Łukasz Jachimiak: Przed niedzielnym finałem sezonu tracisz do Stefana Krafta 86 punktów. Matematyka mówi, że możesz jeszcze zdobyć Kryształową Kulę, ale chyba trudno wierzyć, że się uda?
Kamil Stoch: Można powiedzieć, że już jest pozamiatane. Oczywiście będę się starał latać jak najdalej, będę walczył. Ale uważam, że ta przewaga Krafta to dla mnie dobra sytuacja, ponieważ zejdzie ze mnie presja, będę się mógł bardziej cieszyć tym, co robię.
Presja Cię usztywniła?
- Niekoniecznie, nie. Oczywiście było dużo emocji i popełniłem kilka błędów. Najgorszym było to, że oba skoki dość mocno spóźniłem, przez co brakowało mi dobrej szybkości przelotowej w końcówce lotu, czyli tam, gdzie najbardziej jej potrzeba. Ale dałem z siebie wszystko, zrobiłem to co mogłem i zająłem piąte miejsce.
Cały czas spóźniasz skoki - macie z trenerem Stefanem Horngacherem pomysł, jak to zmienić w przyszłym sezonie?
- Tego się chyba nie da wyeliminować, to się ciągnie przez całą moją karierę. Jeżeli te skoki są minimalnie spóźnione, to są bardzo dobre, bo mam na progu dużo energii. Dzisiaj były trochę bardziej spóźnione i energii było za mało. Ale latałem ponad 220 metrów, to jest naprawdę niesamowite, wszystko daje mi wiele radości.
Chyba poza prędkościami na progu, bo pod tym względem plasujesz się pod koniec stawki?
- Czasami tak bywa, że kiedy coś nie gra, gdy z techniką nie wszystko jest idealnie, to prędkości nie są najlepsze. Tu jest trochę inny rozbieg niż w Vikersundzie, ale koniec końców i tak lata się dobrze.
Kraft był najlepszy w obu seriach, wygrał wyraźnie, chyba trzeba mu oddać, że skakał we własnej lidze?
- Wykonał świetną pracę. Wielkie gratulacje dla niego, miał dwa niesamowite skoki. Co mogę więcej powiedzieć? Cieszę się. Naprawdę. Gratuluję mu szczerze. Skacze niesamowicie, ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby latać równie daleko, a może nawet trochę dalej.