Tajner dla "Gazety": Wróci błysk Adama

- Gwiżdżąc na rywali Adama, najwięcej złego kibice zrobią właśnie jemu. Będzie się czuł zażenowany i to na pewno przeszkodzi mu w walce. Proszę o doping dla każdego - mówi w rozmowie z Gazetą trener polskich skoczków Apoloniusz Tajner.

Tajner dla "Gazety": Wróci błysk Adama

- Gwiżdżąc na rywali Adama, najwięcej złego kibice zrobią właśnie jemu. Będzie się czuł zażenowany i to na pewno przeszkodzi mu w walce. Proszę o doping dla każdego - mówi w rozmowie z Gazetą trener polskich skoczków Apoloniusz Tajner.

Robert Błoński, Michał Pol, Dariusz Wołowski: Czy konkursy w Zakopanem to dla Małysza i dla Was wszystkich coś wyjątkowego?

Apoloniusz Tajner: Na pewno. Skaczemy u siebie, na obiektach, które nasi zawodnicy świetnie znają, przy naszej publiczności, co będzie dla nich dużym obciążeniem psychicznym. Z tych powodów te zawody są inne. Poza tym będą takie jak każde inne w PŚ.

Czyli to, że na dole będzie kilkadziesiąt tysięcy ludzi z biało-czerwonymi flagami, nie będzie dla Was ułatwieniem?

- Nie. To jest może bardziej mobilizujące, ale na pewno niczego nie ułatwia. Zawodnicy bardzo będą chcieli wypaść nadzwyczajnie i szczególnie u tych, którzy nie są w pełnej dyspozycji, może przynieść to odwrotny skutek. Ci, co są w formie, będą tu skakać dobrze.

Polscy kibice od roku czekają na Małysza, żeby wreszcie zobaczyć go w PŚ w Polsce. Co Pan by chciał im powiedzieć? Pamiętamy przecież, co działo się w Harrachovie...

- Tak. W Czechach wszyscy byliśmy kompletnie zaskoczeni, gdy nasi kibice gwizdali na skoczków niemieckich. Nie znaliśmy powodów tych reakcji. Potem to było analizowane, pół żartem, pół serio mówiąc sięgało to II wojny światowej...

Myślę, że teraz sytuacja jest inna, że świadomość kibica narciarskiego jest inna, że kibice zdają sobie sprawę, że takie reakcje bardziej oddziałują na naszych zawodników niż na rywali. Adam mówił, że w pewnym momencie zaczął za bardzo myśleć o tych gwizdach, o nieusprawiedliwionej niczym niechęci... Ja też na wieży trenerskiej czułem się stremowany. Niemcy uśmiechali się za moimi plecami, mówili, że jest gorzej niż w Austrii. Dla nas to było większe obciążenie psychiczne niż dla nich.

Po Harrachovie startowaliśmy w Willingen. Adam przyjmowany był serdecznie, nie było rewanżu. Tym bardziej apeluję teraz o doping dla wszystkich. I tak wygra najlepszy. Jeśli to ma być Niemiec, niech to będzie Niemiec. Jeśli to ma być Małysz, niech będzie Małysz.

Hannawald pokazał, że wytrzymuje presję swoich kibiców. Wygrał w Oberstdorfie, Ga-Pa, potem świetnie skakał w Willingen. Schmitt tego nie wytrzymał.

- Ja tak nie uważam. Schmitt z presją radzi sobie doskonale, to jest mistrz. Tyle że on nie jest w najwyższej formie. Prowadził po pierwszej serii w Willingen, ale było to efektem doskonałych warunków podczas jego skoku. Wiatr go niósł na całej długości. Wiedzieliśmy jednak, że na oddanie drugiego takiego samego skoku nie ma szans. Choć nikt się nie spodziewał, że w drugiej serii będzie miał najgorszy skok ze wszystkich.

Hannawald wygrał w tym roku wszystkie konkursy. Dobrze byłoby, gdyby Małysz pokonał go w Zakopanem, żeby poczuć się pewniej przed igrzyskami.

- Sven skacze perfekcyjnie. Mówiąc żartem, jest w takiej dyspozycji, że wypada tylko czekać, aż się ona skończy. Obniżenie musi nastąpić, nie wiem tylko kiedy. Ale ja na to nie liczę. Zajmujemy się naszymi zawodnikami. Wierzę, że wróci ten błysk Adama, czyli wszystko, co decydowało o tym, że on wygrywał konkursy.

PŚ w Zakopanem można chyba nazwać próbą przedolimpijską? To przecież ostatnie zawody, w których wystartują wszyscy najlepsi. Do Japonii większość z nich nie pojedzie. A potem jest już Salt Lake City...

- Nie nazywałbym tego próbą przedolimpijską. Ale wyniki konkursów w Zakopanem mogą decydować o dyspozycji psychicznej na igrzyskach.

W jakiej formie jest Adam?

- Dobrej. We wtorek trenowaliśmy i Adam skakał z tym swoim błyskiem, tak jak potrafi. Jestem spokojny.

A prezes PZN nie jest. Mówił, że popełniliście błędy w przygotowaniach, bo dwa szczyty formy w sezonie nie są możliwe...

- To są opinie prezesa, ma do nich prawo. Ja o żadnych dwóch szczytach nigdy nie mówiłem. Adam miał skakać dobrze od początku sezonu - to miało dać mu pewność, że przygotowania były dobre, że wszystko jest OK. A z każdym startem miało być lepiej.

Ale nie jest. Warto było jechać do Willingen? Może trzeba było dać Małyszowi odpocząć?

- Ten start był superważny. Po Bishofschofen, gdzie Adam był 9., baliśmy się, że to wszystko będzie spadać dalej. A czwarte miejsce w Willingen miało olbrzymie znaczenie psychologiczne dla Adama i dla nas wszystkich. Utrzymał się w czołówce. To nie było jeszcze wielkie skakanie, ale to, co się stało w Niemczech, dało nam spokój.

Adam nie stracił wiary?

- Ani przez chwilę.

Ale po ostatnich skokach był przygaszony. Zjeżdżał ze skoczni ze spuszczoną głową.

- Tak, bo mu nie szło. Skakał gorzej, popełniał drobne błędy techniczne. Nie było się z czego cieszyć. Ale paniki też nie było. On wie, że do decydującej próby na igrzyskach jest czas.

Na pewno nie chodzi o złe przygotowanie, trening czy przetrenowanie. Ta słabsza dyspozycja związana była z osłabieniem fizycznym. Z perspektywy czasu widać, że to przeziębienie, które miał po powrocie z Predazzo, pozostawiło w organizmie ślady. Adam, czując, że nie ma w nogach tej siły i techniki, czyli niskiego dojazdu i wysokiego wyjścia z progu, ratował się, za bardzo rzucając ciało do przodu. Brakowało mu mocy w nogach. A to mogło być spowodowane osłabieniem. Sprawdzaliśmy ostatnio jego parametry i były na bardzo wysokim poziomie. Szkoda, że nie zrobiliśmy tego podczas TCS.

Ale nie mówmy, że Adam ma obniżkę formy. Bez formy nikt tak daleko by nie skakał. Poza tym Adam nie wygrywa także dlatego, że inni zaczęli skakać wyśmienicie. Willingen pokazało, że faworytów jest teraz co najmniej kilku.

Były między Wami męskie rozmowy?

- Rozmawiamy cały czas, ale męskie rozmowy można prowadzić z juniorami, a nie z zawodnikiem klasy Małysza. Z Adamem analizujemy jego skoki, oglądamy je na wideo, szukamy odpowiedzi na jego wątpliwości, doradzamy i rozważamy kolejne koncepcje: co poprawić.

A w sztabie szkoleniowym z psychologiem i fizjologiem mieliście burze mózgów.

- Mieliśmy w Ga-Pa. Ustaliliśmy, że będziemy prowokować tematy, pytania i problemy. I w tej konwencji - burzy - tę rozmowę przeprowadziliśmy. Wnioski przekazaliśmy skoczkom i to spotkanie nie było spokojne, ale konstruktywne.

Mówi Pan, że jest spokojny. Ale w Willingen Małysz, który rok temu skoczył tam 151,5 m, nie dolatywał nawet do 140. m. Inni skakali 10 metrów dalej, choć rekordu Adama nie pobili. Czy to nie świadczy o tym, że forma Małysza jest jednak znacznie niższa niż rok temu?

- Nie. Adam skakał dobrze. Decydujące znaczenie dla odległości miała szybkość. Na progu Adam był wolniejszy od najlepszych o ponad 2 km/godz. To dużo. Tak jakby jechał z rozbiegu niższego o trzy-cztery belki. Poza tym na rozbiegu były bardzo szerokie tory dopasowane do zawodników wysokich. Ja już po pierwszym skoku pytałem Adama, czemu tak ściska kolana. Miał je ściągnięte, bo stopy były za szeroko rozstawione. I pozycja dojazdowa była zniekształcona. Ta niska prędkość i zła sylwetka miały wpływ na odległość. Poza tym narty firmy Elan nie sprawują się dobrze na mokrym śniegu, są świetne na twardych, zmrożonych torach. Serwismen też to zauważył, ale na konstrukcję nowych nart nie ma czasu. Możemy tylko liczyć na to, że w Salt Lake City jak zawsze będzie sucho.

A nie można przygotować nart na suchy i mokry śnieg? Szkoda by było tracić lata ciężkiej pracy przez narty. Bo co wtedy, jeśli na igrzyskach będzie jednak mokro?

- Teraz już nie ma czasu. Są dla Adama przygotowane nowe narty specjalnie na igrzyska, na których jeszcze nie skakał i które może jechałyby lepiej w Willingen.

Jan Szturc, trener Adama, mówił po konkursach w Niemczech, że Adamowi przydałyby się treningi w tunelu aerodynamicznym. To poprawiłoby jego sylwetkę dojazdową.

- Zgadzam się. Ja rozmawiałem już o tym z Jasiem. Ten tunel to nic nowego, większość zawodników w nim trenuje. Myśmy takiej potrzeby nie widzieli, bo udało nam się dojść z Adamem tak wysoko bez tunelu. W przyszłym roku trzeba będzie taki trening zastosować. Teraz nie ma już na to czasu.

Zostaje Pan z kadrą po olimpiadzie?

- Jeśli wszystko ułoży się tak, jak oczekujemy, to zostanę. Ja zakładałem, że będę pracował tylko do igrzysk w SLC, ale zebraliśmy tyle doświadczenia i tak nam dobrze idzie, że możemy rozwinąć sposób treningu tych młodszych. Ciężko coś zmienić u Mateji i Skupienia. Ale chodzi nam o tych młodych, którzy są nadzieją.

Do Turnieju Czterech Skoczni Adam wygrywał konkursy, miał ogromną przewagę w PŚ. A potem przyszedł moment, w którym przestał zwyciężać. Może to dobrze, że kryzys przyszedł na TCS, a nie na igrzyskach...

- Nie miałbym nic przeciwko temu, by wygrywał wszystko, aż do samej olimpiady. Ale jest inaczej. Jego ostatnie skoki zmusiły nas do szczegółowych analiz. Nasz spokój, jeśli chodzi o Adama, został na TCS rozbity. Dotąd denerwowaliśmy się tylko pozostałymi zawodnikami. W Niemczech i Austrii zostaliśmy zmuszeni do szukania przyczyn obniżki u Adama.

Małysz jest lekki i zawsze ma od rywali gorszą szybkość na rozbiegu. Przyzna Pan, że w Salt Lake City jego szanse będą większe na obiekcie średnim, gdzie decyduje technika, bo różnice w prędkościach na progu są mniejsze.

- Ja bym tak nie powiedział. Jeśli będzie w swojej normalnej formie, jego szanse na średniej i dużej skoczni będą równie duże. Wielka skocznia w Salt Lake City - jej próg jest idealny dla tych, co skaczą technicznie tak jak Adam. Średniej w ogóle nie znamy. Jeśli jednak Adam będzie skakał na niej tak jak na Turnieju Czterech Skoczni, czyli poprawnie - nic to nie da.

To, by Adam Małysz wygrał w Polsce, stało się niemal sprawą narodową.

- Wy, dziennikarze, czujecie to najlepiej, bo sami tę atmosferę nakręcacie. Ale Adam nie czyta artykułów. Takie jest nasze zalecenie. I nie jest podkręcany przez to, co pojawia się w prasie. To byłby element zaburzający przygotowania. A to, co czasem usłyszy w telewizji, to nieuniknione. Do przygotowań, treningu należy to, by nie udzieliła mu się ta atmosfera histerii. Staramy się, aby miał jak najmniej z tym kontaktu. Nie sądzę więc, by ta wrzawa miała na niego wpływ.

Podczas letnich mistrzostw Polski na igielicie w Zakopanem było niemal szaleństwo. Adama wyprowadzali ochroniarze. Czy teraz też będzie korzystał z ich pomocy?

- To była niepotrzebna demonstracja siły ze strony ochrony. Powinni być bardziej dyskretni i interweniować tylko w sytuacjach, kiedy publiczność nie chce dać zawodnikowi przejść. Nie potrzeba jednak, by ochroniarze łazili za nim wszędzie.

Jak Pan znosi zainteresowanie mediów i kibiców...

- To jest bardzo sympatyczne. Dostaję sporo listów, zbieram je. Ludzie starają się nam pomóc. To dotyczy wszystkiego. Od kasku, po narty, oni widzą różne rzeczy, aż sam jestem zdziwiony.

Pewien spadochroniarz spod Lublina podczas Turnieju Czterech Skoczni przysłał mi wykresy wszystkich kątów odbicia zawodników na progu. Teraz zaproponował nowy układ pracy w reprezentacji. Pierwszą kadrą, czyli Małyszem, powinienem według niego zajmować się ja. Drugą, czyli Pochwałą i Mateją - Małysz. A pozostałymi Piotr Fijas.

Ostatnio musieliśmy zmienić numer telefonu w domu. Żona była wytrącona z równowagi, bo dzwoniono nawet w nocy. Przez cały Turniej Czterech Skoczni punktualnie o 23.30 dzwonił jakiś pan, który bez przerwy szlochał do słuchawki, żeby coś zmienić, żeby Adam lepiej skakał. Albo telefonowała jakaś pani, która chciała rozmawiać ze mną, a zawsze trafiała na żonę. Kiedyś usłyszeliśmy ją w radiu. Żona poznała jej głos. Słuchaliśmy, co powie, bo zapewniała, że zna przyczynę porażek Adama. Otóż zauważyła, że podczas Turnieju Czterech Skoczni Adam ani razu nie dotknął paska od kasku. A wcześniej poprawiał go regularnie, przed każdym skokiem. I to - według niej - związane było z przepływającą energią...

Dostałem też list od aerodynamika, który zaproponował dociążenie Adama kilkoma płytkami ołowiu, bo on jest za lekki, a przecież nawet szybowiec obciąża się wodą i wtedy on zyskuje na aerodynamice. Podał nawet przykład Hannawalda, który odkąd przytył, skacze dalej.

Hannawald waży podobno 62 kg przy wzroście 184 cm.

- Nikt nie wie, ile waży naprawdę. Ja sądzę, że mniej. Jest podobnego wzrostu co Robert Mateja, a wygląda jak jego cień. Tyle że Niemcom udało się przywrócić mu moc.

Czy niedozwolony doping może pomóc skoczkom? I w czym?

- Jeśli już, to w przewodnictwie nerwowo-ruchowym. Można je zwiększyć, spowodować, że sygnał z mózgu do mięśni będzie docierał szybciej. Typowo wzmacniające rzeczy są bezużyteczne, bo mogłyby zaszkodzić technice.

Na przykład odrobina alkoholu mogłaby przytępić zmysły zawodnika, co byłoby korzystne, zwłaszcza że fizycznie byłby on na tym samym poziomie. Z każdym skokiem wiąże się przecież ogromny stres. Pamiętam siebie z czasów, kiedy skakałem. Wychodziłem na belkę i w głowie pojawiała się pustka. Myślałem: "jak ja skoczę, przecież kompletnie nic nie pamiętam". Musiałem tylko liczyć na to, że wszystko było dobrze wytrenowane i podczas skoku samo wyjdzie.

Nazwałbym to paniką przedstartową. Są zawodnicy, którzy na zawodach skaczą znacznie gorzej niż na treningach. To dotyczy też paru naszych zawodników. Ale oczywiście nie Adama. On po treningach psychologicznych umie nad tym zapanować.

Co się dzieje ze skoczkami, że nagle przestają wygrywać? Toni Nieminen zdobył mistrzostwo olimpijskie, mając 16 lat, i do dziś szuka formy. Primoż Peterka, Andreas Goldberger, Martin Schmitt byli na szczycie i z niego spadali.

- Często przyczyną są problemy osobiste. Zawodnik czuje, że jest najlepszy i niezbyt solidnie przykłada się do treningów. Występuje też coś takiego jak "zmęczenie materiału". Po 27. roku życia następuje spowolnienie układu ruchowego. Taki zawodnik góruje doświadczeniem, ale z roku na rok traci błysk fizyczny.

Czyli przyszłość należy do młodych?

- Nie. Wygrywać będą zawodnicy doświadczeni w wieku od 23-28 lat. Ten, kto wygrywa w wieku 17-20 lat, rzadko utrzymuje formę. Potem znika i ewentualnie wraca.

Simon Ammann miał groźny upadek w Willingen. Jak ciężko otrząsnąć się po czymś takim? Zostaje uraz.

- Ja pamiętam, jak kiedyś Pavel Ploc upadł na mamucie. Wykonał pełne salto, spadł na plecy i był niesamowicie poturbowany. A tydzień później wygrał zawody PŚ w Lahti. Wszystko zależy od zawodnika. Na niektórych upadek nie zostawia śladu, inni długo nie mogą się pozbierać. Przykładem jest Robert Mateja. Pięć lat temu za wcześnie się odbił z progu i też groźnie upadł. Teraz instynktownie spóźnia odbicie, bo tak się czuje bezpieczniej. Blokuje się. I na to nie ma rady.

Co Pan sądzi o tym, że skoczkowie będą musieli startować w kwalifikacjach, a wszystkie konkursy rozgrywane będą systemem K.O.

- Nam jest to obojętne. Jeśli chodzi o kwalifikacje, to my z nich nigdy nie rezygnowaliśmy. Dla nas to nie jest problem. Tu raczej chodzi o Niemców. O to, by oni skakali. Ja widziałem niezadowolenie kibiców rok temu w Ga-Pa, kiedy Schmitt nie skakał w kwalifikacjach. Były gwizdy, bo oni chcieli go zobaczyć. Teraz w kwalifikacjach na TCS nie skakał Hannawald.

Nie wiem, czy ta cała reforma zostanie przyjęta. Każdy ma swoje argumenty, FIS opiera się RTL. Ale to telewizje dają pieniądze i w końcu pewnie przeforsują te zmiany. Powtarzam jednak: dla nas to nie ma znaczenia.

Ma Pan jakieś przeczucia przed konkursami w Zakopanem?

- Dobre. I nie chodzi już tylko o Adama, ale reszta we wtorek skakała dobrze, na swoim poziomie. My nie oczekujemy cudów, tylko tego, by skakali, jak potrafią. Parę tygodni temu w jednym z konkursów najlepszy z Niemców był na 13. miejscu. Trener Hess bezradnie rozkładał ręce. Już nie wiedział, co robić, nie umiał tego wytłumaczyć. Mówił, że wszystko robią, jak trzeba, a tu taki obciach. Minęło kilkanaście dni i oni stali się dominującą grupą w PŚ. Nastąpił przełom. Ja też mogę powiedzieć jak Hess. Reszta moich zawodników nie skacze, jak umie. Ale to może zmienić się w każdej chwili, nawet w Zakopanem. Chcę, żeby reszta kadry czuła, że jedzie na igrzyska dzięki swojemu wysiłkowi, a nie jako dodatek do Małysza.

Co Pan powie o Wielkiej Krokwi po przebudowie? Którą z innych skoczni przypomina najbardziej?

- To bardzo dobra skocznia, bezpieczny obiekt. Porównałbym ją może do tej z Predazzo, gdzie Adam wygrał dwa razy. Ale w Zakopanem jest jedno takie miejsce, które można by jeszcze poprawić. Między 110. a 125. m zawodnicy lądują z za dużej wysokości, czują potężne uderzenie w nogi. Ci, którzy kilka razy w ciągu dnia lądują w tym obszarze, mają potem zakwasy. Poza 125. m lądowanie jest bardzo bezpieczne.

Ile można skoczyć na Wielkiej Krokwi?

- Około 140 m.

Rozmawiali: Robert Błoński, Michał Pol i Dariusz Wołowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.