Justyna Kowalczyk: W maju w Sierra Nevada zostanę sprowadzona na ziemię

- Biegałam najrówniej, nigdy się nie poddałam. Parę razy wygrałam, upadków nie było za dużo, spieprzyłam tylko dwa biegi. I tyle - opowiadała po zakończeniu zawodów Pucharu Świata w sezonie 2008/09 Justyna Kowalczyk.

Rywalka Kowalczyk: Gdyby punktowano inaczej, wygrałabym ?

Robert Błoński: Na podium Pucharu Świata król spotkał się z królową zimy. Dekorował panią Karol Gustaw XVI.

Justyna Kowalczyk: "Królowa zimy", "królowa śniegu" czy "królowa nart" - to bardzo sympatyczne określenia. Ale jak w maju pojadę do Sierra Nevada i będę miała przed sobą 40-kilometrowy podbieg, to zostanę sprowadzona na ziemię. Tam już królowej nie będzie. Będzie tylko ciężka robota.

Ale na razie robota skończona.

- Jeszcze czeka mnie start w mistrzostwach Polski i potraktuję je poważnie. Lepszego sezonu bym sobie nie wymarzyła. Biegałam najrówniej w sezonie, nigdy się nie poddałam, najlepiej wytrzymałam. Upadków nie było za dużo. Parę razy wygrałam, spieprzyłam dwa biegi. I tyle. Od początku stycznia nie było na mnie mocnych. Tylko Petra dotrzymywała mi kroku w PŚ, bo wygrywała sprinty.

Zdobyłam najwięcej punktów, zdeklasowałam rywalki na dystansach, na których wydawało się, że nie będzie mocnych na Finki. Nie byłoby tego wszystkiego bez trenera Wierietielnego, pana Józka Pawlikowskiego i PZN-u. No i oczywiście serwismenów: Ulfa Olssona, Rafała Węgrzyna, Mateusza Nuciaka. Pomogli mi bardzo, wykonują ciężką robotę, dzięki której mogę później szybko jechać na nartach.

Po przyjeździe do Falun powiedziała pani trenerowi, że wygra finał PŚ.

- Patrząc z boku, jako osoba, która świetnie się zna na biegach, mogłam powiedzieć, że mam wielkie szanse. Ale to tylko sport, wszystko mogło się zdarzyć. Dałam radę, ale Falun i tak nie polubię. W niedzielę strasznie się umęczyłam. Od początku ciężko się jechało. Nie wiem, czemu. Może to obciążenie psychiczne? Może zmęczenie? Teraz to nieważne.

Trener powiedział, że PŚ wygrała pani "po drodze" z MŚ w Libercu.

- Kryształowe Kule to wisienki na torcie z medalami MŚ. Mogłabym w Pucharze Świata być i czterdziesta, jeślibym miała medale z Liberca.

Najpiękniejszy moment w tym sezonie?

- Bez dwóch zdań Liberec. I pięć Kryształowych Kul nie dorówna złotym medalom MŚ. Nie ma o czym mówić.

A w Pucharze Świata?

- Zwycięstwo w Otepeaeae z ogromną przewagą nad resztą. To było miażdżące dla rywalek.

A najtrudniejszy?

- Początek sezonu. Byłam bardzo niecierpliwa. Trener tłumaczył, że sukces przyjdzie, przyjdzie na pewno. W wakacje byłam bardzo mocna. Miałam sprawdzian kontrolny z Finkami na 10 km klasykiem. Wygrałam z Kuitunen 30 sekund, z Saarinen 45 sekund. Na ich koronnym dystansie! Byłam mocna i nie mogłam się doczekać wyników zimą.

W niedzielę po raz pierwszy założyła pani żółtą koszulkę liderki PŚ.

- Clever girl jestem, co [Justyna śmieje się w głos]? Trzeba być sprytną dziewczyną, żeby tak wygrać. Co tam nosić tę koszulkę tylko po to, żeby nosić. Lepiej założyć w odpowiednim momencie. To chyba jedyny taki przypadek w historii sportów zimowych. Pierwszą w życiu koszulkę liderki PŚ zobaczyłam na podium po ostatnich zawodach. Razem z wielką Kryształową Kulą.

Petra Majdić jest bardzo rozczarowana?

- Nie. Było wiadome, że będzie jej ciężko. Nie miała szans być tutaj druga. Chodziło tylko o to, czy ja dam radę utrzymać prawie minutę przewagi. Udało się, ale przewaga szybko topniała. Zabawa polegała na tym, abym wygrała lub była druga. Cóż, Petra zapowiedziała, że od poniedziałku idzie trenować dystanse, ja odparłam, że przygotowuję się pod kątem sprintów... A koniec i tak będzie taki, że ja pozostanę dobra na dystansach, ona w sprintach.

Był moment załamania na trasie?

- Tak. Słyszałam, że dziewczyny mnie doganiają. Czułam, że ze mną jest nie najlepiej. Na szybkich zjazdach nogi bolały nieziemsko. Nie sądziłam, że mnie dogonią, ale co chwila musiałam mieć informację, jaką mam przewagę. Nie przypuszczałam też, że tak się zmęczę. Dziesiątka [10 km] to niby nic wielkiego, ale ta kosztowała mnie strasznie dużo. Dziś byłam najbardziej zmęczona w sezonie.

Gdyby przed sezonem ktoś powiedział pani: sezon skończy się trzema medalami MŚ i dwoma Kryształowymi Kulami PŚ...

- ...Bardzo dobrze, że jest ten Puchar Świata, bo kto wie, ile czekałabym na kolejną okazję. Za rok są igrzyska i nikt nie będzie myślał o PŚ. Będziemy walczyć i jeździć wszędzie, ale liczyć się będzie wyłącznie Vancouver. Kolejny sezon to MŚ w Norwegii i kto wie, czy w sezonie 2010/11 nie zrobię sobie roku przerwy. Żeby odpocząć, "podreperować" życie prywatne... Tak więc dobrze, że wygrałam ten Puchar teraz.

Mówiła pani, że z wiekiem przyszła dojrzałość psychiczna... To było decydujące?

- Jak jesteś mocny, to jesteś silny psychicznie. Tak jest w sporcie. Kiedy wiesz, że zrobiłeś wszystko, by być mocnym, że pracowałeś uczciwie, to efekty przyjdą. Nie wolno tylko popadać w skrajność i mówić, że jest się najlepszym, a reszta nie umie biegać na nartach. Trzeba mieć szacunek do wszystkich, nawet najsłabszych. Ja też kiedyś byłam słaba i wiem, jak mnie traktowały. Niektórym może być teraz głupio.

Przed każdym wielkim sukcesem dostawała pani cios. W Turynie był upadek na 10 km, kiedy była pani faworytką, i potem medal na 30 km. A sukcesów z tego roku nie poprzedziły spektakularne upadki. To ta dojrzałość?

- Dzięki Turynowi wygrałam mistrzostwa świata w Libercu. W 2006 roku zbudowałam wokół siebie skorupę i nauczyłam radzić z presją.

Każdy kolejny sezon jest lepszy. Zastanawiała się pani, gdzie jest kres możliwości?

- Już niedługo go zobaczymy. Nie napiszę innej historii niż inne zawodniczki. Bjoergen, Skari, Paruzzi, Kuitunen - one deklasowały innych przez dwa-trzy lata i potem schodziły na normalny poziom. Raz było dobrze, raz źle. Na słabość też kiedyś będę musiała sobie pozwolić. Inaczej skończy się źle.

Wzruszyła się pani na podium?

- Na pewno nie tak, jak w Libercu.

Jak będzie pani świętować?

- Długo i hucznie. Wyjedziemy stąd, dopiero jak wrócę z imprezy. Trener zapakuje mnie do samochodu i wracamy do Polski. Świętą nie jestem, pobawić się lubię. Ale wiem, kiedy jest na to czas.

Pójdzie pani tańczyć?

- Siły będę miała. Po to trenuję, by mieć ich dużo. Za dwie godziny znowu mogłabym polecieć na 10 km, więc i zatańczyć dam radę. Trzeba umieć rozładować stres.

Cele na następny rok?

- Znowu szybko biegać. To, że w tym biegałam szybko, nie znaczy, że w Vancouver nagle wyrosną góry. To nie są trasy dla mnie.

Presja będzie większa niż teraz.

- Poradzę sobie. Na pewno w listopadzie w Kuusamo będę siódma czy ósma i wszyscy będziecie pytać, dlaczego nie pierwsza. Ale trener mi wytłumaczy, żebym się wami nie przejmowała.

Liczby Kowalczyk

120 - tyle dni trwał sezon (od 22 listopada do 22 marca)

29 - w tylu biegach startowała Justyna Kowalczyk

12 - tyle razy była na podium

5 - tyle biegów wygrała

Wierietielny: Następny sezon będzie trudniejszy - czytaj tutaj ?

Copyright © Agora SA