MŚ w Lahti. Przeliczniki wiatru nie nadążają za warunkami w Lahti? Łukasz Kruczek: "Wiatr boczny jest pomijany w wyliczeniach. Ale to nie sam wiatr mieszał"

- Niestety po raz kolejny wydaje się, że przeliczniki za wiatr nie nadążają za tym co dzieje się na skoczni - napisał Maciej Kot na Facebooku po kwalifikacjach. W Lahti to akurat stały problem, bo tutaj szaleje boczny wiatr. I trafia w lukę w systemie. Konkurs na dużej skoczni w czwartek o 17.30

Kwalifikacje były pogodowym koszmarem, z prognoz na konkurs wynika, że ma być lepiej. Ale "lepiej" nie oznacza, że bez problemów. - Tutaj zawsze wiatr kręci. Z tyłu, z przodu, z boku, a ten z boku jest najgorszy, bo aparatura sobie z nim nie radzi - mówił Adam Małysz po kwalifikacjach. W nich - jeśli wierzyć zestawieniu punktów za wiatr w wynikach - wszystkim 62 zawodnikom podwiało pod narty, a Maciejowi Kotowi najmocniej, bo zabrano mu z noty aż 12,2 pkt.

Tyle oficjalne wyniki, bo odczucia skoczków i widzów były inne, a Piotr Żyła mówił po swoim skoku o, jak to nazwał, dziurawym powietrzu, w którym nigdy nie wiadomo, gdzie uda się złapać noszenie. I tego już w pomiarach nie było widać. System przeliczania punktów za wiatr i belkę startową, wprowadzony na stałe od sezonu 2010-2011, zmienił skoki, umożliwił dokończenie konkursów, które dawniej przerywano i zaczynano od początku po zmianie warunków. Sprawił też, że wyniki są dziś bardziej sprawiedliwe, choć nieco mniej czytelne. Ale system ma swoje wady. I są takie skocznie, na których te wady są zawsze bardziej widoczne. Lahti jest właśnie jedną z takich skoczni.

Po pierwsze, Salpausselka - nawet z nowymi osłonami - jest wystawiona na wiatr. Po drugie, leży w niecce, otoczona wysokimi trybunami. I po trzecie, jak tłumaczy Sport.pl Łukasz Kruczek, do niedawna trener polskiej kadry, a dziś włoskiej, ma stary profil, a na takich obiektach jest problem z przelicznikami. System działa tak, że urządzenia pomiarowe rozstawione wzdłuż zeskoku zbierają dane o sile wiatru. Na skoczni w Lahti jest ich siedem, ale to od długości skoku zależy ile punktów pomiaru zostanie uwzględnionych w nocie. Najprościej mówiąc, skoczek musi skoczyć za dany punkt pomiaru, żeby siła wiatru z tego miejsca była uwzględniona w nocie. I nota zawsze te wartości uśrednia, mimo że w różnych miejscach powiew ma różny wpływ na skok.

- Problem w Lahti polega na tym, że wiatr rzadko wieje tutaj w kierunku zgodnym z linią zeskoku. A wtedy system jest najskuteczniejszy. To taki wiatr ma największe przełożenie na przeliczniki. Gdy wiatr wieje pod kątem do zeskoku, zaczyna się problem. My widzimy to na swoich przyrządach, ale wyniki systemu nie do końca to odzwierciedlają. Wiatr boczny jest przez system traktowany w wyliczeniach jako zero. Mimo że miewa spory wpływ na skok. Gdy wieje lekko pod skosem, wtedy są punkty, ale nie tak sprawiedliwie policzone jak przy podmuchach wzdłuż zeskoku - tłumaczy Łukasz Kruczek. Ale jak wyjaśnia, to nie sam wiatr namieszał w kwalifikacjach. Trafił się skoczkom bardzo zły dzień do pracy. - W kwalifikacjach zmieniało się wiele warunków: był deszcz, potem śnieg, temperatura spadała. Z tego się brały różnice. Jeśli chodzi o wiatr, to każdy miał dobre warunki tuż za progiem. Jedyne miejsce, gdzie wiatr się zmieniał, to 60-70 metr. I to jest moment decydujący - tłumaczy Kruczek.

Zobacz wideo
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.