MKOl wybiera: Pekin kontra Ałma Ata, czyli albo igrzyska 2022 będą kontrowersyjne, albo nie będzie ich wcale

Dzisiaj w południe rozstrzygnie się najbardziej kuriozalny z ostatnich wyścigów o igrzyska. Pekin walczy o zimowe IO 2022 tylko z Ałma Atą. Na takim zakręcie olimpizm nie był od ery politycznych bojkotów

Wybór jest taki: albo Azja, albo Azja na styku z Europą. Albo protesty obrońców praw człowieka, albo protesty obrońców praw człowieka. Albo Pekin bez tradycji sportów zimowych, bez gór (konkurencje górskie będą rozgrywane nawet do 200 km od miasta), bez naturalnego śniegu, z twardymi rządami Partii Komunistycznej, albo Ałma Ata z tradycją, górami, śniegiem i twardymi rządami Nursułtana Nazarbajewa, który trwa przy władzy od 1989 roku i ostatnie wybory wygrał większością 98 procent. Ałma Ata ma górę pieniędzy do wydania na igrzyska, ale nie ma doświadczenia w organizacji wielkich imprez, bo igrzyska azjatyckie, które organizowała w 2011, taką imprezą jednak nie są.

Igrzyska: po Azji - Azja. A po niej - Azja

Zwycięstwo w dzisiejszym głosowaniu w Kuala Lumpur (wyniki mają być znane o 12 czasu polskiego) to byłby dla Kazachstanu taki przełom, jakim dla Kataru było zdobycie mundialu, który zorganizuje w tym samym 2022 roku. A jeśli wygra Pekin, to będzie pierwszym miastem, które organizowało igrzyska i letnie, i zimowe. I to w odstępie ledwie 14 lat. I bez wcześniejszych starań o zimowe igrzyska. To są historie jak na olimpijskie reguły gry niebywałe. Do tego już trzeci raz z rzędu igrzyska trafią do Azji. Po zimowych w Pjongczang w 2018, letnich w Tokio 2020, będzie albo stolica Chin, albo dawna stolica Kazachstanu (i nadal jego stolica finansowa) leżąca ledwie 300 km od granicy z Chinami. Organizacje praw człowieka nazywają ten pojedynek walką "tytanów łamania praw". I trudno będzie tym razem MKOl-owi wybrnąć tłumaczeniami, że igrzyska zawsze mniej lub bardziej demokratyzują gospodarzy. Bo po Pekinie 2008 tego nie widać.

Europa się wycofała: Kraków, Monachium, St Moritz, Lwów, Sztokholm, Oslo

Dzisiaj wygra jeden z dwóch kandydatów, którzy gdyby to były normalne wybory, mieliby najmniejsze szanse ze wszystkich startujących. Ale to nie są normalne wybory, bo wycofała się z nich cała Europa. Najpierw Monachium i Sankt Moritz, jeszcze na wstępnym etapie, potem nasz Kraków, Lwów, Sztokholm, Oslo. Najbardziej bolesne dla MKOl było wycofanie tej ostatniej kandydatury. Norwegom wystarczyłoby, żeby się zgłosili, MKOl bardzo na to nalegał, pewnie wygraliby w cuglach. Ale w Norwegii zadziałał ten sam mechanizm co w innych demokracjach, mniej lub bardziej sytych: dziś polityczny kapitał zbija się nie na obiecywaniu ludziom igrzysk, jak jeszcze było niedawno, ale na staraniach o wycofanie kandydatury.

Roszczenia MKOl: pełny drink-bar, limuzyny i wszystko na koszt gospodarza

Posłuch zdobywają ci, którzy mówią, że nie warto, bo na igrzyskach zarobią tylko MKOl oraz lokalni działacze z komitetu organizacyjnego, ich krewni i znajomi. Że igrzyska to w obecnej formule bardziej kłopot niż zaszczyt. Piłkarski mundial czy Euro są bardzo kosztowne, ale w ich przypadku infrastrukturę się buduje w całym kraju i jest szansa, by zagospodarować wszystkie obiekty. Przy igrzyskach nie ma na to szans, nawet wielki Londyn z ogromnymi tradycjami sportowymi nie wchłonął tych wszystkich aren bez dławienia się. Do tego dochodzą bizantyjskie roszczenia MKOl: podejmowanie członków Komitetu z pełnymi honorami, w najlepszych hotelach, najlepszych limuzynach, z zapewnionym programem rozrywkowym. Norweski tabloid "Verdens Gang" dotarł do grubej księgi, w której MKOl spisał takie wymogi dla Oslo: koniecznie gorące posiłki na śniadaniach, tyle osób obsługi, by nie było kolejek w hotelowych restauracjach, pełen drink-bar podczas ceremonii otwarcia i zamknięcia, karty telefoniczne z norweskimi numerami i połączeniami na koszt gospodarza, osobne wejścia dla członków MKOl na lotnisku. A to tylko część listy życzeń.

Po co walczyć o igrzyska, skoro my już wszystko sobie wybudowaliśmy?

Rząd Norwegii nie chciał dać gwarancji finansowych komitetowi organizacyjnemu, bo przeciw igrzyskom była w sondażach ponad połowa Norwegów, buntował się też mniejszościowy koalicjant w rządzie. I nie chodziło tylko o oszczędności. Norwegowie w 2011 zorganizowali mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym z olimpijskim rozmachem i mocno przekroczyli budżet. Ale wydawali pieniądze na to, co jest częścią ich narodowej tradycji: skocznie, trasy biegowe. I sami o tym decydowali. A przy igrzyskach musieliby tańczyć tak, jak kto inny zagra, i stawiać obiekty do uprawiania sportów, którymi się interesuje u nich garstka kibiców.

Dziś zawzięci na igrzyska za wszelką cenę są tylko ci, którzy muszą sobie w ten sposób coś zrekompensować: albo podnosić igrzyskami międzynarodowy prestiż, albo ocieplać swój wizerunek. Ci, którzy nie muszą, pytają jak Szwedzi: po co my się mamy o to starać, skoro my wszystko co potrzebne do życia mamy już wybudowane? Jak Polacy, którzy uznali, że druga tura poprawiania sobie narodowego samopoczucia, ledwie 10 lat po Euro 2012, to lekka przesada. Blisko trzy czwarte mieszkańców Krakowa odrzuciło pomysł igrzysk w referendum. Referenda z wynikiem "nie" były też w Monachium i okolicach oraz w kantonie, w którym leży St Moritz.

Tokio 2020: premier każe oszczędzać

To zbijanie politycznych punktów nie dotyczy tylko wyborów gospodarza. Również organizacji igrzysk już po zwycięstwie w wyścigu. Premier Japonii właśnie próbuje ratować swoje notowania, nakazując rozpoczęcie od nowa przygotowań do budowy stadionu olimpijskiego w Tokio na igrzyska 2020. Tak żeby ten stadion był wreszcie tani. Bo obecny, projektu Zahy Hadid, podrożał dwukrotnie w porównaniu z pierwszymi planami. Oczywiście pojawiły się dyżurne wytłumaczenia: przecież wzrosły koszty pracy, podrożały materiały. Ale mało kto jeszcze daje się na to złapać. W Tokio łączne koszty igrzysk urosły już trzykrotnie w porównaniu z tym, co miasto przedstawiało, gdy było kandydatem. To miały być tanie igrzyska, to była ich siła.

Igrzyska letnie 2024: Boston rezygnuje

Problem wizerunkowy MKOl ma też z najbliższymi wyborami gospodarza igrzysk letnich, w 2024 roku. Tam wprawdzie lista jest na razie imponująca: zgłosić się planują Paryż, Rzym, Hamburg, Budapeszt, Toronto, Baku. Ale to wszystko plany, a właśnie na dwa miesiące przed wysyłaniem zgłoszeń z listy ubył Boston i teraz MKOl nawołuje Amerykanów, by wystawili jakieś inne miasto. W Bostonie za igrzyskami byli już tylko działacze z komitetu organizacyjnego kandydatury. Gubernator stanu Massachusetts powiedział, że igrzysk nie poprze, póki nie dostanie pełnej, bezstronnej analizy kosztów i zysków, a burmistrz Bostonu uznał, że nie ma prawa podejmować decyzji, które obciążą finansowo mieszkańców.

MKOl sam zepchnął się do narożnika

MKOl chce to zmienić, to są ostatnie wybory gospodarzy według dotychczasowych reguł. Następny przetarg olimpijski ma mieć już inne warunki, igrzyska mają być skrojone bardziej pod gospodarza, który będzie miał wpływ na program konkurencji, będzie miał wsparcie MKOl w szukaniu oszczędności, będzie mógł stawiać więcej aren tymczasowych itd. Tyle w teorii. A sytuacja jest poważna. Takich kłopotów z wyborami gospodarzy nie było od końca lat 70., gdy olimpizm był na bardzo ostrym zakręcie: trwała już era politycznych bojkotów, które uderzały w igrzyska, a przykład Montrealu 1976 pokazał, że zła organizacja może grozić bankructwem. Chętnych do podjęcia takiego ryzyka brakowało. Wtedy MKOl uratowali dwaj główni zimnowojenni rywale: ZSRR i USA. A igrzyska w Los Angeles udowodniły, że da się na organizacji zarobić. Ale potem MKOl znów tak wybierał gospodarzy, że sam zepchnął się do narożnika, w którym jest przy okazji igrzysk 2022.

Igrzyska dziwnych rozliczeń

Płaci też cenę za to, że przez lata traktował igrzyska zimowe jako dodatek do letnich i sposób na różne dziwne rozliczenia. Może to nie przypadek, że gigantyczny skandal korupcyjny w MKOl wybuchł nie przy igrzyskach letnich, które budzą większe zainteresowanie i przyciągają większe pieniądze, ale właśnie przy zimowych, w Salt Lake City 2002. A i przed Salt Lake City przyznawanie zimowych igrzysk bywało nieraz wstydliwą historią. W 1992 Albertville dostało igrzyska (bardzo źle wspominane) tylko dlatego, by udobruchać Francuzów, po tym jak w wyścigu o letnią olimpiadę Paryż musiał przegrać z Barceloną, miastem prezesa MKOl Juana Antonia Samarancha. Lillehammer (pięknie wspominane) wygrało m.in. dlatego, że MKOl-owi marzyła się wówczas Pokojowa Nagroda Nobla. A Nagano 1998 było najbardziej zdeterminowane ze wszystkich kandydatów, bo lokalny miliarder chciał na koszt rządu doprowadzić do tego kurortu kolej (miliarder Yoshiaki Tsutsumi został potem zresztą skazany za złamanie przepisów giełdowych). Soczi, igrzyska Putina, z gigantycznym budżetem i akcją zajmowania Krymu tuż po tym, jak zamknęły się wioski olimpijskie, to tylko zwieńczenie tego wszystkiego. I teraz MKOl ma w Kuala Lumpur do wyboru: albo igrzyska budzące kontrowersje, albo żadne.

Japończycy stawiają stadion za dwa miliardy dolarów! Najdroższe areny [TOP7]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA