Kwalifikacje w Trondheim odwołane

Dziś wszystko odwołane: treningi i kwalifikacje - ogłosił w piątek o 18,30 Rune Sorli, szef biura prasowego Pucharu Świata w Trondheim. Ze względu na sztormowy wiatr na skoczni Granasen Adam Małysz i jego rywale czekają bez skakania już dwa dni. W sobotę, gdy zaplanowane są pierwsze zawody, oczekiwania na ciszę w powietrzu dzień trzeci.

Trening przeniesiono na sobotę na 11, kwalifikacje na 12. Seria próbna o 15, a początek konkursu o 16.

Siedem metrów na sekundę - to była siła wiatru, który wiał w piątek między progiem i bulą. Temperatura znów była powyżej zera, ale wieczorem wyraźnie spadała. To dawało nadzieję, że w sobotę chwyci wreszcie mróz, a wiatr będzie na tyle znośny, by skoczkowie z hali gimnastycznej przenieśli się wreszcie na skocznię. Wszyscy w to wierzą. Ale wierzą już ...trzeci dzień.

- Do skoków trzeba mieć cierpliwość - powtarzają Norwegowie. Szczególnie nauczyli się jej ci mieszkający w Trondheim nad brzegiem Morza Północnego, które w czasie sztormu często sprowadza na skocznię porywisty wiatr. Wtedy o skokach nie ma mowy. Tak było w czwartek, kiedy czerwone światło na skoczni paliło się cały dzień. Tak było w piątek, choć rano natura dała szansę potrenować specjalistom od kombinacji. Skoczkowie ćwiczyli w hali gimnastycznej Quality Hotel Panorama - gdzie mieszkają. - Niedobrze. Jest początek sezonu, zawodnicy potrzebują skakać jak najwięcej - denerwował się trener Polaków Apoloniusz Tajner, który przemierza Skandynawię w poszukiwaniu zimy. W Kuusamo, gdzie w poprzedni weekend wystartował Puchar Świata jej nie znalazł. Polacy zostali w Finlandii po zawodach, ale zamiast pięciu treningów odbyli tylko dwa. Wyjechali do Trondheim, ale na północy Norwegii przywitała ich wiosna. W czwartek śnieg można było spotkać tylko na skoczni K-120, gdzie był sztucznie utrzymywany. Biały puch spadł dopiero w nocy z czwartku na piątek. Tyle, że temperatura wciąż była dodatnia. Park pod skocznią przestał wyglądać wiosennie, ale po południu Adama Małysza i jego rywali trzeba było zawrócić z drogi na skocznię z powrotem do hotelu. Wiatr od morza znów był za silny. Znów zebrali się kapitanowie ekip, znów radzili co począć. Znów z nadzieją, bo przecież warunki w Trondheim mogą się zmienić z godziny na godzinę. Tak zbierali się w piątek trzy razy i musieli dać za wygraną.

Trener Tajner pocieszał się, że skocznia Granasen jest osłonięta od wiatru, wieje on dopiero nad spadem i zawodnicy, którzy umieją tam dolecieć i wykorzystać podmuch mogą "odlecieć". Tak właśnie "odleciał" Małysz, trzy lata temu kiedy pobił rekord skoczni uzyskując tu fantastyczną odległość 138,5 metra. Wydaje się więc, że największą gwiazdę światowych skoków możemy być spokojni nawet w trudnych warunkach. Gorzej ze skoczkami, którzy do podmuchu nie dolecą. Najgorzej jednak byłoby z tymi, którzy do niego dolecą i nie będą wiedzieli co zrobić. Ze względu na nich trenerzy trzy razy obradowali w piątek zanim podjęli decyzję: skakać czy nie. Nikt nie chce, by powtórzyła się sytuacja z Thomasem Morgensternem, który wraca już do skakania, ale którego wypadek w Kuusamo wznowił dyskusję o tym jak niebezpieczne mogą być skoki.

Norwegowie liczą, że w sobotę ich zawodnicy znowu będą odgrywać w konkursie główne role. Od kiedy ich kadrę prowadzi Fin Mika Kojonkoski, rozmowy o faworytach znów ich interesują. Jeszcze niewiele ponad rok temu norweskie skoki były w zapaści, a w sobotę przed zawodami w Trondheim jest czterech Norwegów w czołowej piętnastce Pucharu Świata. Romoeren, Ingebrigtsen, Ljoekelsoey i Pettersen nie będą - zdaniem gospodarzy - bez szans w starciu ze swoim idolem i legendą skoków. Gdy zapytałem, kto jest tą legendą, jeden z miejscowych dziennikarzy spojrzał poważnie na moją akredytację, ale za chwilę dobrotliwie się roześmiał. Ktoś z Polski nie może przecież poważnie zadawać takich pytań.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.