Kilometry Justyny Kowalczyk

Polska czeka na mój medal? Niech sobie czeka na tych, których wcześniej wypromowała. Ja trzy miesiące temu byłam jeszcze skreślona

Justyna Kowalczyk , największa polska nadzieja na medal olimpijski w Turynie. Trenuje biegi narciarskie, zimą w zawodach Pucharu Świata stawała na podium w biegach techniką klasyczną. Ma 22 lata, pochodzi z Kasiny Wlk. w Beskidzie Wyspowym. Studiuje na AWF w Katowicach.

16 lutego wystartuje na 10 km stylem klasycznym. To jej koronna konkurencja. Opowiedziała nam, co się z nią dzieje podczas takiego biegu. I jak biegło jej życie.

Pierwszy kilometr

Jestem nerwuską. Ale jak stoję w bramce startowej, zdenerwowanie puszcza. Po kilkuset metrach się okazuje, czy mam dobrze dobrany smar do nart. Koncentruję się też na technice biegu, żeby jak najlepiej pokonać wszystkie myki, zakręty. Na każdym można stracić ułamki sekund, a potem wychodzi z tego minuta.

Biegałam od II klasy szkoły podstawowej w przełajach. Wygrywałam z rówieśniczkami nawet w zawodach wojewódzkich. W ogóle byłam chłopczycą, najbardziej lubiłam piłkę ręczną. Jedyny klub sportowy, jaki był w mojej okolicy, to Maraton Mszana Dolna - biegi narciarskie. Więc musiałam tam wylądować.

Drugi kilometr

Na pierwszych dwóch kilometrach mam założenie od trenera, żeby pilnować oddechu. Żeby był pełny, spokojny, a nie od startu raptowny, spłycony. Zbyt mało tlenu dostarczyłabym do mięśni i szybko bym się zakwasiła.

Moja starsza siostra uprawiała w Maratonie biegi narciarskie, ale z powodu odmrożeń musiała to zakończyć. Więc w rodzinie wszyscy byli nastawieni sceptycznie do mojego pomysłu. Ale ja, jak się uprę, to będę siedzieć, ryczeć, aż osiągnę cel. Przekonałam rodziców. Tata był zresztą zawsze prosportowo nastawiony, ale mama - pronaukowo. Uczestniczyłam już z dobrym skutkiem w paru olimpiadach - polskiego, chemii, matematyki i historii.

Trener mnie przekonywał do szkoły sportowej, ale wolałam iść do ogólniaka, a potem na prawo, tak jak mówiła mi mama. Powiedziałam: jak zdobędę mistrzostwo, to pójdę do sportówki. I w ósmej klasie po pięciu miesiącach treningów zdobyłam mistrzostwo Polski. Wygrałam 3 km klasykiem z dużą przewagą. Trafiłam do szkoły sportowej z internatem w Zakopanem.

Trzeci kilometr

To moment ustabilizowania: tempa, tętna, oddechu, rytmu biegu. Dobrze, jeśli tu jest jakiś cięższy podbieg, bo to mój najmocniejszy kilometr.

Na mieszkanie w internacie nigdy bym dziecka nie skazała. Przyjechałam uśmiechnięta, roztrzepana, jak teraz. Po dwóch tygodniach chodziłam zgarbiona, przygaszona. Starsze koleżanki, większe ode mnie, typowa fala. Posyłały mnie do sklepu. Odebrać którejś zdjęcia na Krupówkach, a do zakładu były 4 km w jedną stronę. Drobne przykrości w jadalni czy w autobusie. Dzisiaj by mnie to nie obeszło, ale ja byłam najmłodszym, rozpieszczonym dzieckiem, które nagle tak rzucone mocno to przeżywało.

Przed mistrzostwami Polski dziewczyny mnie wysłały do sklepu, a ja miałam mokrą głowę i zachorowałam. Trenerka przyszła z wyrzutami: dlaczego nie dbasz o siebie? Wtedy wyrzuciłam z siebie wszystko, rodzicom też powiedziałam. Zaczęła się afera, przenieśli mnie do własnego pokoju. A teraz moja ówczesna trenerka została dyrektorką i wszystko ukróciła.

Czwarty kilometr

Na czwartym kilometrze ciągnę bardzo mocno. Jeśli wcześniej był podbieg, to teraz będzie zjazd. Wtedy trochę odpoczywam.

Co roku zdobywałam mistrzostwo Polski w biegach stylem klasycznym. A po roku treningów na mistrzostwach Europy zajęłam 19. miejsce, przegrałam ze zwyciężczynią prawie o 5 minut. Wygrała Jekatierina Woroncowa, potrójna mistrzyni świata juniorów, dziś moja dobra koleżanka. W tej chwili wygrywam z nią bez problemów, po minutę-dwie.

Nie wstydzę się, że kiedyś źle biegałam, przegrywałam. Bo sztuka polega na tym, żeby iść do góry.

Piąty kilometr

Pierwsza piątka jest u mnie bardzo mocna. Mam dużą siłę i szybkość, a słabszą wytrzymałość. Do połowy dystansu idę jak lokomotywa.

Ciężko trenuję. Pyta pan, co narciarz robi latem. Sezon treningowy zaczyna się już w maju. Trenujemy około siedmiu godzin dziennie: wolne bieganie wytrzymałościowe i siłownia. W czerwcu wyjeżdżamy zwykle w góry. W tym roku w Sierra Nevada podbiegaliśmy 20 km na rolkach pod górę. Czy można sobie potem zjechać dla przyjemności? Nie radziłabym, bo nie mają hamulców. Na treningach mało rzeczy robi się dla przyjemności. Pod szczytem płuca palą.

W lipcu i sierpniu pracujemy około ośmiu godzin. Ściślej - ja tyle wykonuję, chłopaki mniej. Robię po 80 km dziennie na rolkach, na nogach plus siłownia. We wrześniu leciutkie roztrenowanie. A w październiku zaczyna się sezon.

Szósty kilometr

Zaczyna się walka o przeżycie, narasta ból mięśni, pod koniec będą mi dosłownie pękały. Największe problemy mam z nogami, szybko je zakwaszam. Bolą uda, łydki i pupa.

Na koniec ubiegłego sezonu dostałam dziesięciomiesięczną dyskwalifikację, bo w moim organizmie znaleziono niedozwolony dexametazon. To nie żaden dopalacz, między zawodami można go mieć w organizmie. Na zawodach na 15 km "łyżwą" buty mi nasiąkły i zaczął mi trzepotać achilles, a następnego dnia miałam start w Oberstdorfie. Więc wzięłam lek przeciwzapalny.

Jak się dowiedziałam, że mam niedozwoloną substancję, przejrzeliśmy z trenerem skład odżywek i lekarstw, które przyjmuję. I znaleźliśmy fatalny lek. Teraz już czytam uważnie nawet ulotki aspiryny.

Siódmy kilometr

Ręce mam bardzo silne, jeśli już ręce zaczną mnie boleć, to dało mi mocno w kość. A zwykle na siódmym kilometrze zaczynają boleć.

Tęsknię do domu. Kasina jest śliczną wioską między górami w Beskidzie Wyspowym. Trochę dziurowata. Nie ma zasięgu - żeby zadzwonić, trzeba wejść kawałek pod górę na skraj wsi. Kilka sklepów, spokój, cisza.

Wieś hartuje ludzi. W tym sporcie wszystkie zawodniczki z całego świata pochodzą ze wsi. Bo to bardzo trudny sport, wytrzymałościowy - wysiłek trwa nawet dwie godziny. Jak wieś hartuje? Od wczesnego dzieciństwa nikt się ze mną nie patyczkował. Rodzice zapracowani, ja najmłodsza. Jak zostałam puszczona na pole, to sobie musiałam poradzić. Mamy gospodarstwo na zboczu, wszystko trzeba robić rękoma. Najbardziej nie lubiłam żniw, bo wszystko kłuło. Na początku człowiek tylko zbiera słomę. A potem wiąże, grabi. W ostatnim roku też pomagałam rodzicom przy żniwach.

Ósmy kilometr

Kiedyś w tym momencie biegu padałam. Teraz też mam kryzys, ale już bezbolesny. Wytrzymuję, byle do zjazdu, na zjeździe się zawsze trochę odpocznie.

Tato pracuje na Śnieżnicy, w ośrodku turystycznym. Do przedszkola nie lubiłam chodzić, bo mi kazali spać, więc często chodziłam z tatą do pracy, ponad godzinę pod górę. Mama jest nauczycielką polskiego. Oboje zaciekle mi kibicują. Wzięłam ich na pierwsze zawody po dyskwalifikacji. Może do Turynu też uda mi się ich zabrać?

Dziewiąty kilometr

Teraz sapię jak parowóz. Kilometr przed metą wszystkie biegaczki są zadyszane, uplute. Wygra ten, kto z siebie więcej wykrzesze.

Czy mam czas na życie osobiste? W kwietniu. Wtedy muszę zrobić imieniny, urodziny , sylwestra i wszystko, co przez cały rok straciłam.

Dziesiąty kilometr

Boli wszystko, nawet mięśnie grzbietu. Na finiszu dziewczyny bywają mocniejsze ode mnie. Ale w bezpośredniej walce z zawodniczką, którą dogonię, potrafię nie odpuścić.

Turyn to mój debiut olimpijski. Hilde Petersen ma 41 lat, a jak biega - więc mam jeszcze dużo czasu. Chciałabym wypaść jak najlepiej, po tych przejściach z dyskwalifikacją trenuję bardzo ciężko.

Polska czeka na mój medal? Niech sobie czeka na tych, których wcześniej wypromowała. Ja trzy miesiące temu byłam jeszcze skreślona. Więc ja sobie będę biec i nie pozwolę na siebie zrzucić frustracji narodowej.

Co przygotowaniach Justyny Kowalczyk mówi jej trener - czytaj tutaj ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.