Bieg Wazów. Kowalczyk kończy sezon, zaczynając spełniać marzenia

Na zakończenie pełnego zawirowań sezonu 13-krotna medalistka igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata spełnia jedno ze swych marzeń. Justyna Kowalczyk wystartuje w niedzielę w legendarnym Biegu Wazów. Na trasę 90 kilometrów ?klasykiem? ruszy razem z innymi gwiazdami biegów narciarskich, z przedstawicielami szwedzkiej rodziny królewskiej i z tysiącami amatorów, ale zmierzy się znów przede wszystkim z samą sobą. Start o godz. 8, relacja w Sport.pl

- Trener nagotował płatków owsianych, organizatorzy dali zupy z jagód i trzeba było biec. Ruszyłem ostro. A ze mną Aleksandr Zawjałow, który miał już wtedy dwie Kryształowe Kule za wygranie Pucharu Świata. Myśmy od razu ucieczkę zrobili, chociaż ja trasy nie znałem i z początku myślałem, że na Giewont lecimy albo do samego nieba, tak stromo było. Do 54. kilometra tak się razem trzymaliśmy i pewnie byśmy wygrali, gdyby kolega ze Związku Radzieckiego dał mi się napić. A tak ja dobiegłem 19., bo na ostatnich 25 km to już strasznie z sił opadłem, a on też nie wygrał, sam nie utrzymał tempa. Ta impreza to jest piękna sprawa. Mróz był 30-stopniowy, tłuszczem z norek człowiek wysmarował nos, policzki i uszy, i cieszył się, że to nie po niego ambulans podjeżdża. A te nie nadążały kursować, bo ze dwa tysiące ludzi się wtedy poodmrażało - tak Józef Łuszczek wspomina Bieg Wazów z roku 1987. Jakie wspomnienia po niedzielnym starcie będzie miała Kowalczyk?

Na Giewont albo w korek

Łuszczek w biegu reklamowanym przez organizatorów jako najstarszy (pierwszą edycję rozegrano w 1922 roku), najdłuższy i największy na świecie wystartował rok przed zakończeniem kariery. Kowalczyk - jak sama mówi - robi to w pierwszym roku spełniania marzeń. Taka strategia ma pomóc mistrzyni przygotować się optymalnie do jeszcze jednych igrzysk olimpijskich, w 2018 roku w Pyenogchang. 13-krotna medalistka igrzysk i mistrzostw świata do dystansu 90 km, które pokona najpewniej bezkrokiem, podchodzi z dużym respektem.

- Słusznie. Życzę Justynie, żeby wygrała ten bieg, ale on ma naprawdę zupełnie inną specyfikę od tych, które znamy z Pucharu Świata i imprez mistrzowskich - mówi Jacek Jaśkowiak. Były szef Pucharu Świata w Szklarskiej Porębie, a obecnie prezydent Poznania, Bieg Wazów ukończył cztery razy. - Bardzo ważna jest w nim pogoda. Jeśli spadnie świeży śnieg, to wylodzone, świetnie przygotowane tory praktycznie przestaną istnieć. Bez nich robi się bardzo trudno, to przez różnice w pogodzie tę samą, właściwie płaską, trasę tzw. podwójnym odepchnięciem jednego roku można pokonać w cztery, a za rok - w pięć godzin - opowiada narciarski maratończyk.

Oczywiście tak naprawdę nie jest płasko. Tuż po starcie na odcinku trzech-czterech kilometrów trzeba się wdrapać z wysokości około 350 na trochę ponad 500 metrów n.p.m. To tę wspinaczkę Łuszczek porównał do drogi na Giewont, a nawet do nieba.

- Rzeczywiście już chwilę po starcie trzeba pójść bardzo ostro. Polana szybko się zwęża, podbieg pod Bergę jest wielkim problemem również dlatego, że robi się na nim korek. Tam trzeba iść jak najszybciej, żeby nie utknąć. Ten, kto startuje z pozycji numer 5-6 tysięcy, nie da rady, traci tam ze 40 minut. Po prostu stoi i czeka - opowiada Jaśkowiak.

Kawa przez słomkę

Kowalczyk czekać nie będzie musiała. Startując w rosyjskiej grupie maratońskiej, dostanie nawet człowieka, który poprowadzi ją w gąszczu prawie 16 tysięcy uczestników tak, by niepotrzebnie nie traciła energii.

O tym, ile sił będzie kosztował ten bieg, Justyna już ma pojęcie. "Popchałam dziś na rękach tyle, że kawę przez słomkę pić muszę" - pisała kilka dni temu na Twitterze, po jednym z pierwszym treningów na trasie.

Fizjolog dr Krzysztof Mizera tłumaczy, że do wysiłku, jaki czeka naszą mistrzynię, przygotowywać trzeba się nie tylko trenując, ale też odpowiednio jedząc i pijąc. - Przed biegiem na tak długim dystansie warto zrobić tzw. ładowanie węglowodanów, żeby ruszyć z pełnym bakiem. Kiedy sportowiec codziennie trenuje, ma ubytki glikogenu i przez to w którymś momencie maratonu zderza się ze ścianą. Zawodnikom, z którymi pracuję, proponuję, by mając start w niedzielę, w poniedziałek, wtorek i środę jedli niedużo i normalnie trenowali, tracąc w ten sposób glikogen. Po co? W czwartek, piątek i sobotę należy trenować mało, a jeść bardzo dużo węglowodanów złożonych - makaronów, ryżu, kaszy, odpowiednio przygotowanych ziemniaków. Żądne ich, chłonne mięśnie będą dzięki temu miały więcej energii na start. Ta metoda pozwala zapełnić bak w stu procentach. To sprawdzone, świetne rozwiązanie - tłumaczy ekspert pracujący z polskimi olimpijczykami.

Nie pić wody

Jeść i pić w trakcie rywalizacji zawodnikom dadzą organizatorzy. - Szkoda, że w moich czasach serwis mieli ci, którzy go sobie sami zapewnili. Zawjałow miał duży sztab, on raz po raz pił, a ja tylko ślinę przełykałem. Myślę, że wygrałbym ten bieg, gdyby się ze mną podzielił - mówi Łuszczek.

- Prowadząc przez ponad połowę dystansu i nie pijąc przez aż tak długi czas, nasz dawny mistrz potwierdził, że są w sporcie organizmy wybitne. Ale i takim wreszcie musi się skończyć energia. Nawadnianie jest bardzo ważne. Utrata 1,5 litra płynów przy wadze zawodnika ok. 75 kg, to spadek jego wydolności o 10 proc. - tłumaczy Mizera.

Z mapy biegu zamieszczonej na oficjalnej stronie wynika, że dla zawodników przygotowano aż siedem punktów żywieniowych. - Na dystansie 90 km w wielu małych dawkach trzeba będzie przyjąć 3-4 litry płynów. Nie wody, bo ona nie uzupełnia tego, co tracimy z potem. Najlepsze są napoje izotoniczne. Dostarczają glukozy i składników mineralnych jak sód, potas, wapń i magnez, które bezpośrednio wpływają na pracę mięśnia - tłumaczy fizjolog.

365 obiadów

Punkty żywieniowe to jeden z symboli Biegu Wazów. - On wcale nie jest ani najstarszy, ani najdłuższy, ani najtrudniejszy. Przebiegłem wszystkie biegi z serii Wordloppet, w sumie mam na koncie około 50 maratonów, więc wiem, co mówię. Ale na pewno Vasaloppet ma w sobie magię, której innym biegom brakuje. Ona polega na tym, że impreza jest wspaniale rozpropagowana, że start jest na ogromnej polanie, dzięki czemu w jednym momencie może ruszyć ponad 15 tysięcy zawodników. No i ta muzyka przy stacjach, gdzie serwuje się zupę jagodową, po prostu chwyta za serce. Dżingel z Vasaloppet przez długie lata miałem ustawiony jako dzwonek w swoim telefonie - opowiada Jaśkowiak.

Łuszczek, który podczas biegu nie jadł i nie pił, po nim otrzymał od organizatorów bon na 365 obiadów. - Tyle lotnych premii powygrywałem, że zgarnąłem taką nagrodę. Ufundował ją McDonald's. U nas ich restauracji wtedy jeszcze nie było, powiedziałem więc Szwedom, że mogę wpadać na hamburgery, jak mi wykupią roczny bilet lotniczy na trasie Warszawa-Sztokholm. Pożartowaliśmy i w końcu zamiast tych obiadów dali mi kilka tysięcy koron. Szkoda tylko, że Polak, który miał mi je wymienić na złotówki, nie zrobił tego do tej pory - opowiada były mistrz świata.

Dla niego samochód, dla niej tulipany

W tym roku w puli nagród jest pół miliona koron. Zwycięzca i zwyciężczyni dostaną po 91 tys. Za pobicie rekordu trasy zarówno w kategorii mężczyzn, jak i kobiet przewidziano premię w postaci jednego z modeli Volkswagena. To ważny zapis, bo trzy lata temu nie był tak jasny, jak obecnie, co skończyło się nieprzyjemnie. Wówczas wśród panów wygrał i rekord trasy pobił Szwed Joergen Brink, a wśród kobiet to samo zrobiła dobrze znana z Pucharu Świata Norweżka Vibeke Skofterud. Skandynawska prasa długo nie mogła się nadziwić, że on poza czekiem na 75 tysięcy koron dostał samochód, a ona - tylko bukiet kwiatów. Domagający się równouprawnienia dziennikarze auto dla Skofterud wywalczyli, a w wojnie o nie m.in. punktowali, że Szwed rekord poprawił tylko o 16 sekund, a Norweżka aż o dziewięć minut.

Sama obecność Skofterud, nie mówiąc już o jej zwycięstwie, a nawet zamieszaniu związanym z nagrodą, sprawiła, że o Biegu Wazów mówiło się jeszcze więcej, choć impreza reklamy nie potrzebuje. Pakiety startowe - jest ich 15 800 - rozchodzą się w kilka minut, do walki stają zawodnicy z kilkudziesięciu - w tym roku z 40 - krajów, a wśród nich jest coraz więcej gwiazd. Teraz poza Justyną Kowalczyk z trasą z Salen do Mory zmierzą się m.in. Aleksander Legkow, Maksim Wylegżanin, Johan Olsson, Daniel Richardsson oraz przeciętne w Pucharze Świata, ale specjalizujące się w maratonach Katerina Smutna, Seraina Boner i Masako Ishida. Szwedzka telewizja, która zmagania transmituje od 1966 roku, pokaże cały bieg, m.in., z kamery, z którą wystartuje jej reporter. Oglądalność na pewno będzie wysoka. Przed rokiem rywalizację śledził co trzeci Szwed (2,7 mln z prawie 10 mln mieszkańców kraju).

Bieg Wazów: krew, pot, zupa z jagód i budżet jak w futbolu [CZYTAJ ZAPOWIEDŹ PAWŁA WILKOWICZA]

Z motyką na słońce?

Wejścia na żywo planuje też TVP Sport. Czy pokaże, jak Justyna Kowalczyk biegnie po zwycięstwo? Tego nie oczekujmy od debiutanki, która powoli kończy prawdopodobnie najtrudniejszy sezon w karierze.

Jego puentą ma być kombinacja Biegu Wazów ze sprintem w Drammen w Pucharze Świata, który odbędzie się już w środę. - Na pewno jakiś pomysł w tym szaleństwie jest. Podejrzewam, że Justyna nie pobiegnie w niedzielę na 100 proc. W przeciwnym razie start w Drammen byłby porywaniem się z motyką na słońce - mówi Mizera. - Zrobienie bazy wytrzymałościowej, czyli pokonanie maratonu bez wielkiego zmęczenia, a później odpowiednie żywienie i odnowa biologiczna, to dobry plan połączenia Biegu Wazów ze startem w PŚ. Ale jeśli Kowalczyk do końca powalczy o jak najlepszy wynik i da z siebie wszystko w Biegu Wazów, to w trochę ponad dwie doby nie zdąży się zregenerować. Po tak ciężkim wysiłku cała gospodarka hormonalna i wodno-elektrolitowa potrzebuje więcej czasu na odpoczynek. A przede wszystkim trzy-cztery doby regenerują się mięśnie. I to pod warunkiem, że nie ulegną żadnym urazom - tłumaczy fizjolog.

Co konkretnie planuje i jak pobiegnie Justyna, nie wiemy. Ale wiemy, że - jak zwykle - nie będziemy się z nią nudzić.

O karierze Justyny Kowalczyk i historii biegów narciarskich przeczytaj w książce >>

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.