspomina?

- Było słonecznie. Przyjechałam dwa czy trzy tygodnie po mistrzostwach świata juniorów, gdzie wywalczyłam złoty medal. Wtedy to było moje zadanie i dlatego praktycznie wszyscy nosili mnie na rękach. Nie było mowy o tym, bym biegała na długie dystanse. 10 km klasykiem tylko przebiegłam. W sprincie zajęłam chyba 31. miejsce. Ileż ja wtedy miałam lat i jak ja biegałam na nartach? Zapoznałam się z wielką imprezą i tyle. Dla mnie to było ogromne przeżycie, oglądałam z bliska wszystkie wielkie biegaczki w akcji i marzyłam, że może kiedyś też taka będę. Zupełnie inaczej niż teraz.

Lista najgroźniejszych rywalek w czwartkowym sprincie?

- Bjoergen, Falla, Ingemarsdotter, Randall, Iwanowa, Malvalehto, Gaiazova.

Nie zmieścicie się wszystkie do finału. Jest tylko sześć miejsc.

- Właśnie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.