Tour de Ski. Góra dla wariatek

Justyna Kowalczyk przez dwa lata przegrywała z Marit Bjorgen, ale na morderczym podbiegu pod Alpe Cermis może się zrewanżować. I wygrać Tour de Ski, najważniejszą imprezę sezonu. Transmisja z decydującego biegu w niedzielę w Eurosporcie i TVP 2, relacja na żywo w Sport.pl od 12:30.

Sport.pl w mocno nieoficjalnej wersji... Polub nas na Facebooku ?

Sobotni bieg na 10 km stylem klasycznym w Val di Fiemme był tylko emocjonującą przystawką przed niedzielną ucztą - liczącym ponad 3 km podbiegiem na Alpe Cermis. Przystawka smakowała wyśmienicie, Polka pobiegła fantastycznie, rzec można fenomenalnie. To był start jak marzenie -Bjorgen została zdeklasowała. Kowalczyk prowadziła od startu do mety, wygrała obie lotne premie i była pierwsza na finiszu. Nadrobiła nad rywalką ponad 18 sekund i w niedzielę dziś o 12.30 na trasę ostatniego etapu ruszy o 11,5 sek przed Norweżką. W biegach narciarskich taka przewaga to tyle co nic. Przez ponad pięć kilometrów pojadą razem, potem zacznie się morderczy podbieg.

Kowalczyk zdeklasowała Norweżki! Wraca na fotel lidera TdS!

W sobotę Polka odzyskała czerwoną koszulkę liderki, którą straciła w czwartek. - Udowodniła, że jest bardzo dobrze przygotowana - powiedział trener Aleksander Wierietielny. - Dziewczyna, która na początku sezonu wygrywała z Justyną o dwie minuty, w czwartek na 15 km łyżwą była lepsza tylko o dwie sekundy. Przed Tour de Ski słyszałem opinie, że przed Alpe Cermis będzie miała sześć minut przewagi. Nic z tego! Tutaj jadą równo. Nie powiem, że Justyna jest lepsza, ale na pewno nie jest gorsza! Obie wygrały po cztery etapy, po trzy razy były na drugim miejscu i raz na trzecim.

- Poza startem na 3,3 km klasykiem, który troszkę zepsułam, wszystko robię lepiej, niż potrafię - dodała Kowalczyk świadoma przewagi nad Bjorgen. Wystrzeliła z formą w idealnym momencie, czym bardzo zaskoczyła pewną siebie Norweżkę. - Nie spodziewałam się, że Kowalczyk będzie aż tak mocna - powiedziała rywalka o Polce.

Norweżce nigdy nie było po drodze z rozgrywanym od sześciu lat Tour de Ski. W pierwszej edycji zajęła drugie miejsce, ale wtedy nie trzeba było się wspinać na Alpe Cermis. Spróbowała tylko raz - w 2009 roku - ale wypadła katastrofalnie (osiągnęła 29. czas) i aż do teraz więcej się pod tą górą nie pojawiła.

Kowalczyk: Bez względu na to, co się jutro stanie, ja stąd wyjeżdżam zwycięska

W dwóch ostatnich sezonach całkiem rezygnowała z TdS, tłumacząc się przygotowaniami: najpierw do igrzysk olimpijskich w Vancouver (2010), a potem do MŚ w Oslo (2011). Tam osiągnęła wręcz nieziemską formę. W Kanadzie wywalczyła dwa złota, w swojej ojczyźnie aż trzy. Do tego z Norwegią wygrywała bieg sztafetowy. Z Kowalczyk przegrała tylko raz: olimpijskie 30 km klasykiem.

Polka kolekcjonowała Kryształowe Kule za Puchar Świata - zdobyła je trzy z rzędu. Pod nieobecność Bjorgen wygrała dwie ostatnie edycje Touru. Wie, jak boli niedzielna wspinaczka, o której trener Wierietielny mówi: - To nie ma nic wspólnego z biegami narciarskimi, to jest człapanie pod górę.

W trzech ostatnich sezonach Polka za każdym razem miała w tej wspinaczce czwarty czas. I choć bardzo boi się tej góry, to Bjorgen na pewno boi się jeszcze bardziej. W tym roku niespełna 31-letnia biegaczka z Rognes przyjechała na niemiecko-włoskie trasy Touru i zapowiedziała, że chce wreszcie wygrać. Wszystkie inne trofea już w kolekcji ma. Niespodziewanie jednak dla siebie absolutna hegemonka z początku sezonu, kiedy wygrywała pięć z siedmiu startów, napotkała mocny opór Polki. Klasę Kowalczyk dostrzegli norwescy dziennikarze. Jest ich na TdS tylu, ilu przedstawicieli mediów ze wszystkich innych krajów razem wziętych. W Norwegii biegi są sportem narodowym.

W ostatnich dwóch latach, dopóki Bjorgen wygrywała, drugiej na mecie Polki, która ostro wypowiadała się na temat chorej na astmę rywalki, jakby nie dostrzegali. Traktowali jak ubogą krewną swojej królowej Marit.

Na tegorocznym Tour de Ski zaczęli o niej pisać i rozmawiać. Jej zwycięstwo nad Bjorgen w sprincie klasykiem nazwali "deklasacją", ale potrafili też dokuczać i prowokować.

Pytali Justynę, czy naprawdę spróbuje zażyć symbicortu - zawierającego niedozwolone środki dopingowe lekarstwa przeciwastmatycznego Bjorgen. W odpowiedzi usłyszeli: "it's not your problem".

Przedstawiciel norweskiej telewizji sugerował, by zakończyła konflikt z Bjoergen. Mówił, że Marit oczekuje przeprosin za wszystkie przykre słowa użyte przez Polkę. Ta odparła, że to jej prywatna sprawa i ucięła dyskusję. Bjorgen stwierdziła: "Szanuję Kowalczyk jako sportowca, ale poza tym nie mamy wiele wspólnego".

Przyjazne gesty i uśmiechy kończą się zaraz za metą, gdzie jedna drugiej gratuluje występu. - Nie musimy się kochać. Mam koleżanki wśród biegaczek. Są z Rosji czy Ukrainy, ale nie z Norwegii. I tyle. Lepiej zajmijmy się sportem - podsumowuje sprawę Kowalczyk, która jest zmęczona Tourem, ale też podbudowana. Energii dodały jej sukcesy i świadomość szansy na pokonanie Bjorgen w najbardziej prestiżowej imprezie sezonu.

Wszystko ma rozstrzygnąć się na niedzielnym podbiegu. Zawodniczki ruszą ze stadionu w Lago di Tesero według kolejności w klasyfikacji TdS - Justyna jako pierwsza, 11,5 sek za nią Marit. Szybko się zrównają i po 5 km dojazdu do góry rozpocznie się mordęga. Na dystansie 3650 m narciarki pokonają przewyższenie 425 m (metę usytuowano na wysokości 1278 m). Największy kąt nachylenia wynosi 28 proc., a średni ponad 12 proc.

- Ta wspinaczka nie ma nic wspólnego z biegiem. Ale ludzie chcą zobaczyć ból na naszych twarzach - mówiła kiedyś Kowalczyk. - Odbywają się tam slalomy alpejskiego Pucharu Świata. I tylko raz w roku kilkadziesiąt wariatek "dmucha" pod górę, na którą nikt nie podjechałby nawet rowerem. Ale wielki wysiłek to wartość dodana naszego sportu. Dzięki temu ludzie bardziej się nim interesują.

Finałowe podejście zabierze im ponad 20 minut. Bjoergen zapowiada walkę, ale po sobotnim biegu norwescy dziennikarze wyglądali na pogodzonych z losem. Gdy Kowalczyk odjeżdżała Bjoergen, z niedowierzaniem patrzyli w wielki telebim. Na twarzach było widać rozczarowanie i bezsilność. Jakby nie wierzyli w to, co widzą. Ich faworytka przegrywała w sposób, w jaki wygrywała, gdzie i co chciała. - Gdyby mogła biec szybciej, na pewno byłaby obok mnie - mówiła po biegu Polka. - Jestem przekonana, że dała z siebie wszystko. Nie jest jednak przyzwyczajona, że przybiega na metę druga. Ja się zdążyłam przyzwyczaić i mnie to już tak nie boli jak ją.

W porównaniu z niedzielnym podbiegiem sobotnie 10 km klasykiem wyglądało niewinnie, choć miało strome podejście (20 stopni nachylenia). To wszystko już za nimi. Reszta biegaczek się nie liczy. Została tylko Polka i Norweżka.

- Jestem przekonany, że Bjorgen nie spróbuje uciekać przed podbiegiem, tylko razem zaczną się wspinać. I zobaczymy, kto będzie pierwszy na górze - mówi trener Wierietielny.

A Justyna dodaje: - Nie mam zielonego pojęcia, co się stanie. Nie potrafię określić, jak mocna będzie Marit na podbiegu. Ale wiem jedno: będzie walczyła z całych sił. Tego można się po niej spodziewać zawsze, wszędzie, o każdej porze dnia i roku. Przed startem pytań bez odpowiedzi jest wiele: która z nas okaże się wytrzymalsza? Która będzie silniejsza? Której głowa bardziej wytrzyma? Która będzie bardziej odporna na ból? Której narty pojadą lepiej? Mam wielki respekt do tej góry, bo wiele razy musiałam ją pokonać. Bywało różnie: świetnie, dobrze i źle, gdy biegłam na antybiotyku. Z tą górą mam więc związany cały wachlarz emocji. Marit była na niej dawno i było jej ciężko. Dla żadnej z nas to nie będzie ot, taki zwykły start, jak choćby ten na 10 km. To będzie walka z samym sobą. A dopiero później z rywalką. Wszystko jest otwarte, ale cieszę się, że to ja prowadzę. Bez względu na to, co się stanie w niedzielę, wyjadę stąd zwycięska.

Klasyfikacja generalna Tour de Ski:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.